
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
W życiu 03 Greedo nie jest zbyt wesoło, jednak skazany na 20 lat więzienia raper z LA nie przestaje tworzyć. Razem z Mustardem (który ogarnął temat zawodowo) wydał w tym roku swój drugi oficjalny album (choć pamiętajmy, że na koncie cała masa mixtape'ów) pod trochę ironicznym tytułem Still Summer In The Projects. I faktycznie: choć są tu rozkminy o sytuacji Greedo (Ohgeesy nawija: "Free my nigga Greedo out the motherfucking prison") i dużo tu smutniejszych bitów, to jednak nie ma mowy o wymiękaniu. W gąszczu poprapowo-autotune'owych jointów da się wyłapać letni wajb – już na wstępie witamy się z zajebistym g-funkowym "10 Purple Summers". Podobnie dzieje się w "Trap House", gdzie gospodarz dostarczył przebojowy refren. Z kolei z drugiej strony mamy minorowy trap "Loaded", pianinkowy "In The Morning" oraz przede wszystkim lśniący tu najmocniej, zamrożony modernistyczny trap przyszłości "Change Your Mind" (that's my jam), i tu faktycznie Słońce nieco chowa się za chmurami. Tak czy inaczej, na odcinku muzycznym 03 Greedo wciąż całkiem rządzi. –T.Skowyra
Octa powraca z EP-ką, która przyda się każdemu, kto chciałby to powiedzieć, ale się wstydzi. For Lovers wykłada karty na stół już w pierwszym kawałku, deep house'owej balladzie "I Need You", w której tytułowe słowa meandrują z przykrytym pod warstwami dźwięku: "You mean so much to me". Echo tego wymownego lirycznie początku prowadzą błogie melodie oraz bynajmniej nieusypiające, acz wciąż czułe bity kolejnych utworów. "Bodies Meld Together" zaprasza do pląsania, wyklaskując rytm hi-hatem, który zagrał główną rolę w ociężałym "Fear" przy okazji Come Closer, a wtóruje mu zmysłowy, najtisowy wokal. Lekkości tym zwierzeniom nadaje subtelny "Loops For Healing", który maluje tropikalną pocztówkę, postukując w tle na bębenkach, czy nawet kokosach. Słowem, Octo nagrała peak randki i umiejętnie rozłożyła ciężar romantycznej deklaracji. Dzięki Maya, lepiej bym tego nie ujęła. –N.Jałmużna
Od początku jest dobrze: rzut oka na tytuł i skojarzenia powinny biec w kierunku piosenki Quebo z Pawbeatsem. Dobrze, nie jest dobrze. "Euforia" przypomina, co się dzieje, gdy interesujące linijki zastępuje linia najmniejszego oporu, gdy ciekawe teksty są niedostępne jak crack w Opolu. Albo gdy ghostwritera zastępuje generator, gdy generyczność nawiedza jak duch. Nie szanuję takiego leksykalnego lenistwa, na które można przymknąć oko tylko w dziennikarstwie muzycznym, gdy człowiek chce pisać tak, jak mówi. I jeszcze ten nieszczęsny autotune, dzięki któremu czasami można się dowiedzieć, jak brzmi "an intimate stranger hailing from the uncanny valley between organic and synthetic, human and superhuman", ale tutaj (i na płytach Taco chociażby) brzmi jak nieudana emigracja z Polski do USA. Dociekliwy czytelnik powinien zapytać, dlaczego w takim razie kciuk nie wskazuje podłogi, a ja wtedy pytam Jana, czemu marnuje takie ładne podkłady. Wyspałem się, a ziewam. Chyba wolę sobie zrobić popcorn, przeglądać jej Instagram. –P.Wycisło
Pamiętacie Jessie Ware i jej debiut Devotion? Okej, ja już trochę o nim zapomniałem, ale dzięki singielkowi "Ulatuje" całkiem dobre wspomnienia wróciły. Wszystko za sprawą Olgi Polikowsiej, która właśnie bezceremonialnie wkroczyła na electropopową scenę w naszym kraju. I mam nadzieję, że uda się jej awansować jak najwyżej, a to dlatego, że właśnie takich piosenek szukam w polskim popie: pozbawionych balastu pretensjonalności, stawiających na chwytliwe melodie (dawno nie słyszałem takiego refrenu w polskim mainstreamie), szukających porozumienia z r&b, no i wreszcie ubranych w błyszczące synthowe szaty. To wszystko znalazłem w singlu Olgi (za który muzycznie odpowiadają: Łukasz Maron, więc jakby wiadomo; oraz Szatt z zespołu Kroki), która może i chowa się trochę za vintage'ową firanką, ale wyraźnie spogląda w przyszłość. I bardzo się cieszę, bo startując z pozycji "polskiej Jessie Ware" można chyba naprawdę daleko zajść. –T.Skowyra
