
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Ważny ośrodek polskiego rapu, liczne grono wiernych fanów, może nawet nowa jakość w hip-hopie znad Wisły i Odry. Co najmniej dwa bardzo dobre materiały. I chociaż dla wielu osób jest artystycznym (i nie tylko) trupem, nie można mówić o zawodzie – świetnie odnajduje się na trudnym bicie Auera i rzuca najlepszym wersem ("Moi ziomale się topią / Najszybciej ci wjebani w opio"). Tylko po co zapraszałeś Sokoła ("Hajs to flota"), Otsochodzi ("Sztuka to świnia"), Mesa ("Wóda to gouda"), Jana-rapowanie ("Gówno to kaka"), Kękę ("Stary to tata"), Taco Hemingwaya ("Żarcie to szama"), Piernikowskiego ("Zesrałem się / Jeszcze raz / Do chuja") i Pezeta, który zamienił szlugi na różowe włosy i Puszkina na Hugo-Badera ("Wszystkie twoje najlepsze wersy to cuty ze starych płyt")? Oki, reszta do chrzanu. Niby więcej się dzieje, ale to tylko Auer populistycznie miota się pomiędzy muzyczno-poważnymi podkładami i 2-stepem/house'em. Coraz nudniej na mieście Warszawa, ponieważ ukryty krzyk to Wrocław; w tym mieście ćpasz, gdy się cieszysz, i ćpasz, gdy jesteś smutny. Więc dlaczego tylko jedna zwrotka na twojej płycie, Osa, co? Włączcie klasyczne 123 i poważne poznaj ose, bo dobrze wiecie, że Muzyka Współczesna mogłaby być co najwyżej skipem. –P. Wycisło
Ambitions Prinsa Thomasa to nierówny album, któremu daleko do tegorocznego top 10, trochę bliżej do top 72, a rok jest marny. Peak przypada na środek tracklisty, bowiem poziom wzrasta z numerami 3, 4 i 5. "Feel the Love" to coś na kształt deep-ambient-gospelu (? think about it), zestawiający ożywiające szarpnięcia z rajskim wokalem. Goręcej robi się w narastającym, nawarstwiającym się w różnorodność dźwięków "Ambitions", którego bębenki malują tropikalne szlaczki. Natomiast "Fra Miami til Chicago" jest eleganckim deep-house'em, drążącym swoją ścieżkę pulsującym, mięsistym bassem. Prins odpuszcza w odpowiednich momentach. Rozluźnia, by ze zdwojoną siłą naprężyć. Jednakże, ciężko mi orzec, czy to płytka powściągliwa czy po prostu bezpieczna, stonowana czy zwyczajnie nudna. Gdyby rozciągnąć te trzy kawałki na 50 minut, można by mówić o ścisłym top 46. –N.Jałmużna
Jessica przygotowała na swoim trzecim albumie coś miłego dla wszystkich wrażliwców zasłuchanych w cichych i spokojnych dźwiękach akustycznej gitary. Gdyby uprościć sprawę maksymalnie, to można powiedzieć, że Jessica Pratt jest taką mniej epicką i bardziej nieśmiałą wersją Joanny Newsom. Zwróćcie uwagę na jej specficzny, smutno-słodki głosik, który delikatnie układa się na czułych nocnych balladach i będziecie wiedzieć, o co chodzi. A poza tym łatwo zasłuchać się w intymnych opowieściach songwriterki: rozczulającym "Fare Thee Well", kruchą miłostką "Here My Love" czy wspomaganym skrytymi smyczkami "This Time Around". Oczywiście zachęcam do zapoznania się z całym Quiet Signs, przy którym można się nie tylko uspokoić, ale i rozmarzyć. -T.Skowyra
Jak zapewne wiecie, Pond to dobrzy znajomi naszego dobrego znajomego, czyli Kevina Parkera z Tame Impala (w końcu kiedyś grali razem; Kevin odpowiada za produkcję płyty). Neo-psych rockowcy z Australii mają sporo szczęścia, bo gdy tak słucham Tasmanię to niewiele mnie tu interesuje, jeżeli chodzi o same piosenki. Niezbyt skomplikowane, mieszczące w sobie sporo popowego powietrza, ale jednak mocno utarte i z trudem zwracające uwagę, gdy w pobliżu są przecież albumy Future'a, Grande, Solange czy Panda Beara. A sam Parker, który oczywiście ukształtował album według własnego pomysłu (słychać sporo post-disco, przestrzennych synthów i typowej dla songwritera perkusji), pewnie miał okazję żeby trochę pobawić się w studiu, wypróbować nowe tricki i przygotować się do mającego się ponoć już niedługo ukazać, kolejnego longplaya Tame Impala. Zobaczymy. Na razie Pond muszą pogodzić się z tytułem "Tame Impala dla ubogich", choć zachęcam do posłuchania tytułowego utworu, suity "Burnt Out Star", czy dream-psych-popowej ballady "Selené", które wydają mi się tutaj najjaśniejszymi punktami w trackliście. –T.Skowyra
Albumy wizualne to nie tylko Beyoncé i Frank Ocean. Tierra Whack mogła w tym roku zaimponować swoim projektem Whack World, jednak dla mnie podium należy się La Maison Noir / The Black House. Yannick Ilunga, znany także jako Petite Noir, to prawdziwe dziecko globalizacji. Wykorzystuje on swoje życiowe doświadczenia i polityczne poglądy, aby wykreować swój unikalny statement. "Noirwave", jak nazywa swoją twórczość, celowo przecina osobiste, polityczne i kreatywne granice. Jest to muzyka, w której hip-hop i r'n'b przeplatają się z futurystyczną elektroniką i afropopowymi brzmieniami. Teledysk sponsorowany przez Red Bull Music South Africa jest znakomity pod względem estetyki i dyskursu. Teksty natomiast przeciwstawiają się złemu samopoczuciu i motywacji, skupiając się na tym, jak skierować pozytywną energię w kierunku dalszego rozwoju. Dla Ilunga bodziec do tworzenia sztuki i kultywowania jego postawy politycznej jest misją na całe życie, niezależnie od uznania, czy prestiżu. Jeśli jego projekt Petite Noir można jeszcze nazwać niedocenianym, to nie na długo. –A.Kiepuszewski
King Krule zmieszany z lounge'em, smoth jazzem i alternatywą, utrzymany w lo-fi klimacie ("Lust"). Pokażcie mi lepszy soundtrack do leżenia w ubraniu na łóżku, z papierosem w ustach i z pustym wzrokiem wlepionym w sufit. Biała koszula, saksofon, fedora, szeleczki, no i czarna marynarka przewieszona przez oparcie pobliskiego krzesła. Wódeczka w szklance, która przy niczym innym nie była aż tak dobra i pożywna. "Midnight Blue" sunący się przez wymarłe ulice nocnego miasta. Tego chciałem. Tej przesadzonej do granic możliwości sztucznej imitacji życia amerykańskich jazzowych przegrywów. Przekoloryzowanego plastikowego obrazu zromantyzowanej depresji zatopionej w oparach taniego tytoniu palonego w podrzędnych klubach z jeszcze bardziej podrzędnym striptizem. Ucieleśnionego apatycznego smutku złożonego z bolesnych rozstań i szerokiej puli wytartych klisz i stereotypów. W zamian otrzymując materiał niestety zbyt mocno rozwodniony bezpłciowymi przerywnikami i utworami, o których ciężko powiedzieć coś więcej niż to, że po prostu istnieją. Gdyby nie ten problem i całość byłaby wypełniona takimi cudownymi progresjami startującego, wcześniej wspomnianego północnego błękitu, to mielibyśmy do czynienia z osobistą EP-ką roku. A tak, oprócz dwóch, trzech dominujących, charakterystycznych utworów, nie ma tu za wiele do szukania. Szkoda, pomysł zacny wykonanie padło. −M.Kołaczyk
David Specek wraz z załogą niby uciekł spod lo-fi'owego topora, niby ma już to wszystko za sobą, ale jednak cały czas wodzi wzrokiem w kierunku starego kaseciaka. Dlatego Spell #6 brzmi tak, jak brzmi: uwodzące pinkowym (Ariel pojawia się zresztą w stylizowanej na lata 80. balladzie "I Can Treat You Better") spleenem ("So Far Away"), songwritingiem ("The Boys That Make Me Cry") albo psych-popowo-dance'owym wariactwem ("Shattered Love") piosenki uzupełniają mocno zasnute retromanią pozostałe numery. Weźmy brzmiący jak mały hołd dla trylogii belińskiej opener "Before You Fall Apart" albo ponury smithsowosko-neworderowy "Hide" i już jesteśmy w stanie poczuć klimat najnowszego albumu Part Time. Dorzućmy kilka "nastrojowych" softrockowych ballad pod koniec i niespodziewanie otrzymamy całkiem porządny materiał na walkę z zimą. Dzięki, ziom, na pewno się przyda! –T.Skowyra
