
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Dziewczyna z gitarą gra sobie melodyjne, lekko rozmarzone indie-popowe piosenki – lubicie takie rzeczy, prawda? Ja też lubię, więc miłą chęcią pochwalę najnowszy album Jay Som. Młoda songwriterka nie dość, że potrzebuje tylko dwunastu miesięcy na stworzenie nowego materiału (nagrała już 4 longplaye, a urodziła się w 1994 roku, naprawdę nieźle), to jeszcze potrafi pisać bardzo przyzwoite numery, bo przypomnijcie sobie tylko o zeszłorocznym Nothing's Changed czy o Everybody Works z 2017 roku. Na nowym LP mamy piosenkę o przejażdżkach na rowerze w dream-popową noc ("Superbike"), urocze streszczenie porcyscore'owego mathrocka Palm z domieszką pop-minimalizmu ("Devotion"), piosenkę o opuszczaniu miasta w indie-folkową noc ("Nighttime Drive"), usłaną harmonicznymi kwiatami balladę ze ślicznym refrenem ("Iiiiiiii'm feeling like we've just beguuuuuun / Nothing's ever gooood enoooouuuuugh") i bedroom-popowym wstępem czy podlany hawajskim słońcem, kojący closer "Get Well". Niby album z sierpnia, a coś czuję, że Anak Ko jeszcze nieraz przyda się podczas jesiennej nudy. Czyli kolejne punkty lądują na koncie Meliny. –T.Skowyra
Okładki albumów są dla mnie diabelnie istotne, bo nastrajają na indywidualny koloryt muzyki. Dzięki nim nie słucham gatunku, tylko konkretnej płyty. A Jimmy Edgar i Machinedrum oferują bity o gładkiej teksturze i łamią je w wielobarwne zygzaki. Wspólnie pod szyldem J-E-T-S uformowali ZOOSPĘ w kształty przedstawione na artworku. Jest futurystycznie i hojnie w dźwięki z różnych parafii. Pędzący footwork zderza się z rozleniwionym R&B, by rozsypać się na połyskujące odłamki wonky. Do najjaskrawszych punktów na trackliście zaliczyć można przyjemnego rozmemłańca "LOOK OUT", przywołujące na myśl SOPHIE "PLAY" i z miejsca wpadające w ucho "POTIONS". Ten upbeatowy krążek nie mieli utartej formy, kochani, pasuje i do tańca i do tonicpresso, do wudy ze sprajtem albo do dnia bez używek, co tam chcecie, to macie, z tym że po drugiej stronie lustra, a fotel rozlewa się jak u Salvadora zegary. ZA_PRA_SZAM –N. Jałmużna
Ludzie stojący za karierą Carly Rae Jepsen dokonują już na drugim albumie z rzędu zaskakująco świeżych i dobrych, materiałowych wyborów. Zaskakująco, bo nie oszukujmy się – folkpopowy, nijaki debiut skrojony był pod panującą akurat modę na dziewczynę z gitarą, a dorobiony do singlowego sukcesu "Call Me Maybe" Kiss znośne bengierki przeplatał identycznymi, schematowymi climaxami, podprowadzanymi z taśmy niebezpiecznie momentami przypominającej o istnieniu grupy Black Eyed Peas i jej SONGWRITERZE. W Dedicated wprowadza nas jednak szarpany bicik najlepszego tutaj "Julien" i gumowy bas w zadłużonym w ejtisach "No Drug Like Me". Ultraprzebojowe refreny wspomnianych wałków mogłyby bez problemu konkurować w tej dziedzinie z moim ulubionym fragmentem dyskografii Kanadyjki – "Making The Most Of The Night" sprzed czterech lat. Do wyróżnienia jest tu jeszcze choćby niedzielniaczek spod indeksu piątego – leniwy, niedzielny letniaczek, z kolejnym sprawnym, nieregularnym chorusem i chociaż album dość szybko traci impet to nie zalicza właściwie żadnej poważnej mielizny i z całą pewnością jest najciekawszym do tej pory zbiorem artystki. Nawet głupawe porównania z Arianką zaczynają nabierać w końcu jakiegokolwiek sensu, tegoroczne propozycje dziewczyn dzieli w mojej ocenie ledwie kilka cyfr po porcysowej kropce. –S.Kuczok
