SPECJALNE - Rubryka

Ekstrakt #3 (styczeń-czerwiec 2023)

2 lipca 2023

Niestety po raz kolejny nie udało nam się zachować kwartalnego cyklu, który jest zamierzeniem rubryki. Jednak nie poddajemy się i wracamy z trzecim odcinkiem, w którym piszemy dla Was o tym, co interesującego wydarzyło się w muzyce w ostatnich sześciu miesiącach. Koncept rubryki nie uległ zmianie: zebraliśmy w jednym miejscu nasze zajawki, obserwacje i uwagi dotyczące wydawnictw opublikowanych w ciągu pewnego okresu czasu. Swoisty ekstrakt z naszych własnych poszukiwań w świecie muzycznych wydawnictw. Oto przed Wami trzeci odcinek Ekstraktu. Piszą dla Was Natalia Jałmużna, Stanisław Kuczok, Borys Dejnarowicz oraz Tomasz Skowyra. Zapraszamy do lektury.


Natalia Jałmużna:

Blue Turtle to mixtejp jak znaleziona na strychu pamiątka po twojej bezdzietnej, lubiącej fajne rzeczy, zmarłej przedwcześnie w 1997 roku ciotce. Składanka letniaków dla wrażliwców plujących po kątach żółcią. Traumprinz ma zresztą ból wpisany w ksywę, jedną z ośmiu notabene, ale pozwolę sobie trzymać się tej jednej. Sprawy i bez tego są wystarczająco skomplikowane. Przypuszczalnie cała setlista to niewypuszczone jak dotąd numery tego po dziś dzień anonimowego producenta i DJ-a. Entuzjaści jego dotychczasowej producenckiej dyskografii bez problemu wychwycą ten charakterystyczny splot czułości z melancholią, ten dziwny, otulający smutek przenikający się z ciężarem techno, house'owym groove'em i trance'ową afektywnością. Kręcę głową z niedowierzaniem przy bicie, co z kopyta rwie po tafli akwatycznego ambientu (1:20), kicku dudniącym o zardzewiałego brejka (34:05), narastającym grzmoceniu arpeggiów (46:56), Whitney skarżącej się powabnymi wokalizami (58:28). Można by naigrywać się z tych natchnionych spokenwordów, nawołujących do "pokochania siebie", ale z drugiej strony bardzo łatwo zapomnieć, że miłość i wyrozumiałość to rejwowe mity założycielskie.

W dobie popularności zimnej, zblazowanej post-gabber-edgelordozy w stylu Brutalismusa 3000, na delikatność stawia też Windowseeker. Młody artysta, który nie wypłynął jeszcze z głębin leftfieldu zaprezentował swój pluszowo-metaliczny sznyt na singlach Seed Net i Spiral 2 Success. Bity Lukasa Oppenheimera to przede wszystkim fajna muza do tańca, drumy pędzące na łeb na szyję, zwinnie jak na drobnych nibynóżkach. Ciężko przestać słodzić (zalecam więc aspartam), bo to metaliczne, z lekka autechrańskie brzmienie, jest jak wypełniona pianą z kąpieli, oświetlona na błękitno-różowo beztroska imperka, na której co groźniejsze przejścia serwują Kirby i Kangurek Kao.

Alternatywne klubowe uniwersum zbudował też trance'owy hipis James Holden. Swój ostatni album Imagine This is A High Dimensional Space Of All Possibilities stworzył przy użyciu zaledwie dwu syntezatorów i samodzielnie napisanego software'u. Mimo to udało mu się wykreować wielowymiarową, jak w tytule, przestrzeń czerpiącą z jego dotychczasowego dorobku i outsiderskiego backgroundu. Holden, idealista z krwi i kości, wyznaje w wywiadzie dla Quietusa, że wierzy we współodczuwanie za pośrednictwem muzyki – tym bardziej nie dziwi, że po latach spędzonych w wielkomiejskim dj-skim środowisku, w którym nigdy do końca się nie odnalazł, rzucił to wszystko i ruszył do Maroka, by grać tam wolne improwizacje z bractwem Sufi, lol. Z całej płyty osobiście najbardziej doznaję na "In The End You'll Know", kawałku wieńczącym żałobę producenta po jego ukochanym psie.

