
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Od kilku dni zastanawiam się, kto jest liderem, jeśli chodzi o tegoroczny house na długim dystansie. Nie udało mi się (jeszcze) znaleźć ostatecznej i satysfakcjonującej odpowiedzi, ale jeśli dzisiaj musiałbym podjąć decyzję, to wywołuję do tablicy Anthony'ego. Postać znana, więc nie ma sensu przybliżać jego wydawniczych losów – dla mnie ważne jest to, że jego LP wreszcie wciągnął mnie całościowo i to nie tylko na dzień czy dwa. Zaskoczenia nie ma: na Fog FM sporo Sprinklesowych patentów (choćby początek openera czy "I'll Follow You"), ale to jednak inny rodzaj ambient house'u. Materiał ma parkietowy potencjał (weźmy tytułowy, "Benefit" czy "Lucys", aby sprawdzić siłę grywalności), mniej tu zadumy i powtórzeń bez końca, choć Naples nie jest w stanie daleko od tego uciec. Dzięki temu udaje mu się skompilować spójny i dość różnorodny album zarazem, bo po zakończeniu micro-house'owego "Unhygenix" otrzymujemy bajkową wprawkę ambientu "Channel 3", a po wręcz technoidalnym "Benefit" wjeżdża w tym wypadku zamglony uspokajacz "Channel 2", stopujący bieg na pełnej. Nowojorczyk niby niczego nowego tutaj nie odkrywa i nawet nie wnosi wiele do własnego portfolio, ale tak konkretnie ułożonego wydawnictwa na swoim koncie jeszcze nie miał. Przynajmniej w mojej ocenie. –T.Skowyra
"Miss Żużla". Uwielbiam tak skrojone funkowe gitary. Uwielbiam takie odrealnione, z lekka komputerowe ”Wonky, Wonky, Wonky", które pozwala ponieść Cię wizualizacji pełnego luzu z okularami przeciwsłonecznymi w zestawie. Czego tutaj nie lubię? Braku zogniskowanej idei stojącej za tym wszystkim. Baśnie, jak bardzo miejscami dobre ("Bar Widok") niestety wydają się nieszkodliwym zlepem złożonym z kilku improwizowanych motywów pozbawionych ukierunkowanej myśli przewodniej. Mamy tutaj stworzone chwilą melodie, rytualnie repetowane, do których na ciepło dogrywają się narastające warstwy z kolejnymi przewidywalnymi permutacjami, w efekcie tworząc przyzwoite, ale niestety słabo zapamiętywalne kawałki pozbawione indywidualnego charakteru. Nie mogę powiedzieć, że płyta nie jest dobra, ale nie mogę też kategorycznie stwierdzić, że nie brzmi ona jednocześnie jak wszystkie losowe składanki Youtube Hot Indie Alternative Synthwave February 2019 New Hit! Niemoc stworzyła album nadający się bardziej pod promocję. Słuszny i niezobowiązujący bifor przed przyszłym koncertem. Bo na ten moment – jak bardzo chłopaków szanuję (jakoś ten Paramaribor w kontakcie był dużo ciekawszy) – ich muzyka zdaje mi się bardziej skrojona pod scenę niż domowy głośnik. Dlatego w zależności od warunków odsłuchu, możecie śmiało zamienić tamtą ocenę na górze na plusa. −M.Kołaczyk
Telegraficzny skrót: Naples dostarcza jeden z najlepszych albumów outsider-house'owych, jakie przyszło mi ostatnio słuchać. Czym on jest? Ten dziwny house? Dla niezorientowanych: outsider-house jest tym dla klasycznie dopieszczonego house'u, czym Guided by Voice dla przedstawicieli rockistowskich majorsów. Lo-fi i DIY uwięzione w pełnym perfekcjonistycznego blichtru świecie ekskluzywnych klubów. Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jak takie dziwaczne połączenie działa, nowy Take Me With You jest idealnym punktem, od którego można rozpocząć swoją przygodę. Pełne fenneszowej nostalgii, seinfieldowego nastroju, rozmytych syntezatorów i lekkich glitchów utwory, po brzegi wypełnione czasami ciężką, czasami zaś niesamowicie wzruszającą atmosferą. Ładne to, miłe to, nie męczy, wciąga i nastawia na więcej. Czego chcieć więcej? Gdy Vynehall wydaje najlepszą płytę roku, onieśmielając wszystkich wypolerowaniem każdej, nawet najmniejszej nutki do absolutnego połysku, Antony tkwiąc na brzmieniowych antypodach domowej produkcji, dokonuje czegoś niemal bliskiego, dając nam materiał pod względem technicznym niemal doskonały oraz esencjonalny dla całego nurtu; i przez to, że esencjonalny, brakuje mi tu tylko jakiś kreatywnych zabaw formą i bardziej zaskakujących momentów, ale wiadomo, że nie można mieć wszystkiego. −M.Kołaczyk
