
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Simon Reynolds napisał niegdyś o Untrue Buriala, że otwiera słuchaczy na trudne emocje. Międzystrefę afektów, ziemię niczyją dzielącą krainy w kolorach o delikatnym nasyceniu. Jednak, o dziwo, świat nie kończy się na Burialu, a ja przychodzę z albumem Contact – prawdopodobnie najlepszym, najbardziej nakłuwającym wydawnictwem Zaumne. Nie sposób uciec od poetyzacji, bo każdy umieszczony tu utwór wyciąga na wierzch i nazywa uczucia, które skostniały gdzieś w środku nienazwane, niedefiniowalne. Choć nie lubię porównywać artystów, transowy "Last Quarter" przywodzi mi na myśl Stotta, balansującego na granicy szarugi ze zmrokiem, oddychającego dniem w negatywie. Gdy robi się sennie, oczy nikną pod zasłoną rzęs, kreślą powidokami wschodzącego słońca pulsację "Black Tourmaline" – najjaśniejszego punktu w tym zestawie między-uczuć. Muzyka Zaumne jest daleka od żwawości, ale właśnie ta pozycja płynie najspokojniej, i choć dotyka dogłębnie, robi to muśnięciem, posyła ukradkowe, osjaniczne spojrzenia. Nie sposób uchwycić tego tekstem, bo to niewyrażalne przebłyski, ale są tam, tak jak Contact w mojej tegorocznej top trójce. –N.Jałmużna
To tylko moja teoria, ale wydaje mi się, że gdyby Zebra 93 mieli trochę więcej szczęścia, to mogliby się cieszyć takim mikro-hajpem jak chociażby Exit Someone. Na razie chyba wciąż mało kto kojarzy tych młodych i utalentowanych Chilijczyków, a trochę szkoda. Ich mini album Atemporal to zbiór przynoszącego ciepło, urokliwego sophisti-indie-funk-popu, gdzie nie brakuje fragmentów zapadających w pamięć. Opener co prawda przywodzi jeszcze (miłe) skojarzenia z wczesnymi piosenkami Javiery Meny, ale już tytułowy numer pokazuje, jak mogłaby brzmieć chilijska wersja Exit Someone. Choć moje trzy ulubione indeksy to napakowany potężnym ładunkiem emocji "Las Olas" (wokal w refrenie!), wymuskany, a zarazem pieczołowicie skonstruowany "Jungla Jupiter" (tu znowu zasłuchuję się w cudownym refrenie, który pod koniec zostaje zamknięty w błogiej pętli) oraz rozpoczynająca się jak Piosenki po chilijsku "Nébula" z marzycielskim mostkiem i końcówką po linii Lush (a więc moja drużyna). Obserwujcię Zebrę, bo kto wie, co wykombinuje w niedalekiej przyszłości. –T.Skowyra
2009: "Kickflip, switch i nollie / Rap się spierdolił". 2018: "Dickflip, Żaba i Molly / Świeży rap z truskulem się nie pierdoli". Znowu 2009: "Zmieni się przewodnik wycieczki / Wycieczki, na której poczułaś mój smak / Pod okiem bogów greckich". I ponownie 2018: "Trapollo / Jakaś Afrodyta klika follow". Tegoroczny długograj rapera z Opoczna, To Ziomal, jakkolwiek obiecujący i nierzadko całkiem satysfakcjonujący, nie do końca radził sobie z utrzymaniem uwagi słuchacza. Jednak tym razem otrzymaliśmy równy, intrygujący materiał, bijący na głowę tę płytę Westa, która dostała 10.0 na Pitchforku. Czy Thugger w tym roku dałby się pokroić za utwór na miarę "Hermesa"? Całkiem możliwe. Ale porzućmy prowokacyjne tezy i pytania: Trapollo zgarnia ostatnie promienie słońca i bez wahania wykorzystuje te materialistki za darmo, chociaż to nie babie lato ("Jebać Tinder, bracie"). To bezpretensjonalny, wyluzowany, świadomy swoich ograniczeń trap, który dzięki bitom KGR-a powienien zadowolić również tych, którzy nie przepadają za stylóweczką Żabsona. Podziemny klasyk nawinął kiedyś: "Jeśli propsujesz Żabsona, to ja wbijam w ciebie chuj". Jeszcze niedawno zgadzałem się z autorem tych okrutnych słów – teraz mogę poczuć się jak jego dziewczyny. –P.Wycisło
