
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Jeśli mnie pamięć nie myli, pierwszy raz spotkałem się z postacią Marii Usbeck (kiedyś w zespole Selebrities) poprzez remiks "Jungla Inquieta" zmajstrowany przez Jensen Sportag (WRA-CAJ-CIE!). Już to wystarczyło, aby sięgnąć po debiut Amparo będący mieszanką intymnego r&b z czułą exoticą. Na swoim drugim longplayu Ekwadorka nie zmienia może rdzenia swoich piosenek, ale po prostu aktualizuje swoją formułę: korzysta z patentów Night Slugs (stylowy "Un Cabello Gris"), stawia bardziej zdecydowanie na ambient-pop w synthowych zasłonach (smutno-dancefloorowy "Obscuro Obiturario"), sięga po uroczą stylistykę Domenique Dumont (baśniowy "Amor Anciano"), śmiało przenosi wzrok w kierunku azjatyckiego popu i nie boi się zabaw z wokalem w duchu Ellen Allien (zabarwiony orientalizmem "Secret In Japan"), i nie zapomina, że elegancki synth-pop tworzony kilkanaście lat temu przez Javierę Menę wciąż całkiem nieźle się sprawdza (nadal smutna, ale zachęcająca do tańca "Nostalgia"). Tylko osiem piosenek, ale dzięki temu płyta nie ma wypełniaczy i klimatem/kształtem doskonale pasuje do takiego labelu jak Cascine. Mi to w zupełności wystarcza. –T.Skowyra
W kalendarzu listopad, w głowie weekend. Trochę kiepsko, że o największym rodzimej produkcji letniaku piszemy dopiero teraz, no ale jak sprawdzicie, to sami skumacie – od tego materiału ciężko się uwolnić. Unda brzmi trochę tak, jakby pre-Dinale (legendarny materiał Chucka D. Fresha i Monitoru FM) zapomnieli, że w rapie ponoć gdzieś tam mają być rymy. Undaground na głośnikach zwalnia rzeczywistość o kilka klatek i potwierdza, że slackerskie składy DIY mają się w tym kraju całkiem dobrze. Rubaszne żarty, insajderskie historie zatopione w trójmiejskich realiach, trochę zawadiackiej brawury, a wszystko to osadzone na laidbackowych retrobitach Nikaragua Guacamole (ja pierdolę). I nie, niestety – fizyki już dawno wyprzedane. –W.Tyczka
Maria Usbeck (zespół Selebrities, ostatnio wydała solowy album – Amparo) tak się podstawiła Jensenom tym swoim przyjemnym "Jungla Inquieta", że w niemal prowokacyjny sposób wymusiła na nich remiks utworu. W porównaniu z “Down We Go" Madi Diaz, dla chłopaków to musiała być dziecinna igraszka. Otrzymałem przekład z działu tłumaczeń biurowca. Za Marią, dla magazynu Hymn, z języka szwedzkiego:
“Ta moja dżungla faktycznie powstawała w dżungli. Gdy byłam w Kostaryce, miałam ochotę przenieść na muzykę to uczucie, kiedy stoi się w samym środku gęstego lasu. To zarówno oczyszczające, jak i nieco klaustrofobiczne doświadczenie, niesamowicie inspirujące. Usiadłam i napisałam tę piosenkę. W jeden dzień! Nawet przez ten czas nic nie jadłam (…) A z chłopakami znamy się od dawna. Działamy razem w Cascine. Pomyślałam, że Jenseni mogliby zrobić naprawdę świetną robotę z remiksem. No i zrobili. Słucham tego na okrągło! Da się przy tym odlecieć. Goście są epicko utalentowani". –K. Pytel
"Powrót" Underworld to dobry powód by pogodzić się z myślą, że prawie sześćdziesięcioletni Karl Hyde ma głęboko w nosie parkietowe trendy. Swoje brytyjskie techno-dziatki na początku lat dziewięćdziesiątych już odchował i niechybnie zmierza w stronę wydawniczego marazmu. Najpierw zbiera mu się na bezpieczne piosenki z Eno, a teraz postanowił sklecić zgrabne i ciężkie do znienawidzenia dziełko swojego głównego muzycznego projektu. Barbara Barbara, We Face A Shining Future nie da się nie lubić, bo jest tu cała ta prog-house’owość kojarzona z post-STITI (Second Toughest In The Infants, jakby ktoś miał problem z rozczytaniem akronimu) erą UW i powtarzane w kółko mantra-frazy. Żaden psychofan przeklinać nie będzie, ale świat komputerowo generowanych dźwięków dzięki tej płycie również wiele nie zyskał. –W.Tyczka
Kolumbijska pop gwiazdka chyba ma ochotę na wejście do pierwszej ligi mainsteamu. Na razie ma na koncie jeden długograj i występy z Tylerem, GoldLinkiem czy Major Lazer. W najnowszym kawałku pojawiają się Steve Lacy z The Internet w refrenie oraz rapowy boss Vince Staples, który dorzucił bardzo lajtowe jak na siebie wersy. Jeśli chodzi o refren, to udało się wykręcić coś z potencjałem na przyszły, wielki hit, który być może jeszcze wszystkich nas zaleje. Aha, no i jeszcze Kali dokłada swoje ładnie brzmiącym głosikiem, a wszystko to zmierza do powiedzenia, że dziewczyna zasługuje na szacunek. No dobra, a co z podkładem? Za ten odpowiada jeden z najciekawszych obecnie, prezentujących własny styl beatmakerów w branży, czyli Kaytranada. Nie słuchałem jeszcze 99.9%, ale coś czuję, że "Only Girl" pełniłoby na tym krążku rolę highlightu. Ale to jeszcze do sprawdzenia, a na razie ripitujcie song panny Uchis. –T.Skowyra