Nondi_, podobnie jak Holden, też wychowywała się z dala od epicentrum klubowej wrzawy. Jej debiutancki LP Flood City Trax to rysowana footworkowymi konturami pocztówka z opustoszałego rodzinnego miasta, od lat pogrążonego w kryzysie. Mimo to nie słychać na tym krążku beznadziei rodem z Gummo Harmony'ego Korine'a. Młoda producentka opowiada o życiu w cieniu kataklizmu poprzez palpitacje bassu, chłodne od melancholii melodie i cudacznie urocze, jakby na przekór skrzące się w pełnym słońcu sampelki.

Podobne elementy i introwersję znajdziemy też gdzieniegdzie u Doc Sleep, współzałożycielki labelu Jackstone. Jej długo wyczekiwany debiut, Birds (In My Mind Anyway), to stream z odnajdywania spokoju ducha podczas samotnego spaceru po Berlinie. Drzewno-betonowy krajobraz niemieckiej stolicy daje się usłyszeć za sprawą pojawiających się we "Flooding Meadow" ociężałych kicków oraz wypełniających przestrzeń całego albumu sampli, łudząco przypominających świergolenie tytułowych ptaków.

Może trzeba było aż Briana Eno, by nieco uszlachetnić coraz bardziej generyczną, wymuszoną ckliwość Freda, a samo ich zestawienie wygląda na wyplute przez sztuczną inteligencję, ale bliskoskórne, ambientowe mgiełki, które wspólnie roztoczyli na Secret Life są doświadczeniem czułości nie do przecenienia. Zresztą, tani sentymentalizm to przynajmniej ten, na który nas stać.

Atmospheric Fragments Sa Pa akurat nieszczególnie nadaje się na randkę. Nałożona na surową, miejską audiosferę warstwa ambientu staje się tu filtrem-afektem, który pozwala "spojrzeć w otchłań" tego, co znajome. Kiedy natrafia na puste przestrzenie i nie ma na czym się zawiesić, oplata i eksploruje sam siebie.

Ale wróćmy może na ziemię. Pomału, bo Due In Color Andrei, choć uparcie odwołuje się do tańcolubnych gatunków, jest zbyt rozlazły, by podbijać dyskoteki. To zresztą kolejna płyta nagrywana jeszcze podczas lockdownu, kiedy autor uzmysławia sobie, że być może "życie jest gdzie indziej", niekoniecznie na parkiecie. W efekcie powstał aż proszący się o złote jacki i srebrne kable monumentalny soundscape, wypełniony powietrzem do tego stopnia, że breakbeatowe uderzenia miękną od amortyzacji. Z najmocniejszym impetem odbija się bass i echo wokalu w "Sephrze" i tego właśnie bengiera szczególnie polecam sparować z subwooferem.

Zmierzając zaś w stronę klubów – Jackson Bailey i Lukid, ani solo, ani w projekcie Rezzett nie rozgrzewali nigdy imprezowych tłumów do czerwoności. Jednak singlem Boshly po raz kolejny udowadniają, że to ich znerdziałe, stępione na krawędziach, wariackie jungle ma w sobie coś z dogorywania na kanapie po przetańczonej nocy. Kiedy już siódma, a ty mówisz, że "w sumie to czujesz się, jakby była trzynasta i mógłbyś teraz iść do roboty".

No, ale może by jednak odmulić w końcu sagan?? Nie ma czasu, bo "Good things come to those who wait" – jak rzuca zadowolony z siebie Hyroglifics w notce do I'll Wait, I Guess. Można by to uznać za kolejny, napisany na kolanie marketingowy farmazon i zignorować dalszą część, w której Brytyjczyk tłumaczy: "I believe that good things happen with time, however, I also wanted this album to depict the realities of waiting for something and how seemingly hopeless it may seem at times". I to nie będzie tak, że nie przyznam racji. Przyjrzałam się jednak temu (za Was!) i coś w tym jest, że wibrujący warp i synkopowany bit sprzyjają ilustrowaniu neurozy, może to jest jakieś drugie dno terminu neurofunk?? Ten w całym swoim robotycznym wdzięku pojawia się w formie wykręcających po 160 uderzeń na minutę kawałków "Gastown", "You Got It", "Burnt Tongues" czy "Albany Road", budzących skojarzenia z dobrze naoliwioną bitową maszynerią Noisii. Okiem cyklonu jest tu moim zdaniem kipiący mieszaniną ekscytacji i wkurwu, dudniącego bassu, ostrych clapów, przeszywających syren i tego jakiegoś ryku Mecha-Godzilli – "Two For Two". Autodestrukcyjne napięcie tętniącego drum'n'bassem zniecierpliwienia równoważą chociażby: leniwie sunący subbass w "Jugging", bulgoczący 8-bitową klawą dubstepowy popis na miarę wczesnego Zomby'ego – "Steel Cap Beanie" czy UK-bassowy "Sing To It", dociążony zblazowanym wokalem kenijskiej raperki Nah Eto, która cedzi wersy niczym high-endowa gnijąca panna młoda, Coucou Chloe.