Wiem, że ostatnio ciężko u was z czasem – w końcu oprócz pracy w mordowni trzeba jeszcze wymęczyć ostatniego DJ-a Koze – ale nawet przy najczarniejszych scenariuszach nie powinno być na tyle źle, aby nie starczyło wam pół godziny na poznanie jednej z ciekawszych polskich płyt ostatnich miesięcy. Kto w Polsce robi IDM-y? Można policzyć na palcach co najwyżej kilku rąk. Jeśli ograniczymy się do dobrych IDM-ów, skończy się pewnie tylko na palcach jednej ręki, z której połowa kikutów będzie należeć do samego Noona. Algorytm nie przerywa utartej tradycji i staje się kolejnym krążkiem muzycznie spełnionym. To niezwykle godne i monumentalne zamknięcie wieloletniej trylogii, a kapka melancholii i wzruszenia wkrada się zaproszona wyjątkowymi wokalnymi frazami Adama Struga, w zamykającej wszystko "Drodze". Może jako całość, w ogólnym rozrachunku, nie zmieni zasad gry. Nie spowoduje wybuchu euforii i masowego osłuchania społeczeństwa, ale ta doskonała synteza dźwięków organicznych, z topową światową elektroniką, ta rzemieślnicza solidność, perfekcjonizm i dopieszczenie każdej możliwej ścieżki, to są rzeczy, które niesamowicie imponują; zaś logistyczny trud, jaki musiał wywiązać się z tego ogromnego spektrum stosowanych instrumentów i rozwiązań, w gruncie rzeczy skutecznie powinien wybawić nas z kompleksów narosłych względem zachodu.
Jeżeli już się czepiać na siłę (może to trochę banalne) – jak na zwieńczenie to trochę za krótko, ale wiecie, że tego typu czepialstwo wewnętrznie, dużo bardziej napędzane jest niepoprawnym komplementem niż surową reprymendą. Obadajcie temat. −M.Kołaczyk
Debiutancki krążek tria, którego skład tworzą Nadia Hulett (Phantom Posse) oraz Carlos Hernande i Julian Fader (obaj związani z zespołem Ava Luna; pamięta ktoś jeszcze taką fajną płytkę Electric Balloon?), unosi się ulotnie gdzieś między ciepłem dziecięcych wspomnień a całkiem dojrzałą refleksją nad naturą przywiązania, między indie-popową delikatnością a temperamentem funku, między kruchą poetyką Natalie Prass a porywającą pewnością siebie Lorely Rodriguez. oh my to triumf subtelnego songwritingu, osadzony estetycznie w granicach art-popu, lounge'u i kameralnej, klawiszowej ballady, czasami zarażający żywszym groovem, a innym razem snujący się marzycielsko wzdłuż ledwie naznaczonej, elektronicznej smugi . To nie typ oświecenia spadającego na nas z ogromną siłą, a raczej obietnica światła na końcu tunelu, przestrzeń wypełniona specyficzną pogodą ducha i eksperymentem, który zgubił swoje wytyczne, stając się już na zawsze ledwie plamką słodkiej nieuchwytności; płyta na wczoraj i na jutro – i na dziś, do czego szczerze zachęcam. –W.Chełmecki
Piotr Kaliński oraz Stefan Wesołowski w dupie mają waszą wiosenną radość. Duet polskich muzyków stara się z całych sił popsuć dobry humor wszystkim mięczakom, mającym czelność cieszyć się z promieni słonecznych za oknem. Nanook Of The North naraża działkowiczów na dźwiękowe islandzkie mrozy, zmieniające uroczy, kwietniowy krajobraz w obóz przetrwania dla najwytrwalszych miłośników awangardowej elektroniki. Nasączone melancholią, hipnotyzujące kompozycje są dowodem na potęgę krajowej sceny okołoambientowej, wyprzedzającej rodzimych raperów i gitarzystów o lata świetlne. Obecnie ciężko o bardziej bezkompromisowych, polskich artystów niż autorów takich płyt jak Szum czy Rite Of The End. Dlatego, mimo że gęsta atmosfera tego projektu prawie mnie zabiła, to i tak mam ochotę na kolejne podróże do intrygującego świata Nanuka z Północy. –Ł.Krajnik
