
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Jeśli jeszcze parę lat temu QOTSA stanowili ostatni bastion hard-rocka, który tu na Porcys tolerowaliśmy, a nawet ceniliśmy, to – przynajmniej w moim przypadku – za te momenty, w których nie brzmieli jak zespół hard-rockowy. A było takich trochę. "I Think I Lost My Headache" zamykający Rated R z motywem przewodnim na 15/8 rozmontowanym przez sekcję dętą w widowiskowej kodzie czy niemal popowy erotyk "Make It Wit Chu" to najbardziej oczywiste przykłady. No nie uświadczycie takich zagrywek u przysłowiowych AC/DC. Na Villains Homme i spółka niestety nie idą tą drogą. W różnych źródłach padają informacje o rzekomych disco tropach, którymi zespół podąża na długości całego materiału, ale nie wierzcie im. Faktycznie parę wałków opartych jest na jakiejś podskórno-bitowej pulsacji, ale w ogólnym rozrachunku to w dalszym ciągu dość toporne gitarowe granie. Weźmy taki "Domesticated Animals" – kiedy ostatnio słyszeliście bardziej czerstwy numer? Fragmenty indeksu piątego i basik w "The Evil Has Landed" ratują album przed zupełną porażką, reszta do szybkiego zapomnienia. –S.Kuczok
Wszystkie znaki zapytania w Polsce wskazują na to, że Quebo wygrywa. To przystojny i bystry chłopak, utalentowany raper – pewny swoich umiejętności, ambitny, świadomie korzystający ze świata popkultury. Muzyk o nienagannym smaku, o czym świadczy na przykład kariera we fristajlu (w czasie jednej walki zaśpiewał fragment piosenki Happysad). A miało być tak pięknie...
Dobra, "to było prowo, teraz lecę jak berfbmhjsfd... ": tragiczne intro? Oczywiście. Najgłupszy hasztag? "Rapgrę se wcinam #Panenka" jest nie najgorszym przykładem, prawda? Piosenka z przebrzmiałą legendą? Dziękuję, pan KRS-One. Track z Czesławem Mozilem? Bardzo proszę. Najgorszy refren ostatnich lat? Tutaj może być problem, ponieważ w szranki stają: "Luiz Nazario de Lima" i "Quebahombre" – naprawdę nie wiem, w którym miejscu czułem większe ciary zażenowania, ale uwierzcie na słowo, że były spore. To jest hip-hop, niestety. Najgorsza płyta roku? Biorąc pod uwagę, że nawet nowe wydawnictwo B.R.O. tak mnie nie zmęczyło, to odpowiedź nasuwa się sama. To, co zrobiłeś, to trailer dopiero, ale ja nie chcę tego oglądać, elo! –P. Wycisło
Chewy Motto, nowy label podległy R&S Records z buta wjeżdża w przemysł i jako pierwsze danie serwuje nam elegancką EP-kę niejakiego Quaysa, wcześniej nieznanego szerszej gawiedzi, pochodzącego z Nowego Jorku, ale mieszkającego w Londynie producenta. Ten czteroutwórowy koktajl, nazwany przez autora wdzięcznie Swoo, to szalenie intrygująca sprawa. Każdy z indeksów, choć poruszający się w podobnym stylu (melodyjny UK Garage), brzmi zupełnie inaczej. Od najprostszego w zestawie "Falling Down On Me", przez zagęszczone rytmicznie "By Your Side", najspokojniejszy, ale jednocześnie delikatnie czerpiącym z estetyki techno "Stay With Me" czy "Out Cold" z twardymi modulacjami wokali, każdy kawałek jest potencjalnym singlem i żaden z nich nie odstaje od reszty.