Wierzcie mi lub nie, ale w 00’s gierkach z serii Barbie są kawałki tak kozackie, że niejednokrotnie siedziałam w Main Menu dłużej niż robiłam manicure Teresie. Anonimowy disco-house à la Crystal Waters hipnotyzował swoją słodyczą i bujał moimi jedenastoletnimi ramionkami. Jayda G przypomniała mi te soundtracki za sprawą swojego debiutanckiego krążka Significant Changes, do którego raz jeszcze ochoczo wyszykowałabym na randkę blondynę i jej koleżanki. Ten album jest trochę jak przysypianie na imprezie. Tracklista pulsuje żwawą sennością. Jest dyskoteką dla somnambulików, gdzie przez powieki prześwituje kompilacja barwnych hipnagogów. Zmęczony tancerz w poimprezowym bajzlu chce wstać, ale wciągają go napływające, ulotne kształty w ciemności zamkniętych oczu. Wyrwać z marazmu, oderwać od kompa, porwać do tańca próbują absolutnie hitowe "Stanley's Get Down", "Leave Room 2" i mój ulubieniec – różowiutki "Sunshine in the Valley". Docierają do świadomości strzępkami, acz dosadnie. A ja nie wiem już, czy wstałam, czy wiruję we śnie. –N.Jałmużna
Dobry chłopaczyna ten Mick Jenkins. Znalazł swoją niszę i konsekwentnie pomyka wyznaczonym przez siebie jazz-hopowo-chilloutowym szlakiem. Pieces Of A Man to taki oldschoolowy zestaw luźnych jonitów, w którym sporo trzeszczących sampli, miłego funku i ciepłego soulu. Czasem mam skojarzenia z pierwszymi nagrywkami Kendricka ("Stress Fracture" albo "Consensual Seduction"), jest czas na klawiszowy pop-rap w stylu OutKast (chyba mój ulubiony "Gwendolynn's Apprehension") i dużo cloud-rapowych sytuacji z jazzującymi samplami ("U Turn" z bujającym refrenem). Może brakuje mi tu jakiegoś wyróżniającego się, jasnego punktu w trackliście, ale ogólnie się nie czepiam – wolę posłuchać, skoro wszystko płynie tu z lekkością, w czym duża zasługa całkiem rozluźnionego Micka na majku. –T.Skowyra
Daniel Drumz i Hatti Vatti wymyślili sobie całkiem sprytny konstrukt, błyskotliwie nawiązujący do ulubienicy współczesnej elektroniki – nostalgii. Ich pomysł na melancholijny recykling unika dosłowności vaporwave'u i hipnagogicznego popu, dzięki zabiegowi zbliżonemu do idei hashtag rapu. Artyści rzucają słowami-wytrychami polskiej popkultury oraz dorysowują im alternatywne znaczenie. Zastępujące wierną retrospekcję simulakrum, dodaje abstrakcyjnej niezwykłości rodzimej tradycji życia wspomnieniami. Krzyżacka duchologia kreuje ciąg surrealistycznych obrazów, interpretujących przeszłość poprzez zawadiacką grę w skojarzenia. Zabawa bardziej przednia niż godziny konferansjerki Stanisławy Ryster i Tadeusza Sznuka razem wzięte. –Ł.Krajnik
Gdy miałam rok, Jorja miała zero. Gdy Jorja wypuszcza swój debiutancki album, ja siedzę i o tym jej debiucie piszę. Świat nie jest sprawiedliwy, a to nie jest jakaś odkrywcza myśl. Lost & Found to wyczekiwany przez nas, samodzielny i długogrający krążek młodej Brytyjki, bo Jorję znamy już z kilku znaczących kooperacji, na których pokazała, co i jak (potrafi zaśpiewać) – dzieliła swój sensualny głos z Drakiem, Kendrickiem i z koleżanką po gatunkowym fachu – z Kali Uchis. Debiut jest zręczną mieszanką contemporary r&b, soulu i trip-hopu; Jorja wyśpiewuje dojrzałe i emocjonalne mocne jak na dwudziestolatkę strumienie słowne ("I need to grow and find myself before I let somebody love me / Because at the moment I don't know me" <3), jeden numer nawet zwinnie freestyle'uje i wychodzi jej to zadziwiająco dobrze. Jorja gubi się i (głównie) znajduje, a ja nie ukrywam, że chciałam od tego debiutu czegoś więcej, że czegoś mi w nim brak; aczkolwiek nie narzekam, bo już sam refren i końcówka "Teenage Fantasy" czy przejmujące wokalne popisy w "Tomorrow" i "Don't Watch Me Cry" zasługują na – moją tutaj – łapkę w górę. –A.Kiszka