Bardziej konwencjonalnie, co w tym wypadku wcale nie oznacza, że nudziarsko, prezentuje się EP-ka Masa 005 hiszpańskiego duetu Not Even Noticed. To satysfakcjonujący, pełen zróżnicowanych atrakcji wypad do lat 90., gdzie dźwięczy i wdzięczy się pełnotłusty acid 303. "Transition", liryczny jak trance i transliryczny w tym, jak udaje mu się uchwycić napadającą znienacka frustrację, przywołuje też atmosferę fenomenalnego s/t Bicepa.

A skoro znowu zrobiło się smutno, triphop sprzyja oswajaniu samotności po rozstaniu – zgodzą się z tym wszyscy wychowani na portisheadach, np. Lewie Day i Alia Seror-O'Neill, tworzący duet a.s.o. W ich debiucie znalazło się całe imaginarium gatunku: posępna atmosfera przemysłowego miasta, półszepczące wokale, szarzyzna dnia codziennego, letarg, pogłos; ale też cała jego głębia: frazy powracające jak niedające spokoju myśli, niebycie do końca sobą, niebycie do końca tu i teraz. Dzięki temu, ich debiut nie brzmi wcale jak wyrachowane ćwiczenie stylistyczne, ani nie powstał soundtrack do kolejnej reklamy kinder bueno. To samowystarczalny zestaw sombre ballad do nucenia na zjeździe z miłosnej euforii.

Za to u Maary romans chyba wciąż gorący. Zainspirowana parnym i mrocznym jak lipcowa noc acid trancem w stylu Freaky Chakry, nagrała wprost kipiące erotyzmem The Ancient Truth. Słuchając dusznego, zmysłowego, misternie zaaranżowanego "Just Give Me Chance", ciężko uwierzyć, że młoda producentka ma zaledwie dwa lata doświadczenia w temacie. Serce rośnie, jak w rozmowie z Truants opowiada, że w szlifowaniu zajawki pomagają jej koleżanki z Montrealu – mająca na koncie współpracę z DJ-em Pythonem Lis Dalton oraz D. Tiffany – twórczyni skandalicznie przeoczonego Edge Of Innocence.

Z Kanady pochodzi również Hood Joplin, która wystąpiła gościnnie w ekscytującym, nie oglądającym się na nic, brejkowym rozpierdolu "Far East", zasilającym Ouroborosa od założycieli labelu Kudatah. Wytwórnię niektórzy mogą kojarzyć z chociażby vaporambientowych sztosów od HKE (t e l e p a t h テレパシー能力者, 2814, Virtual Dream Plaza, wyświetl pozostałe 99 elementów). Zajarani możliwościami footworku Sven Shappka – Sven K i Brandon Smith – kiedyś Trends, dziś Text Chunk, mający też w portfolio przeoczone SOTY 2021 – "Freshwater Aquarium System" (na feacie ze wspomnianym wyżej Windowseekerem zresztą) – kontynuują swój gatunkowy agnostycyzm i szaleją z juke'owymi zajawkami na wspólnym krążku.

Znacznie bliżej nas, z geograficznego punktu widzenia, bo na Litwie, projekt Cport Cistema wypuścił Say It z hiciorami krzyżującymi letniarstwo DJ-a Koze z, ponownie, melancholią. W dodatku nic nie poradzę, ale znów ciśnie mi się na klawiaturę porównanie z Bicepem – kawałek "03-29" chyba najlepiej oddaje to porównanie. Jest też słodkonostalgiczne "You/Me", klepiące po pleckach, przemawiające wrażliwością DJ-a Seinfelda, że może najlepsze jeszcze przed nami.

