
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Słuchając nowego Lustwerka, zwodzony "bezwysiłkowością" jego tracków, zbyt późno uświadomiłem sobie, że chyba dopiero tutaj udało się zrealizować zamysł Drake'a, by stworzyć album-playlistę, łącząc doświadczenie immanentnej dla KULTURY STREAMINGU, głuchej, obojętnej izolacji z nowym odliczaniem mijających sekund podczas jazdy windą muzaku.
Wpisując to wszystko w jeszcze inny kontekst: jestem świadomy tego, że analityczne podejście Blunta i Ferraro funkcjonuje często jako narzędzie do intelektualnego samozadowolenia (zarzut Otta przeciwko OPN), ale ja unikałbym tego typu krytyki. Information to barwy teraźniejszości spoza Doliny Krzemowej i grzebania w archiwach, Information to "Muzyka Pop". Najbardziej doświadczam jej, oglądając ludzi zaczepianych w programie ESKI, "Co się słucha": konfuzja, obojętność, brak wyraźnej przyjemności, zawsze wywoływały u mnie smutne wrażenie nieudanej – przepraszam za słownictwo – dystopii. Co śmieszne, wyczuwam na tym albumie wspólny wajb z Yaeji i Channel Tres, i o ile co do tej pierwszej nie mam wielkich zastrzeżeń, to u Channela irytuje mnie to, że CHCE być muzyką pop, a Lustwerk nią po prostu JEST. To dobry znak. –J.Bugdol
Z punktu widzenia klasycznej taksonomii, Jacquesa odnajdziemy koczującego gdzieś na styku tanecznej elektroniki i rasowego IDM-u wybitnie przeznaczonego do spełniania zadania klimatycznego wystroju wnętrza każdego muzycznego piwniczniaka. Recepta jest bardzo prosta: budujemy typowe, dość pieczołowicie zbudowane struktury rytmiczne. Automaty perkusyjne, lekka powtarzalność technicznych zagrywek. Pakujemy brytyjskie zdobycze muzyczne spod znaku garage i UK bass. Zaś na końcu, aby wyrównać napięcie i zakpić z tej powstałej surowości brzmienia, zostaje nam już tylko zadowolenie ludzi spragnionych melodii, igrając z ich nienasyconym popędem, co kilka sekund subtelnie ukrywając w tle jakieś słodkie syntezatorowe plamy nadające tym kompozycją, zdecydowanie bardziej "ludzkiego" ducha i charakteru. I o ile początek nie zapewnia przyjemniejszych wrażeń, Jacquesowi dość szybko udaje się z sukcesem zatrzeć negatywne wrażenie pierwszego kontaktu, a im dalej w las, tym wszystko nabiera zdecydowanie większej głębi i przestrzeni ("Avatar Beach"), czyniąc całą EP-kę niezwykle godną polecenia. Jeżeli niemiłosiernie trafiają do was takie rzeczy jak Clarki, Warpy czy trochę mniej przesłodzone Buriale ("Someone Else"), to nie widzę najmniejszego powodu, aby nie dać szansy zdolnemu Kanadyjczykowi z Montrealu.−M.Kołaczyk
Kumaty koleś ten George. I nie chodzi mi tylko o jego playlistę ulubionych tracków (inspiracji), którą stworzył, ale już o same piosenki ze Slide. Zdarzyło mu się nazwać swój album "vaporwave'ową operą", choć wydaje mi się to niezbyt trafne określenie (chyba że chodzi o pewną ironiczną grę ze słuchaczem), skoro na każdym kroku słyszę tu lata 80. przefiltrowane przez chillwave'ową mgłę ("Make It Forever" albo "Monster"), a także liczne wątki przybyłe z lat 90. – z dream-popem/shoegaze'em na czele (weźmy przecięty pavementovą wstęgą "Dumb"), jungle'owym uniesieniem (opener i closer brzmiące jak piosenki dziewczyny George'a, czyli Negative Gemini), a nawet trip-hopowo-chilloutowym tripem po myśli Groove Armady (tytułowym hologram z saksofonem). Dzieje się tu wiele dobrego, choć ostatecznie nie są to jeszcze numery, które zawładnęłyby mną na dłużej. Ale jestem dobrej myśli i wierzę, że George cały czas będzie się rozwijał i już wkrótce pokaże wszystkim, na co go stać. –T.Skowyra
