
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Pierwsza połowa sofomora młodej, utalentowanej Kanadyjki nie zapowiada tego, co ma nadejść. "Cotton Candy" z towarzystwa wyważonego, earwormowego indie-popu, który fragmentami odsyła do luźniejszej Sky Ferreiry, wyróżnia dość śmiała próba oddania wajbu tego mechanicznego hymnu Kylie, w którym nie mogła wyrzucić mnie z głowy, ale to druga część albumu, kryjąca dwie gitarowe perły, na dobre kradnie moje serce. W "Once In A While" Rosemary stąpa po radosnej linii wczesnego Phoenix trafiając w sam środek tarczy ekscytującym refrenem, a najlepszy tutaj "Feel Better" skocznym wiosłowankiem stawia przed uszami wspomnienia 90sowych mistrzów tego typu kluczenia. Do głowy w pierwszej kolejności przychodzą mi Yo La Tengo czy Wedding Present, ale z tego co pamiętam, żaden z tych składów nie miał dziewczyny nakładającej na gitki wokalny balsam sponsorowany przez Ninę Persson. W roku, w którym dominacja rapsów zdążyła wyjebać już wszystkie skale, dobre indie poukrywało się w dość nieoczywistych miejscach, fajnie! –S.Kuczok
Na tegorocznym, warszawskim Docs Against Gravity widziałam amerykańsko-niemiecki dokument Memory Games, w którym przedstawiane są metody zapamiętywania nadzdolnych nadludzi tysięcy szczegółów w zaledwie kilka minut. Zaspojleruję: najlepszym ze sposobów okazują się tzw. "pałace pamięci". Nie będę próbować wam ich obrazować moimi słownymi, chińskimi gimnastyczkami, bo Theo Nunn wyreżyserował dla Weatheralla teledysk do tytułowego singla z nowej EP-ki. Więcej niż mniej, właśnie tak wyglądają głowy tych gigantów pamięci podczas casualowego zapamiętywania szeregu kilku tysięcy przypadkowych liczb. Ile Felixowi do geniusza, nie wiem, ale ma szczęście, że house w tym roku to moja ulubiona muzyczna zabawka (bez mąki, bez floty). Bengery odlicza się do trzech – na podium – pierwszy pierwszy, drugi drugi, trzeci trzeci. Nie bądźmy jednak tacy bezduszni, przecież house jest synonimem endorfin i zabawy, słońca i papierowych słomek. "Epiphany" przywodzi na myśl wspaniałą płytę Bicep duetu Bicep poprzez rozkoszne zmiany tempa, satynowe szale i drabinki syntezatorowe, a poza namyślprzywodzeniem, jest typową dla Rossa melancholią zamkniętą w imprezowo-beach-barowej nutce. "The Revolution" jest bardziej funky i dużo cieplejszy, głaszcze delikatnie oldschoowym vibe'em. Do "Phantom Radio" na piasku może i zatańczę, ale w tramwaju na głośniku nie włączę ryzykując swoim zdrowiem, bo słyszałam takich numerów co najmniej szesnaście (niezłych numerów). O editach nie piszę, bo mi szkoda na edity miejsca. Nie zapomnijcie sprawdzić EP-ki przed końcem lata i przytulcie przyjaciół. –A.Kiszka
Jeżeli wierzyć samym artystom, to chłopcy pochodzą ze stolicy Stanów Zjednoczonych. Podobnie też brzmią: jakby zachłysnęli się (czego zresztą w notkach prasowych nie kryją) osobą Bubba Dupree i jego kreatywnym riffowaniem. Faktycznie czuć tu Void, ale też orientalizm japońskiego hardcore'u – metalową machinację oraz ciężki d-beat surowego i punkowego Why legendarnych Discharge. Ta płyta to żywy dowód na to, że można efektywnie oraz efektownie połączyć dwie leżące nieopodal siebie estetyki i finalny "krzyżak" nie rozjedzie się ani w jedną, ani też w drugą stronę. Pozostaje tylko pytanie, na ile bengery te mają potencjał REPETYCYJNY – ja, dla przykładu, najpierw ziewnąłem z nudów, potem umarłem z zachwytu, a finalnie i tak włączyłem bardziej hymniczny (aczkolwiek gorzej wyprodukowany) split tych nadpobudliwych ze zdania trzeciego. –W.Tyczka