M
Oj, chyba strzał z Krzysztofem Krawczykiem i reworkiem jego szlagieru "Chciałem Być" okazał się być tym z serii jednorazowych. Producent ukrywający się pod enigmatycznym pseudonimem unitr∆_∆udio zapragnął być przez moment naszym Clamsem Casino i w rzeczy samej udało mu się. Numer stał się jednym z hitów jesieni, pokochała go blogosfera, a cloudowy podkład pod osobistą spowiedź ex-Trubadura pasował idealnie. Nie chcę zatem nic mówić, ale porażka związana z przeróbką evergreenu Rodowicz jest dość spektakularna. Można winić dobór kawałka, bo numer sam w sobie jest przeciętnym utworem, ale niestety zostały tutaj obnażone pewne braki w kwestii producenckiego sznytu oraz wyczucia dobrego smaku. Zwrotka jedzie jeszcze "jako tako", ale o podbitym siermiężnym trapowym refrenie chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Drogi producencie, jeżeli nas słyszysz, zdecydowanie nie idź więcej tą drogą, nawet jeśli jest to z twojej strony jedynie koniunkturalny chwyt! –J.Marczuk
Zespół, który do niedawna konsekwentnie mi umykał, dziś wyrasta na cichego bohatera wiosny, odczarowującego złośliwość codzienności niczym tulipany przy biedronkowej kasie. Po świetnym ”Multi-Love” Ruben posuwa się o krok dalej i ostatecznie potwierdza, że wyraźna, acz nienachalna przebojowość poprzedniego singla to część większego planu, który z sukcesem wydają się realizować też Tame Impala. ”Can’t Keep Checking My Phone” to piosenka (no właśnie, tylko i aż piosenka) przejrzysta jak kropla Beskidu: trochę Tarantino, trochę Off The Wall, trochę Greenspan. Zwrotka−pre-chorus−tradycyjny do granic refren pomnożone przez dwa i po sprawie. Co słyszysz, to twoje. Moja jest tu przede wszystkim zwrotka, która w swej strukturze odsyła mnie, przy oczywistych różnicach i wagowej dysproporcji, do ”The Working Hour” Tears For Fears i ”Be Still” Violens, choć proszę nie kazać mi tłumaczyć dlaczego. Wszystko to zacne skojarzenia i nie wstydzę się przyklasnąć z uznaniem. Na niezobowiązującą potańcówkę w cieniu kwitnących mirabelek jak znalazł. −L.Bielińska
Samanthę możecie znać z zespołu Friends, z którym nagrała między innymi popularne “I’m His Girl” oraz z przynależności do obozu Blood Orange. Teraz natomiast pojawiła się okazja, dzięki której możecie zakodować sobie nowe skojarzenie, a mianowicie jej solowe “1 2 3 4”. Warto ten kawałek odnotować ze względu na całkiem udane scalenie popowości wczesnej Madonny i syntetycznego chłodu Class Actress, które miejscami brzmi też jak rozwinięcie muzyki Deva Hynesa (maczał tu palce w aranżacjach) i jej zespołu (basista też się udziela) – czyli mamy dość obfitą sekcję rytmiczną, rdzawo-ejtisową paletę, ale koniec końców też niepotrzebne rozwodnienie kompozycji. Dobrze mi się tego słucha, ale gdyby nie środek numeru i ekspansja padów-chórków, które rozpuszczają to, co powinno nas tu teoretycznie kręcić, mógłby powstać bardzo konkretny popowy track. –K.Pytel
Nowy singiel UMO zdaje się zapowiadać jakiś nowy kierunek, który obrali sobie chłopcy z Portland. Jaki dokładnie, okaże się w maju, tymczasem już wiadomo, że nie każdemu diehardowi grupy musi się on podobać. Słyszymy tu bowiem lekko skwaszonego Bruno Marsa o całkiem sporym potencjale radiowym, w sensie, że nawet w takiej zetce uszłoby bez zgrzytu. Sęk w tym, że gdyby wziąć ten uroczy synthowy temacik, nie mówiąc już o niespokojnym wokalu Nielsona, i upuścić je na podłogę, to potłukłyby się w drobny mak i generalnie narobiły syfu, do tego stopnia jest to wszystko rozedrgane i fałszywe. Tak smaczne robaczywe jabłka pisał kiedyś Kevin Barnes, ale już nie pisze, więc spieszmy się kochać ludzi. –L. Bielińska
Dwóch reprezentantów Mad Decent, labelu prosto ze słonecznego LA, Unlike Pluto i KickRaux, w swoim wspólnym utworze daje nam niezły wycisk. "Palace", bo o tym kawałku tu mowa, nawet nie udaje jakiejkolwiek powściągliwości. Przez trzy i pół minuty powtarzany motyw wbija się do głowy, pseudodropy sieją spustoszenie w soundsystemie, a całość brzmi jak remix jakiegoś prostackiego klubowego hiciora. Wstyd i cebula. I może byłoby to czymś złym, ale utwór przesłuchałem już kilkanaście razy i ciągle nie mam dość. Pozostaje więc zacytować namolnie powtarzającą się w kawałku frazę: "oł je". –A.Barszczak
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.