2017 to całkiem niezły rok dla "gitar". Ale kto w wyliczance obok Maca DeMarco, Alexa G czy Hoops wspomni o Omni? Ja na pewno, przez wzgląd na ich skromny shortplay Multi-Task. Jeśli ich nie kojarzycie, a jesteście wyznawcami indie etosu to raczej bankowo trafią do was ich oszczędne środki wyrazu i melodyczna przebojowość rodem z kilku wybitnych kapelek wymiatających głównie w 70s. W reckach pojawiają się takie odnośniki jak Talking Heads (i słusznie, posłuchajcie "Equestrian", który przypomina o More Songs) czy Wire (i też słusznie, posłuchajcie tak z 15 minut), ale chyba coś mało pisze się o wpływie Gang Of Four, a przecież "Tuxedo Blues" dość ostentacyjnie pokazuje (wręcz bezczelna mimikra!), że Omni mieli kiedyś styczność z Entertainment! czy jakimś innym krążkiem mistrzów post-punkowego grania. Zresztą można się bawić w ciskanie referencjami (o, "First Degree" zalatuje Sonic Youth). Coś jeszcze? Może to, że sporo tu jakiegoś surf-rockowego vibe'u a la Beach Boys (wcześni oczywiście), który fajne wpasowuje się w surowy, lo-fi'owy sznyt nagrywek. I to chyba tyle: ogarnijcie, bo miejscami naprawdę kozackie granko. –T.Skowyra
Nie często się zdarza, żeby album z odrzutami i b-side'ami był równie frapujący, co reszta dyskografii artysty. Jest to kompilacja, na której artystka umiejętnie żongluje stylistykami i tradycją amerykańskiego folku, wplatając również do swojej muzyki doo-wop, surowe country i singer-songwriterskie inspiracje z lat 60-tych. Jest nawet miejsce na nastrojowy i intymny cover Bruce'a Springsteeena, "Tougher Than The Rest", w którym Olsen akompaniuje sobie jedynie przy pomocy przyciszonej gitary. Jej głos niekiedy zawodzi w sposób przywodzący na myśl Roya Orbisona i innych croonerów z tego okresu. Rozlega się szeroko, uderzając w wysokie wibrato sopranowe, tak drżące, że czuje się, jakby Angel była na granicy łez. Być może dla słuchaczy niezaznajomionych z jej poprzednimi dokonaniami wyraźnie kompilacyjny charakter płyty może okazać się dezorientujący. Niemniej jednak, Phases to rzecz warta polecenia. Jesienny album, idealnie nadający się do słuchania podczas przechadzek po słabo oświetlonych bocznych ulicach z szeleszczącymi liśćmi pod stopami, koniecznie w dobrym towarzystwie. –A.Kiepuszewski
Mieszkająca obecnie w Londynie Walijka, wypuściła swój debiutancki krążek jeszcze w marcu, ale dosłownie kilka dni temu pojawiła się edycja płyty z trzema nowymi utworami ("Spaces", "Pull" i "1 Of 3") i uznałem, że to dobry pretekst, aby powrócić do tego wydawnictwa. Tak się złożyło, że kilka miesięcy temu jakoś nie przekonałem się do leniwie snujących się, zawiesistych, dream-popowych mar podkreślanych często delikatnym, house'owym wsparciem (a czasem nawet dość konkretnym, jak przywołującym Miss Kittin, "Evolution"). Teraz jednak odkryłem self titled tej młodej dziewczyny na nowo i teraz naprawdę mi się podoba. I to już od statycznego openera "S.O", w którym eteryczny głos Kelly gubi się w zamglonej przestrzeni, moją uwagę przykuł również baśniowy "Lucid" z końcówką na modłę ostatnich dokonań Luomo. Może różnorodność nie jest największym autem tego zbioru, ale już za spójność walijska artystka może zebrać całkiem sporo punktów. Bo choć w "Throwing Lines" czy "CBM" nie pojawi się nic, czego nie było w pierwszych trackach, to jednak słuchanie całego longplaya należy do czynności głęboko relaksacyjnych i uspokajających (przynajmniej na mnie tak działają te dźwięki). Może tylko odpuściłbym sobie niemal dziesięciominutowy "8", ale jeśli chodzi o całość, to nie mam zbyt wielu zastrzeżeń. Posłuchajcie tego wieczorem, gdy śnieg pojawi się za oknem – przyjemność ze słuchania powinna wzrosnąć jeszcze bardziej. –T.Skowyra