Już dziesięć lat Flying Lotus ze swoją wytwórnią Brainfeeder dostarcza nam niezwykłych muzycznych wrażeń i elektryzujących doznań. Składanka Brainfeeder X być może ma na celu zamknięcie pewnego etapu (polski Asfalt z okazji rocznicy też właśnie wypuścił całkiem przyzwoity mixtape). Jak to często bywa, w przypadku takich kompilacji, zróżnicowanie stylistyczne jest ogromne. Mimo charakterystycznego "brzmienia" wykonawców Brainfeedera, którym, powiedzmy, jest fuzja hip-hopu, jazzu, ambient-techno i psychodelii, indywidualna rozbieżność jest imponująca. Ciężko będzie znaleźć podobieństwo między house’owym newcomerem Ross From Friends a galaktyczną bossa novą "Order Of Golden Dawn" Daedelusa lub eleganckim future funkiem "Kazaru" Miguela Atwooda-Fergusona. Troche tu hitów, staroci, remixów, a także utworów zrobionych specjalnie na tą okazję, tak jak pulsujący "King Of The Hill" Thundercata, na którym gościnnie pojawiają się członkowie Badbadnotgood. Tylko życzyć kolejnych dziesięciu lat tak pokręconych bitów! –A.Kiepuszewski
Jeśli są na sali fani Conrado Moreno, "kultury hiszpańskiej", filmów Carlosa Saury w stylu Carmen, FC Barcelony i przypadkiem lubią kobiece r&b, to albo już słuchali drugi album Rosalíi i go polubili, albo niemal na bank im się spodoba. Pozostali będą musieli sami zdecydować, ale jednego nie można Hiszpance odmówić: mało kto zdecydował się ożenić bardziej lub mniej alternatywne r&b z żarem muzyki flamenco. Cały koncept został oparty na 13-wiecznej powieści Flamenca i wpisany w ramy współczesnej muzyki pop, a nad całym przedsięwzięciem w roli współproducenta czuwał mój człowiek El Guincho, który nie obawiał się samplować Justina Timberlake'a czy nawet Arthura Russella. Ale tak kręcę się wokół całej otoczki, a przecież chodzi o piosenki, prawda? Otóż wydaje mi się, że El Mal Querer broni się absolutnie jako spójna i zamknięta całość (posłuchajcie co na tej płycie dzieje się z wokalami), a dopiero gdy zaczniemy wyrywać poszczególne tracki z kontekstu (zwłaszcza te naznaczone patetycznym tonem) może być nieco mniej ciekawie. Choć z drugiej strony spokojnie można wrzucić na playlistę zarówno singlowy "Malamente", jak i "Que No Salga La Luna" z męskim wsparciem na drugim planie, organowe "Pienso En Tu Mira", czy leżące całkiem blisko Bad Gyal "Di Mi Nombre". Dlatego szczerze zachęcam każdego do sprawdzenia Rosalíi, nawet tych, którzy z Hiszpanią mają niewiele wspólnego. –T.Skowyra
Skoro żaden godny szacunku portal jeszcze nie napisał o reprezentantach krakowskiego podziemia, to nadciągamy, by horyzonty poszerzyć. Lato W Ghettcie rozsadza konwencję ulicznego rapu, oferując wręcz niewiarygodnie zaraźliwe refreny ("Gangi", "Tak Jak Kiedyś") i zapamiętywalne linijki (fragment z "pętlą" w "Jak Się Nie Ogarniesz" wciąż nie pozwala mi zasnąć). Znajdziemy tam jakieś dalekie echa LSO ( "Survival"), Winiego (?), może Hewry, ale to nie komenda, nikogo nie przesłuchuję – całość brzmi świeżo, oryginalnie i charakternie. Pomyka gatunkowymi opłotkami i zachowuje spójność nawet wtedy, gdy w kilka minut lawiruje pomiędzy autotune'owym post-horrorcore-polo a (g-)funkiem. Słyszałem w tym roku wiele muzyki z Polski, po której trudno było się nawet porządnie domyć, a ten mixtape wchodzi tak gładko, jakbyś używał mydła. Jest dla żon, dla matek, dla tych z uczuleniem na kolor niebieski, dla wielbicieli pieczywa i mąki, i dla tych wszystkich, którzy rzadko obcują z polskim rapem. Dobra, darujmy sobie wyważone opinie: ja pierdolę, co za płyta. –P.Wycisło