Wyobraźcie sobie faceta po przejściach, znającego smak wątpliwości oraz twórczej blokady. Gość w wieku czterdziestu kilku lat doświadcza chwil, których prawdopodobnie już nigdy nie wyrzuci z pamięci. Na szczęście, kierownik wytwórni Italians Do It Better w końcu powraca do świata żywych, aby pokonać własne słabości przy pomocy syntezatorowej muzykoterapii. Najnowszy efekt wspomnianych zmagań to Themes For Television, czyli zbiór utworów pierwotnie przeznaczonych na ścieżkę dźwiękową trzeciego sezonu Twin Peaks. Tematyka kompozycji rzeczywiście mocno przypomina motywy charakteryzujące lynchowskie uniwersum. Słodko-gorzkie brzmienie cytuje zasiedlające kultowe miasteczko, nadgryzione minioną traumą postacie, próbujące stawić czoła bezwzględności czasu. Ambientowo-progresywny krajobraz śmiało zagląda w retrospekcyjne mroki, dając odbiorcy możliwość docenienia cudownego kontrastu pomiędzy pięknem oraz grozą. Ezoteryczna elektronika nie tylko umiejętnie żeni fascynacje Badalamentim z wpływami synthwave, ale na dodatek jest opakowana w ścisłą formę kilkuminutowych strzałów, niepozwalających na choćby chwilowe złapanie oddechu. Świat byłby zdecydowanie piękniejszym miejscem, gdyby wszyscy wypuszczali odrzuty na takim poziomie. –Ł.Krajnik
Na płycie nie pojawia się Mateusz Kijowski i raczej nikt tu nie broni demokracji, ale za to KOD działa w inny sposób. Może i kolejny album J. Cole'a bije rekord Drake'a w ilość spotifajowych streamów w ciągu pierwszej doby, ale to materiał, w który zupełnie nie potrafię się zaangażować. Zamiast chilloutu spod znaku powolnych jamów Isaiaha Rashada, dostałem tuzin uładzonych, pozbawionych jakiegokolwiek ryzyka tracków, które mocno mnie zmuliły. Wiadomo, że ostentacyjnie odwrócony od nowoczesnego trapu towar oferowany przez Cole'a znajdzie nabywców (właściwie już znalazł), ja jednak wolę coś wyrazistego, bo z całym szacunkiem, ale nawijane tu wersy szybko mnie nudzą, a snujące się, statyczne bity tylko wzmacniają efekt. Czyli jak dla mnie typowa płyta środka: ani mnie ziębi, ani grzeje, a to właśnie o takich albumach zapomina się najszybciej. –T.Skowyra
"Na papierze" album Jean-Benoît Dunckela chyba nie ma prawa zaskoczyć. Każdy, kto orientuje się w dyskografii Air (którego połową jest oczywiście Dunckel), może z łatwością przewidzieć, jaki kształt przybrał longplay H+ – jego zawartością jest nad wyraz elegancki pop z tymi słynnymi, magiczno-kosmicznymi retro-synthami, relaksującym lounge'em i Floydowskim wyczuciem rytmu. Francuski duet raczy nas tymi patentami już od ponad 20 lat, ale solówka Dunckela jest jakby bardziej optymistyczna i wyswobodzona z jakiegoś konkretnego celu. I muszę przyznać, że za to ją cenię, choć mam świadomość, że nie są to jakieś wielkie piosenki (ale np. "Hold On" już dokleiłem do swojej plejki zbierającej ulubione momenty 2018 roku, w "The Garden" słyszę głos samego Johna L., a ładniutki instrumental "Ballad Non Sense" ma całkiem sporo sensu) – po prostu znowu dałem się złapać w pułapkę sentymentalizmu. Ale jakoś źle się z tym nie czuję i dlatego mały plus ode mnie leci do pana JB. –T.Skowyra
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.