Jedno jest pewne: Janek dość szybko przebił się do mainstreamowego rapu. Jeszcze dwa lata temu kojarzyły go tylko sprawdzające każdego świeżaka rap-głowy, a dziś Otsochodzi nagrywa z Włodim, Pelsonem, Pezetem (chociaż ten będzie miał zaraz cztery dychy i mówią, że nie ma już na to kondychy) czy nawet Taco Hemingwayem (w ogóle ogarnijcie jaka epika zebrała się w "SumieNIU" – i tylko bitu żal), a jego klipy mają miliony odtworzeń na YouTubie. Idąc dalej: Janek na poważnie odkrył dla siebie AMERYCZKĘ, bo zdaje się, że codziennie zasypia przy dźwiękach kawałków Lil Uzi Verta (ale pewnie lubi też Kanye Westa czy Migosów) i raczej nie kryje się z tymi inspiracjami. Jaki jest efekt tego stylistycznego i koncepcyjnego przewrotu? Mimo wszystko jestem w stanie unieść kciuk do góry, bo po pierwsze jednak podkłady przeważnie są naprawdę świetnie skonstruowane ("Tel3fony", "Nie / Nie", "Bez 00s" czy mój ulubiony "Jeżeli"). Po drugie Otso wciąż dysponuje całkiem niezłą nawijką (zdarza mu się nawet nawiązywać do Belmondziaka – w "Szarym Uśmiechu" powiada, że "coś tam wiedzą, ale taka wiedza to jest nic") i nie przeszkadza w tym jego dziwne wymawianie niektórych wyrazów. A po trzecie plusy przesłaniają minusy: więcej tu fragmentów przebojowych, wychillowanych i ciekawych od nudnych, topornych i kiepskich. A więc daję na zachętę lajka i liczę, że w na następnej płycie Janek się ogarnie i zaproponuje coś naprawdę zajebistego. –T.Skowyra
W najnowszej reklamie Reeboka Otsochodzi łączy siły z człowiekiem, który żegnał się z rapem więcej razy niż Arsene Wenger z Ligą Mistrzów w 1/8 finału i w końcu – niczym Ola z Kasią – staje się retro. "Szacunek Za Klasyk" miał być w zamierzeniu portalem do lat 90., stąd właśnie obecność Pelsona, migające w teledysku Polonezy i przymglony, boombapowy bit. Bit – dodajmy – bardzo przyzwoity; tym bardziej dziwi więc, że na nawijkę świetnie odnajdującego się przecież na tak ospałych podkładach Janka pozostaję tym razem zupełnie obojętny. Brakuje tu jakichś zapamiętywalnych panczów, a doklejoną na finiszu puentę trudno nazwać refrenem. Nie ma więc niczego, co po odsłuchu choć na chwilę pozostaje w głowie, a sam klimat hołdu dla klasyki to niestety za mało na kciuk w górę, choć rozumiem, że takie akcje mogą się podobać. −W.Chełmecki
319, projekt Butlera z Shabazz Palaces oraz Daniela Lopatina, brzmi zupełnie tak, jak Kode9 i Spaceape nowej, innej dekady. Tam: dubowa czerń i melorecytacja, tu: powykręcana, organiczna, wyimkocentryczna OPN-owszczyzna na rapie. Niby nic odkrywczego – Dean Blunt w masie swoich projektów przygotowywał nas do tego typu outsiderskiej jazdy w stylu post-warp'owego wersyfikowania GAIKI po dzbanku melisy, niemniej wierzę, że to 319 wreszcie ustali jakiś quasi-kanon (jeszcze nie) gatunku. Jak tylko zdobędzie się na odwagę i wyjdzie ze swojej strefy komfortu. "Who the best, who so fresh?" – na ten moment może i zgoda, ale i tak wszyscy czekamy na revival powoli wracającego do łask jungle (koniecznie) ze zdolnym MC. Tam szukajmy rewolucji, tutaj oddajmy się kontemplacji. –W.Tyczka
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.