Słyszeliście o Projekcie Tymczasem? Nie? To pozwólcie, że zacytuję info: "«Projekt Tymczasem» to inicjatywa, której finał będzie miał miejsce już 6 października na deskach Teatru im. Słowackiego w Krakowie, gdzie spotka się czołówka rapowej sceny. W ramach projektu pionierzy rapu połączyli siły z reprezentantami nowej szkoły, reinterpretując wzajemnie jedne z najważniejszych numerów w swoim dorobku". To nie może nie być hit – rap w teatrze, człowieeeeekuuuu. No i oczywiście świeżość pomysłu wzajemnej interpretacji – co za akcja w ogóle! Efekt jest raczej łatwy do przewidzenia, o czym świadczy "Piroman" Pezeta, który brzmi tu jak raper-mędrzec mocno doświadczony przez życie ("Nieustannie mija czas, choć jest wszystkim co tu masz"). Wszystko na pozorowanym ejtisowy blichtr bicie, który w 2018 brzmi dość infantylnie czy nawet śmiesznie (mnie trochę śmieszy). A na deser jeszcze skreczowane outro. Nie wiem, jak wy, ale ja się wypisuję, choć prawdziwi fani rapu (a nie tego gówna z autotune'em w głównej roli) zapewne mocno się jarają. –T.Skowyra
PS. Żabson to ziomal.
Był kiedyś taki film... Ale tym razem pomówmy o muzyce: Bartosz Kruczyński ma coś dla tych, którzy ciągle tęsknią za duetem Ptaki. Jego projekt Pejzaż to niejako kontynuacja Przelotu, ale w znacznie bardziej wychillowanych, niemal balearycznych warunkach. Taki album, który najlepiej zapuścić podczas plażowego relaksu albo przy jednym z wakacyjnych popołudni. A więc znowu mamy całe tony nostalgii i góry retromanii, a wszystko to sprawnie wkręcone w dance'owe bity – sporo instrumentalnego hiphopu po myśli DJ-a Shadowa ("Miasta Mrok" albo "Tyle Znaczeń"), dyskretne vapor-post-disco ("Uważaj Jak Tańczysz" albo "Z Drugiej Strony Świata"), ale jest i balearic-ambient dla kontrastu (chociażby "Ucieczka"), więc pod względem nastroju całość prezentuje się świetnie. I choć przyznam, że znacznie bardziej wolę Kruczyńskiego w house'owym projekcie Earth Trax oraz pod aliasem Phantom, w którym zajmuje się "szeroko pojętą taneczną elektroniką", no ale nie można odmówić Ostatniemu Dnia Lata uroku. –T.Skowyra
"Is it future or is it past?" – wypada mi zadać pytanie podczas słuchania nowej płyty Natalie. I mogę się tylko domyślać, ale dziewczyna chyba dała sobie spokój z własnoręcznie narzuconą, muzyczną etykietą i uciekła od towarzystwa, w którym brylują postacie w stylu Joanny Newsom, a przyłączyła się do grupki otaczającej Donnę Summer (metaforyka mocno upraszcza ogląd ogólny). Tak jest: mniej tu (miłych, ale) zapiętych pod sam kołnierz, pianinkowo-smyczkowych dywagacji, więcej tu dance'u, radiowego popu czy post-disco. Chicowne "Oh My" czy leciutkie "Short Court Stlye" dokładnie ukazuję tę przemianę. Jasne, zdarzają się bardziej nastrojowe momenty, jak estradowy nokturn-pop "Hot For The Mountain" czy smutno-balladowe "Far From You", ale to jednak r&b, disco i funk przejmują album. Soul-popowe "Sisters", delikatny post-nu-disco pop "Never Too Late" czy closer z firmowymi disco-wzorkami "Ain't Nobody" nadają ton całości. I ja się cieszę, i ja jestem zadowolony, bo to bardzo przyzwoita płyta. –T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.