Nie daje mi to spokoju, drodzy czytelnicy. Piszę do szuflady śmiertelnie poważny tekst o radykalnych strategiach w twórczości Rogala DLL. Wypisuję wersy, gubię się w tej semantycznej siatce, próbuję zrozumieć, ale nie potrafię. Dlatego przepraszam, Porcys.com, przepraszam, wybaczcie: Mefedron, Ulisses, Rick & Morty, ścierwo, noc, życie, instrukcja obsługi, Andżela, ebe ebe, Tarantino, Snapchat, Cold Steel Ti-lite, Chlorprotisken, deadline, czerwone Prosche, Bagdad, jebany trolejbus, AWRUK, Patrick Swayze, Matka Boska Częstochowska, Schopenhauer, Salvador Dali (no i Chada), szampan, ćpanie, sterydy i Viagra, tipsy, 13:12 (a jakże), grawitacja, turborower, tribal na lędźwiach, Donatella Versace, Cytrynówka Lubelska, rym jak szakal, OliS, last tango in kurwa moonlight shadow, Violetta Villas, mój fon, moje błędy w wyrazach, jakieś T9 się wpierdala, maść na szczury, Mortal Kombat, ruchałbym nice, Panoramiks, farmazon pustego przekazu, odpalasz szlugę i noc dementujesz, Lucyfer, kapitalizm, chemiczny uśmiech, gloria, Wiktoria, survival, Otwock, gogiel my story, full kontakt, dwa koła na stal i zupełnie przeciwny biegun. To nie jest najlepsza płyta Rogala. Prawdopodobnie nie jest nawet dobra, ale gdyby ktoś zapytał mnie o najbardziej intrygującą muzykę w tym roku, to wskazałbym ANtY. –P.Wycisło
Do Aussie Invasion jeszcze daleko, ale na horyzoncie wysyp świetnych, młodych gitarowych zespołów z Australii, które zaskakująco nie nazywają się Tame Impala. Jednym z nich jest Rolling Blackouts Coastal Fever. Właśnie są po debiutanckiej płycie, a oprócz tego grają w tym roku na Off Festivalu, więc warto się z tą nazwą zapoznać. Zespół w zasadzie już zrobił dziennikarską robotę. Swoje muzyczne poczynania opisuje jako tough pop/soft punk – i wszystko staje się jasne. Na Hope Downs kontynuowany jest styl poprzedzających ją EP-ek. Chłopaki umiejętnie czerpią z post-punkowości Television, dorzucając do tego elementy country, charakterystyczne dla takich zespołów jak Deer Tick czy Horse Thief. Każdy nowy zespół nagrywający dla Sub Popu ma tzw. "breaking moment", i chyba RBCF ma szansę go osiągnąć dzięki znakomitemu singlowi "Talking Straight". Reszta utworów to natomiast przyjemny, acz typowy zestaw jangle-popowych piosenek z domieszką punka i country, które razem składają się na coraz bardziej wyrazisty styl zespołu. Aussie for the win! –A.Kiepuszewski
Wydający pod aliasem Ross From Friends brytyjski producent zalicza transfer do Brainfeedera i poszerza katalog tej zacnej wytwórni EP-ką hołdującą jej naczelnym wartościom: lekko eksperymentalnemu zacięciu i nutce spontaniczności. Na Aphelion halucynogenny świat różu spotyka szary melanż codzienności: mgliste, chillwave'owe niemal pady kontrastują z silnie nakreślonym, perkusyjnym rytmem, a wsamplowane głosy i urywki instrumentalnych motywów dławią się w rozmytych, sklejonych z niezwykłą subtelnością tłach. Outsider na bogato, chciałoby się rzec, gdy "John Cage" przywołuje jensenowską duchotę, a klawiszowe arpeggia rozlewają sie po surowym szkielecie "March". Obok Seeing Alliens DJ-a Koze to najczulsze 4/4 ostatnich miesięcy i ten rodzaj deep-houseowej wrażliwości, jaką sobie bardzo tutaj cenimy, więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko unieść kciuk do góry. –W.Chełmecki
Ja robię ot tak, to co inni robią tylko w snach... A co, jeśli wam powiem, że "Ot Tak", numer promujący czwartą część kompilacji Heartbreaks & Promises, to moja ulubiona tegoroczna piosenka Rosalie. (włączając produkowany przez Chloe "Holding Back", który choć "spoko", to na dłuższą metę jakoś mnie nie powala)? Niejaki Tort upichcił świeżutki, nu-disco bit, na którym swoje linie wokalne położyła właścicielka jednego z najbardziej zmysłowych kobiecych głosów we współczesnym polskim popie. Efekt? Wymuskany track do bezwzględnego ripitu i krajowy pop z prawdziwego zdarzenia. Innymi słowy Rosalie. daje nam w prezencie słodziutką r&b-truskawkę na synthowym torcie, którą jak na razie nie mogę się nasycić. –T.Skowyra
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.