The Now Now od zeszłorocznego Humanz różni praktycznie wszystko. Tam sześcioletnia przerwa pomiędzy kolejnymi wydawnictwami, tu wrzutki rok po roku. Tam proces nagrywania trwał półtora roku, tu pół. Tam jakiś miliard tracków i tyleż gości, tu skromny objętościowo materiał i jedynie dwie gościnki. Te okoliczności oczywiście normalnie nie miałyby dla mnie żadnego znaczenia, ale porównując jakość tegorocznej propozycji POPULARNYCH GORYLI z zeszłorocznym potworkiem, zaryzykuję tezę, że Albarnowi i jego muzyce służy takie luźne podejście do nagrywania. Ten album pływa, tamten utopiłby się w brodziku. Na dowód, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, posłuchajcie najbardziej radio-friendly, wyluzowanej wersji Gorillaz odkąd pamiętam – "Humility". Reszta materiału nie kryje już tego typu perełek, ale rozlewający się, gumowy bas w "Kansas" czy 80-sowy vibe "Lake Zurich" to fragmenty, dla których warto zaserwować sobie The Now Now w całości. Albarn zafundował nam tu porządną odtrutkę na Humanz i przy okazji, bez zbędnego wysiłku, nagrał najlepszą rzecz pod szyldem Gorillaz od czasu Plastic Beach. –S.Kuczok
Prawda jest taka, że raperów kochamy tylko i wyłącznie za jedną rzecz – charyzmę. Możemy oczywiście udawać intelektualistów, którzy w rytmicznej melodeklamacji szukają prawd objawionych o współczesnym świecie, albo strugać wyrafinowanych fetyszystów sampli noszących t-shirt z nadrukowanym winylem, a nawet udawać koneserów lingwistyki spędzających godziny na analizie pudła rezonansowego Young Thuga, lub też... i... oraz.. ale nie oszukamy naszych pierwotnych instynktów. Akademickie szpagaty Fostera Wallace'a na temat hip-hopu, czy błyskotliwe bon moty Roberta Christgaua dotyczące kodeinowego mesjanizmu Future'a nie znaczą tak naprawdę nic, gdy przypomnimy sobie o tym, że do szczęścia potrzebujemy tylko i wyłącznie Freddiego Gibbsa i wywracającego wnętrzności na lewą stronę basu. Tylko tyle i AŻ tyle. Tak więc, zanim świat znów wróci do podniecania się społecznie zaangażowaną kendrickowszczyzną, pozwól mi Drogi Czytelniku na popełnienie jeszcze jednej towarzyskiej gafy i zakomunikowanie wszem i wobec że grafika zdobiąca ten materiał to najlepsza okładka 2018 roku, a utworowi numer trzy ktoś kiedyś postawi pomnik. –Ł.Krajnik
Czuję się jak didżej i czuję radość, gdy ktoś propsuje płytę Synów, bo wtedy zawsze jakiś godny uwagi raper przypomina wszystkim zainteresowanym: "Who's your daddy?". Znakomite "Giusseppe" wyznaczyło trapową drogę bez pułapek, teraz "Kino" wydaje się kolejnym odważnym krokiem w stronę progresywnie samoświadomego rapu, więc pochylmy się nad świeżością tego zjawiska. To tylko hedonistyczny hymn, hip-hop rozpływający się nad urokami pościelowej hippiki ("Zabieram ją na jazdę konną / Nie na randkę i chujowe wino"), ale sposób, w jaki uliczna maniera została ożeniona z autotune'em i okiełznana przez chwytliwy refren, zasługuje na najwyższy szacunek. Rozwój tych typów po prostu imponuje – Guli "od waszych dup nie potrzebuje atencji", a Homex ("polski Clams Casino") w każdym tracku potwierdza swoją producencką klasę. Słucham se Guli i Homex, a ty słuchasz Bisz i Radex. To przede wszystkim szybki sztos. –P.Wycisło
To ja tylko parę słów o powrocie Ariany, bo "No Tears Left To Cry" to już w tej chwyli bezdyskusyjny hit, który słyszała większość odbiorców popu. Muszę przyznać, że zarówno snippet jak i tytuł kawałka sprawił, że wątpiłem w dobry obrót spraw. Tymczasem filigranowa super gwiazda popu zaskoczyła mnie żwawym, znakomicie lawirującym między podszytą garage'owym dance-popem a uroczystą balladowością rodem z 90sowych pieśni Madonny kawałkiem. Oczywiście brawa należą się nie tylko Grande, ale również producentom i autorom piosenki (te prężne, syntezatorowe ciosy w zwrotkach to jak nic robota niezawodnego Ilii Salmanzadeha). I to chyba tyle, bo raczej oczywistością jest, że czekam na nowy krążek Ari, na którym znajdzie się więcej dobra. Aha, warto jeszcze wspomnieć o oszałamiającym, "incepcyjnym" wideoklipie, w którym Ariana składa hołd Manchesterowi, ale o tym już pewnie czytaliście. –T.Skowyra