Dobra, w zabawie w szufladkowanie mogę się założyć, że każdy, kto powie przy nich to magiczne słowo na "Ś", automatycznie zgarnia spakowaną między żebra piętnastocentymetrową nagrodę. W Warszawie rzadko bywam, poza domem w sumie też, tak więc... Złota Jesień na nowym krążku to taka dużo bardziej sentymentalna i mniej wycyzelowana Ścianka. Brutalny noise, który w jasnej glorii zostaje przezwyciężony przez ckliwe, emocjonalne porywy. Śmierć tandetnego patosu pokonanego bijącym z wewnątrz luzem. Uff! Dużo tych paradoksów. Ale myślę, że auto-definicyjna perełka samego zespołu w postaci "specjalnej dedykacji dla Rainera Marii Rilkego. bez pozdrowień dla policji" wyjaśni Wam wystarczająco dużo. Chociaż kompresja: "aaaaaaaooooo tyyteeeyuuyy normiku kuurwaaa psot rock rock Warsaw" wydaje się jeszcze bardziej klarowna. I nie mogę powiedzieć, że celowa prymitywność lo-fi etosu pierwszej płyty czy bardziej kontrolowany chaos EP-ki wytarły mną podłogę. Nie, nie nie. Ot, był to sobie taki atrakcyjny wykwit podziemnej sceny, który gdzieś tam by sobie grał do czasu, aż by mu się zmarło w słowach, że dzieciaki trzeba odebrać z przedszkola. Za to tutaj. Tutaj to jest wejście na trochę wyższy poziom uzyskania własnej podmiotowości w niekończącym się zalewie mdłych gitarowych zespołów. Oniryczne sample, bardzo rozluźniający klimat oraz porażające ciepło bijące z przesterów (kurde no, trochę czuję ten stary lepszy Mogwai). Czasami walnie to wszystko w ryja, czasami rozczuli niemiłosiernie, a czasami to już sam nie wiem. Najlepsze i najprzystępniejsze z tego, co na razie zaoferowali. −M.Kołaczyk
Najwytrwalsi poszukiwacze soundcloudowego złota mogli usłyszeć debiutancka EP-kę Zenizen już w zeszłym roku, jednak dopiero teraz została ona przygarnięta i wydana przez działające na wschodnim wybrzeżu Don Giovanni Records. Na Australia (EP) składają się trzy utwory, ale mimo sympatii do pozostałych dwóch, to właśnie "Follow The Leader" wyrasta tu na absolutny highlight. Stojąca za projektem Opal Hoyt przygotowała ożywczą, maczaną w psychodeliczno-nostalgicznym sosie mieszankę soulu, funku, r&b i dream-popu, opartą na silnie zarysowanym rytmie i szukającą swojego miejsca gdzieś w gęstej sieci delirycznych backing-wokali. Daję też okejkę za refren, którego nie powstydziłby się taki Blood Orange w swoich najlepszych momentach, no i myślę, że "follow Zenizen" to tak musowo. −W.Chełmecki
Zayn Malik nie ma lekko. Koleś był w One Direction, coś więcej trzeba dodawać? A jednak doceniam starania tego chłopaka, bo zamiast zostania kolejnym Edem Sheeranem tego świata wolał szukać ciekawszej drogi. Nagrany wspólnie z producentem Oceana album Mind Of Mine (co prawda marny, ale ze dwa numery się broniły), wspólne kawałki z Kehlani, M.I.A. czy Snakehips (przebojowy "Cruel") − to wszystko pokazywało, że na Zayna nie można patrzeć z góry i BEZPODSTAWNIE go krytykować. Zwłaszcza, że najnowszy kawałek nagrany wspólnie z PARTYNEXTDOOR, "Still Got Time", to przyjemny, drake'owy (patrzę na przytulne, podlane tropikaliami wałki z More Life) joint, który może nawet wrzucę na swoją playlistę, gdy lato będzie w pełni. Jasne, za mało wyrazisty song, ale Zayn wciąż ma czas i kto wie, może w przyszłości jeszcze wszystkich nas zaskoczy? −T.Skowyra