Dodatkowo Quays idealnie wychwycił balans pomiędzy ubarwieniem struktury utworów, pokomplikowaniem jej, a zachowaniem przebojowości i klarowności tychże. Dopisałbym jeszcze, że warto obserwować rozwój sytuacji, bo z tego projektu może wykluć się coś bardzo ciekawego, ale sęk w tym, że Swoo jest już w tej chwili świadectwem ogromnej muzycznej wyobraźni autora; szalenie przyjemnym i słuchalnym tworem. Pozostaje więc napisać jedno: czekamy na więcej. –A.Barszczak
W pierwszej klasie liceum zakupiłem najki w których chodzę do dziś. Te cholerne buty mimo dosłownie setek przebytych kilometrów, godzin lekcji wf i innych możliwych form eksploatacji obuwia wciąż trzymają się znakomicie – może tylko trochę przemakają, gdy pada. Czy nowy utwór QueBONOfide każe mi je wyrzucić i na zawsze opluwać drzwi większości sklepów z odzieżą sportową? No ej, dajcie spokój, ZROZUMIAŁEM PRZEKAZ, więc nie pozostaje mi nic innego jak dalej dbać o moje sofixy, ucałować łyżwę i ripitować "Bollywood", ze świadomością, że moje problemy są ważne jak karnet na siłkę Ryszarda Kalisza przy codziennej walce o życie faceta, który podrzyna gardło psu, albo "tej odzianej w kaszmir Aiszy modlącej się do niebios", czy małego chłopca z gołym siusiakiem.
Ten utwór jest naprawdę trudny do zrecenzowania, bo przecież poruszony problem jest poważny, ale jak tu nie żartować, gdy już w intrze o nierównościach społecznych w Indiach, Que powtarza tekst "Szejka", czyli jego drugiego utworu opublikowanego 17 maja, który sam jest parafrazą "Kasy I Seksu" Maryli Rodowicz? Z kolei w refrenie Czesław Mozil (w mojej wyobraźni ubrany w sari) zadaje pytanie "Gdzie te uśmiechy jak z Bollywood?" odpowiadam – jeden z nich w Łodzi przy Alei Politechniki, gdzie właśnie piszę ten tekst. Już zacząłem machać rękami w momencie, w ktorym Gibbs podkręca tempo w refrenie, ale w porę się opamiętałem, bo przecież już wiem, że gdzieś dla kogoś Boga nie wystarczy. –A.Kasprzycki
Wydaje mi się, że to do nieodżałowanego George’a Martina należeć by mogło puste siedzenie z okładki najnowszego albumu Quilt. Po przesłuchaniu retrospektywnego materiału nagranego przez zespół, legendarny producent pewnie nie spadłby z krzesła zachwycony innowacyjnością materiału, ale na pewno pomyślałby: "dobrze, że takie młokosy wciąż jarają się Revolverem". Nie oznacza to wcale, że Plaza to jedynie Beatlesowskie wpływy. Trzecia płyta Bostończyków sprowadza również reminiscencje power–popowych grup lat 80. Posłuchajcie sobie takiego "Searching for" – na luzie można wpleść ten utwór między numery ze Stand For Decibels, czy Afoot Let’s Active. Plaza jest jak sklep z antykami, który zdarza nam się sporadycznie odwiedzić – niektórych przedmiotów dziś byśmy nie kupili, ale fajnie czasem przyjść i tylko sobie na nie popatrzeć. –A.Kasprzycki
Niezbyt przyjemnie patrzeć, jak materiał na jednego z lepszych (czy po prostu: jeden z lepszych — wciąż, do niedawna (?)) raperów w PL grzęźnie w kolejnych eschatologicznych zamułkach, celując zapewne z zapowiadaną Ezoteryką w najgorzej rozumiany "dojrzały" debiut. Upodobanie do ponadczterosylabowych słówek ze słownika (naturalna pasja circa czwarta podstawówki, co) i porównań do bogów greckich można było jeszcze na etapie mixtape'ów wybaczyć (co innego nazywanie Mieczysława Wilczka najwybitniejszym Polakiem, ale to temat na inną rozmowę), "Tarot" intrygował, "Pareidolia" naprawdę się udała, ale "Ile mogłem". No właśnie: ile. A teraz jeszcze Włodi. Meh. -K.Miszczak
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.