Z cyklu: tego nie znajdziesz na Spotify. Tym razem do serii Adult Swim dołącza kanadyjski producent Jacques Greene, który prezentuje swoje bardziej intymne, wyrafinowane oblicze. Właściwie od delikatnego wtargnięcia wokalu w rejestr, "Nordschleife" przypomina mi o płynnym, synestezyjnym mikro-świecie wyczarowanym przez Four Teta na There Is Love In You. Greene przerabia jednak tę gładką i zwiewną, hebdenowską siateczkę za pomocą jungle'owego łańcuszka, choć dokładnie wie, kiedy się zatrzymać (piękna sprawa od 2:35). Ciekawe, czy Jacques pozostanie w takim anturażu przy kreśleniu struktury swojego kolejnego, następującego po Feel Infinite, długogrającego dzieła? Nie ukrywam, że byłoby mi to bardzo na rękę. –T.Skowyra
Z house'em, jakim częstuje mnie Peggy Gou, czuję się jak w domu, ale nie w swoim, bo w moim nie ma dyskotekowej kuli, fosforyzujących malowideł na ścianach, ani nikt do mnie nie mamrocze po koreańsku. Once to trzy fantastyczne klubowe letniaki, które energetycznie przywodzą na myśl disko na brazylijskim piasku, na którym się bujam i zapadają mi się w nim stopy, ale bujania nie zaprzestaję, a zapętlam. Zacznijmy od początku, "It Makes You Forget (Itgehane)" robi, jak mówi – izoluje od świata eterycznymi bębnami, ciepłym głosem Peggy i mieniącym się syntezatorem o gumiastym wydźwięku – sprawia, że w głowie mam wakacje i aż sobie w tramwaju stopą tańczę. "Hundres Times" nadaje się na jakąś lekko psy-transową imprezę w hippie-spelunie, w której jest zajebiście ciepło – w powietrzu, w głowie i w sercu, a "Han Jan" to filuterny, funkowy flirt hip-house’u ze smaczną elektroniką. Przesłuchałam nieraz, napisałam ten tekst, czy wrócę do Peggy jeszcze? More than Once. –A.Kiszka
GIRLI z kawałkiem "Neck Contour" spóźniła się o kilka cyber-wiosen. Zabawa dość wyświechtaną już kliszą Internetu spod znaku późnych tweensów i wczesnych teensów stała się nie tyle passe, co raczej w bardzo brzydki sposób spowszedniała. A szkoda, bo Toomey udało się zarapować bodaj najlepsze linijki, jakie kiedykolwiek miałem okazję usłyszeć w ramach autoironicznych piosenek 2.0. GFOTY nasłuchała się The Streets, sugerował jeden z redakcyjnych kolegów. Sarkastyczna narracja, przy założeniu, że słuchacz obcuje z twórczością kontestującej Brytyjki po raz pierwszy, przybiera nader autentyczną i przekonującą formę, a wybór tekstów kultury/produktów sieci, do których artystka odnosi się w "Neck Contour" zdaje egzamin na piątkę z plusem. GIRLI unika choćby "kiczowatości" przeładowanego, hiperbolizowanego (aczkolwiek wciąż świetnego) "Hi" Hanny Diamond i tworzy coś, co śmiało można nazwać mock-diary-music. Jedynym problemem pozostaje tylko elektro-popowy beat napędzający całe przedsięwzięcie. Nigdy nie sądziłem, że w XXI wieku akceleruje się AŻ W TAKIM STOPNIU, niemniej podkład do tego utworu faktycznie brzmi tak, jakby PC Music dorobiło się brody. W sposób bardziej skomplikowany i nie tak rachityczny organizowali oni swoje dźwięki już w roku 2015, podczas gdy GIRLI pod względem PRODUCENCKIM nieco odstaje. Z drugiej strony, kiedy Toomey przecierała szlak surowego bubblegum-punku, to pisali o niej tylko lokalsi. Dzisiaj już nieco więcej miejsca na dyskach zajmują teksty o stylistycznej wolcie "wścieklejszej" GFOTY (vide "Poison/Tongue"). Tak czy inaczej, jeżeli lubicie facebook'owe ramki zdjęć profilowych, to chyba trafiliście pod dobry adres. –W.Tyczka
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.