Anthony Zavala swojej nowej płyty – suchar alert – z pewnością nie zawalił. Fantasmas to może nie Rojus czy inne Kingdoms, ale jak najbardziej godziwa inauguracja sezonu w rejonie deep house’u i księstw przyległych. Wychodząc z pozycji rzemieślnika instrumentalnego hip-hopu, Zavala trzyma swoje dławiące się, fluorescencyjne wzorki w ryzach hipnotycznego 4/4 i nie wpada przy tym w pułapkę rozwleczenia, stąd album nie dobija do 40 minut. Znajdziecie tu paranoiczno-mechaniczne "Mirrors", świecące glitchowym błyskiem "Roosevelt & Letting Go" czy zainfekowane wymuskanym pulsem 99.9% "Chrysalis" – jedyny regularnie wokalny (na majku Sara Z, kimkolwiek jest) kawałek na płycie. Czy są to outsiderowe sygnały nadane z kosmosu czy rozłożyste, chłodne pejzaże, Fantasmas płynie spójnie i miękko, zawieszone gdzieś w bliżej niesprecyzowanej przestrzeni. –W.Chełmecki
Poprzednie, dość sztampowe utwory Darii Zawiałow niezbyt zachęcały do kibicowania; wyłaniająca się z nich, w najbardziej toporny sposób alternatywna kreacja również. A jednak od kilku dni "Kundel Bury" jakoś nie chce zejść z ripitu. Co się tu więc wydarzyło? Ano to się wydarzyło, że po niepozornych zwrotkach wchodzi wyrazisty, skandowany refren, rzeczywiście brzmiący jak jakiś manifest, a ja, zamykając oczy i wsłuchując się w jego rozkosznie gęsty aranż, fantazjuję o świecie, w którym "Naj Story" i Tango In The Night cieszą się wśród polskich artystów odrobinę większą estymą. Okej, zgoda, trochę to wszystko na wyrost, ale jeśli w ten sposób zachęciłem choć jedną osobę do odsłuchu, to świetnie się składa – naprawdę warto dać szansę. –W.Chełmecki
Pierwsza myśl: materiał wypełniający Xe to nieźle pojebany stuff. Już otwierający "The Future Royality" z wymierzoną w słuchacza serią programowanych handclapów oraz na wpół digitalnym gitarowym noise'em, który w końcówce niemal rozpierdala tą całą chaotyczną quasi-strukturę, daje jakieś pojęcie, z czym mamy tu do czynienia. Jakieś, bo jak się za chwilę okazuje to jedynie preludium do "Wolf Government", w którym to z kolei hałaśliwe patenty zostają rozwinięte w jeszcze większe pojebaństwo. O dziwo, już na tym etapie bardzo dobrze się tego słucha, a jeszcze nie dotarliśmy do plat du jour Xe – "Corps". Utwór ten posiada już bardziej regularne fundamenty. Na tle plemiennych pochodów bębnów mamy miarowe gitarowe staccato odsyłające prosto do reichowskiego minimalizmu, pozostawiające przestrzeń dla intymnych, narkotycznych improwizacji sekcji dętej, które to z kolei w końcowej części utworu powielają ten medytacyjny temat wygrywany do tej pory przez gitary, robiąc tym samym miejsce dla szaleńczej pracy bębnów. Sporo się dzieje, a pozostała nam jeszcze ostatnia część, którą rozpoczyna wyjątkowo melodyjny temat saksofonu, by za chwilę już wszystko jechało na free i po raz kolejny zostało zamknięte saksofonową kodą.
Następny w zestawie ”Weakling” sprawnie łączy dronowe inklinacje z improwizacją dęciaków, zapraszając nas do tracka tytułowego – prawie 20-minutowego epickiego rozpierdolu przeplatanego fragmentami jak gdyby żywcem wyciągniętymi z jakiś starych, zapomnianych słuchowisk, a co tam się dzieje od 14 minuty to ja może już nie skomentuję – sprawdźcie sami. Xe to materiał posiadający masę smaczków, których odkrywanie na własną rękę szczerze polecam już podczas pełniejszego kontaktu z tym szaleństwem. Na koniec dodam tylko, że wszystko zostało zarejestrowane NA ŻYWO bez żadnych cięć i powtórzeń, jedynie na bazie luźnych szkiców. Wprost niewiarygodne. –M.Lewandowski
Siema, pamiętasz mnie? Tutaj Smarki Smark z Gorzowa - tak naprawdę to nie. Zioło coraz bardziej na swoim, co może tylko cieszyć. Piję wódę jest cudownie, pocałunków lekka pianka (pzdr, nie pozwól więcej ziomkom samplować Anny Jurksztowicz. –Ł.Łachecki
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.