Styczniowa EP-ka Negative Gemini to jedno z pierwszych wydawnictw 2018 roku, które warto obadać nieco uważniej. W kontekście Body Work, a więc ostatniego longplaya Lindsey French, Bad Baby wyróżnia niejako porzucenie centralnie dance'owego kierunku – tym razem taneczna perspektywa zostaje skryta pod powierzchnią baśniowej krainy snów. Tak dzieje się w "Infin Path", brzmiącym jak fragment Vespertine w delikatnych objęciach Goldiego. Utwór tytułowy to z kolei cyfrowa wariacja na temat Cocteau Twins, pierwsza część "You Weren't There Anymore" wywołuje z łóżka zmęczonego Ariela o 5.30 nad ranem, a "Skydiver" to ukryty w klawiszowym pałacyku, eteryczny chillwave dla marzycieli, którzy marzą i żyją w swoim marzeniu. Nie lekceważyłbym też krótkiej ballady "My Innocence" z ekspresyjnym wokalem Lindsay i bonusowej wersji "Bad Baby". A tak naprawdę w ogóle nie lekceważyłbym tego zbiorku, o którym niektórzy być może już zapomnieli. –T.Skowyra
Rezydujący w Amsterdamie Jonny Nash już od jakiegoś czasu zajmuje się tworzeniem ambientowej, niebywale relaksacyjnej muzyki. Tegoroczny Eden to w moim odczuciu najbardziej subtelny ambient wydany w 2017 roku. Całość spowita zaspaną, trochę odrealnioną aurą nieco przywołującą albumy Hiroshiego Yoshimury z 80s, to doskonały soundtrack do porannej kontemplacji albo nocnych snów o potędze. Każdy gest, ruch czy westchnienie są tu wykonywane z namaszczeniem i czcią, nawet gdy pojawiają się syntetyczne bity, jak w "Ding Repair". I właściwie tylko tyle mogę napisać o tym wydawnictwie. Jeśli chcecie na 40 minut oderwać się od wszystkiego i zatonąć w pięknych, kojących błogością, eterycznych dźwiękach, to zapuśćcie Eden Jonny'ego. A jeśli ta rozmarzona peregrynacja sprawi wam radość, to sięgnijcie również po nagrany wspólnie z Suzanne Kraft Passive Aggressive – też nie powinniście się zawieść. –T.Skowyra
Ania Rusowicz porzuca swój big-bit i renowację reliktów przeszłości po swojej mamie na rzecz nowego projektu niXes, w którym co prawda nie wyrzeka się całkowicie oldschoolu z jakim jest na polskim poletku muzycznym kojarzona, ale filuternie miesza go z onirycznymi, neohipisowskimi melodyjkami. Trochę neo-psych rocka w stylu Tame Impala, trochę leniwego, dreampopowego klimatu i niXes po prostu brzmi dobrze – tak w porządku; może nie aż porywająco na inną planetę, ale przyjemnie-płynąco na pewno. Mocny głos Ani nie gubi się ani na chwilę na zsyntezowanych gitarkach i klawiszach – rozciąga się od rejestru utrzymanego w stylistyce fairy tail, do wysokotonowych i wysokopółkowych popisów wokalnych, jak chociażby w mojej ulubionej piosence na płytce – w "In The Middle Of The Rainbow". Dobra, psychodeliczno-neopopowa polska pyta? Niewykonalne? Jak ktoś mówi coś takiego to kłamie? Ja nie kłamię, sprawdźcie Anię. –A.Kiszka
"Bad Baby" zgrabnie łączy ambientową poświatę z uk garage'em, ale co dziwne, wszystko razem daje wrażenie obcowania z jakimś zamglonym, powyginanym post-popem. Refren wślizguje się dość niepostrzeżenie, podmieniając wyspiarski vibe na galopujący, ekstatyczny (gdzieś w tle słyszę dronowy shoegaze) bit i choć nie wyróżnia się jakoś zbytnio na tle zwrotek, to wcale nie jest to wada – w końcu Gemini rozpoczynała od introwertycznej, repetycyjnej elektroniki i o tym warto pamiętać, zwłaszcza jeśli oczekuje się od niej więcej klasycyzującego poptymizmu. Dyskretny eklektyzm Lindsey French na szerszym planie przypomina mi trochę pop-elektroniczne numery Yaeji lub noir-house Kelly Lee Owens i być może jesteśmy już świadkami narodzin jakiegoś nowego, ciekawego nurtu, który póki co trudno sklasyfikować. Cóż, mam nadzieję, że sprawa wyjaśni się w styczniu, wraz z premierą EP-ki. Ja czekam z niecierpliwością. –J.Bugdol
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.