Ale to nie tak, że od teraz już będziemy tańczyć wyłącznie pod podszyte neurozą kawałki. Po kilkuletnim etapie twórczości zorientowanej raczej na słuchanie w tle, Leon Vynehall wraca, aby porwać nas na dancefloor. Choć operujący pastelową paletą i wplatający całe bukiety kwiecistych sampli do aksamitnych deep-micro-house'owych produkcji Brytyjczyk dał się już poznać jako wytrawny znawca tematu – by wspomnieć przebojowe "Blush" czy "Kiburu's" z Rojusa – tym razem, po wyostrzeniu faktury swojego brzmienia, serwuje singiel Rosebud / Black Dove, endorfinogenny i żywiołowy jak nigdy przedtem. Przeszywające piano-staby w "Rosebud" i uświetniający "Black Dove", świdrujący zawrót głowy z pociętym, repetytywnym wokalem w stylu "Blind Date" Joy Overmono, nie pozwalają nie zarzucić biodrem i nie doznać własnej, tętniącej tuż pod skórą witalności.

A można jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, jeszcze szybciej. Regal86 dowozi z Meksyku La Ondę, hardgroove'ową orgię, dionizyjski szał, który 20 temu urządzali Ben Sims, Umek czy Adam Beyer. W Polsce najbliżej tego był Tomash Gee ze schranzowymi "Warką Strong" i "Najebą" (obecnie lost media). Groove wpisany w nazwę gatunku to u Regala żadne obiecanki-cacanki, starczy odpali ciężko dyszący, celebrujący cielesność w całym jej spoceniu "Running Foo".

Jakby się kto zziajał, więcej tlenu znajdzie u Fadiego Mohema. Najmłodszy rezydent Berghainu odświeża dub techno a la Basic Channel, nieco podkręcając tempo i polerując produkcję. Jego gładki, pozbawiony zbędnych zawijasów singiel Mohem 02 to pełen polotu producencki popis, delikatny dla uszu, ale wciąż szalenie uzależniający.

Natomiast Vril, o ile czerpie z tego samego, co Fadi gatunku, to jego monumentalny, panoramiczny Animist przekracza już klubową czasoprzestrzeń i odlatuje na orbitę. Monumentalny, filmowy jak u Clarka opener zapowiada sci-fi trip po actressiarskiej dystopii. Sypiący się cyfrowymi iskrami "Boom to the Moon" to chyba najbardziej sugestywny kadr tej kosmicznej odysei.

Z kolei spośród weteranów 2010s techno, to Blawan już u początków swojej kariery, przez naprężanie i wykręcanie, ile fizyka zezwala emblematycznego dla R&S'a TB-303, dał się poznać jako awangardzista. To była kwestia czasu aż brzmienie przypominające ewoluujący, kosmiczny organizm zażąda dla siebie więcej przestrzeni. Sceptycy już pukają się w czoło na tę równie ciasną animizację, no i mają rację. Dismantled Into Juice uwalnia wreszcie t o, co do tej pory krępowane było rytmem 4/4. "Karabin maszynowy gada z fontanną" – dzieli się wrażeniami z "Toast" Phillip Sherburne na Pitchforku i choć brzmi to s t r a s z n i e n i e d o r z e c z n i e, to takim właśnie jest – istnym wariactwem.

"No, takie polskie the dumplings" – jak to się czasem żartowało z wyświechtanej formuły do klepania się po pleckach za odjebywanie co najwyżej zjadliwej chałtury. Ale czego by nie mówić o naszym rap-uniwersum, to być może jedyna rodzima scena, której nie zbywam machnięciem ręki. Ze względu na – oczywiście – najliczniejszy character roster, największą różnorodność, ale też swobodną obsługę komputera z internetem. Szerokie uśmiechy i wzruszone emoji na testujący receptory, żarówiasty, rage "Stephen Sprouse 84/86" Haranczykova czy coś jakby uzivertowski "Money And Drugs" nagrany przez tego high-endowego świrka z dotrzymującym mu kroku 17-letnim Monday Waxie'em. A skoro mowa o Uzim, możemy już przejsć do jaw-dropu roku – zwrotki Młodego Westa na "Perculesie". Typ jest nie do zatrzymania, wpada w ten numer i całkowicie go przejmuje – wersami, hookami, świrowaniem pawiana na prześcigających bit adlibach, no i tą chłodną przewózką, jakby od niechcenia siał wokół siebie rozpierdol.


Strona #1    Strona #2    Strona #3   Strona #4

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)