
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Tam, gdzie, na podobnie ciężkich do recenzowania albumach, Sufjan stawiał kiedyś na zmianę na obrazową, retrospektywną podróż i swoje wersję "Listu do M.", raz po raz wpuszczając jednak do całego przedsięwzięcia promienie słońca za sprawą swojego akustyka, a Phil Elverum uprawiał na naszych uszach eskhibicjonistyczną, bolesną terapię, uderzającą pustką, która wypełniła jego codzienność, tam wreszcie bohater tego tekstu serwuje, przynajmniej w moim odczuciu, rzecz najmniej zajmującą słuchacza "psychicznie, fizycznie i muzycznie", z teatralnym zacięciem ubierając swoją stratę w ciężkostrawną poezję, symbole i alegorie na tle ambientowych, syntezatorowych plam i klawiszowych, balladowych banałów. Cave rezygnuje tu czasem ze śpiewu na rzecz melorecytacji, dwa utwory ciągną się w jednym z wyżej opisanych sposobów niemal przez piętnaście minut, właściwie nie może być gorzej, a recenzentom przyznającym punkty za sam zwrot niegdysiejszego gitarowego szamana w stronę "elektroniki" (lol) pragnę przypomnieć trzyletnią już Skeleton Tree tegoż, czy nawet ze dwa, trzy fragmenty naprawdę udanego Push The Sky Away z roku 2013. –S.Kuczok
Całkiem lubiłem projekt Michaela Silvera, ale było to jakieś 10 lat temu. Potem trochę straciłem do z radaru, więc do jego najnowszego albumu podszedłem bez żadnych oczekiwań. Tymczasem utkany w większości z new-age'owo-drum&bassowej (niby nic spektakularnego, ale ile znacie albumów z takim połączeniem stylów?) siateczki Liquid Colours zapewnił mi sporo radości. Są tu echa minimalistycznych zajawek Silvera (opener czy "Inorganic Streams"), dużo sytuacji spod znaku DJa Sports ("Blobject Of Desire") czy jakiegoś High Contrasta ("Anodyne Industries"), ale album Kanadyjczyka to naprawdę eklektyczny zbiór niedający się zamknąć w sztywne ramy. Weźmy chociażby muśnięty balearyczną bryzą "An Impossible Condo", obracający się wokół bossa novy dramenbejs "Oxygen Lounge", bliższy ambientowi "Closed Space" czy space-prog-balladę na akustyku "Subdivisions" – czysta przyjemność słuchania. Nie mam wyjścia: polecam Państwu posłuchać uważnie całość, bo nie dość, że sporo tu relaksującego vibe'u, to jeszcze satysfakcja z wchłaniania dźwięków przednia. –T.Skowyra
Essentials: soulowe ciepło i wplatanie się w warkocz Sade; drżenie powietrza między żaluzjami z plastiku, koronkowa bielizna – dwuczęściowa (nie od kompletu), trochę miłosnego wstydu, cytryna w kawie przelewowej. Płyta pełna ciała, mariaż muzyki pościelowej i classy r&b – Erika robi piosenki bezzarzutowe. Na przestrzeni "Little Bit" wszystko płynie, rozpływa się, rozmywa, rozleniwia, rozrzewia; "Photo of You" zapętla się przez pojedyncze, saksofonowe zaznaczenia obecności i jednostajność rytmiczną, odpowiedź na potrzebę spokoju (chociaż mogła sobie odpuścić komputeryzowanie swojego głosu jak u Spike'a Jonze'a). Deszczowe "hej, to ja" (Eriki i moje) zamiast "hello, it's me" Adele, please leave a message, bo choć nie lubię rozmawiać przez telefon, lubię twój głos. "Good Time" ma potęgę singlową i nie chce wyjść z głowy, ma w sobie coś uśmierzającego, coś na wskroś melodyjnie ujmującego, istny potwór estetyczny, cieplizna. O Erice jest jeszcze raczej cichutko, co mam nadzieję niedługo się zmieni, bo z tymi niewielkimi, leniwymi uniesieniami świat sprawia wrażenie, że może się układać dokładnie. –A.Kiszka
Niestety nie ma niespodzianki. Niestety, bo wszystko wskazywało na to, że nowy album księżniczki r&b będzie mocno nierówny. I tak właśnie obok wspaniałej kunsztotwnej trap-ballady "Greatest Love" (kolejny wielki singiel Ciary), mamy generyczny funk-pop "Thinkin Bout You", na toksyczny, przyzdobiony synth-basowym motywem wyciętym jakby z "Poison" Prodigy "Set", odpowiada bezpieczna i pozbawiona kolorów, tytułowa fortepianowa ballada, 2-stepowy "Level Up" z fantastycznym prechorusem uzupełnia szykowany do roli mainstreamowego hitu "Dose", który mnie mocno zawodzi. Wszystko potwierdza kolejny raz: Ciara to wybitnie singlowa zawodniczka, której albumy stanowią najczęściej zbieraninę randomowych numerów z jednym bądź kilkoma strzałami gromiącymi zdolne konkurentki. I właśnie dla highlightów warto sprawdzić Beauty Marks. –T.Skowyra
Właściwie od zawsze podoba mi się stylówka byłego członka Deerhoof. Jego leniwy songwriting po uszy zanurzony w psychodelii rodem z lat 60. i w pewien sposób czerpiący z dorobku najróżniejszych bardów nucących sobie przy akustyku działa na mnie kojąco, choć zdarzają się momenty, która bardzo mi imponują ("Torrey Pine"). Szkoda tylko, że całość jego repertuaru to tylko i aż "szlachetna prostota" – Chris nie wychodzi poza swoje ustalone granice i cieszy się tym, co ma, a można by przecież czasem zaskoczyć samego siebie i zmienić tonację w najmniej odpowiednim momencie, prawda? Ale bez tego też jest całkiem nieźle: już opener "Song They Play" przynosi wszystko to, za co lubię gościa, czyli delikatnie prowadzoną, staromodną piosenkę, w której kryje się garść melodii skąpanych w psychodelicznej polewie. Kto ma ochotę na więcej retro, niech odpala 60sowy "Sweet William", a komu mało przyczajonych ballad, niech kliknie w "What Can I Do". I może tylko przez chwilę będę cieszył się z tego self-titled albumu w należyty sposób, bo z czasem będę o nim pewnie trochę zapominał. Ale przez te moment Cohen zrobi swoje i w sumie o to chodziło. –T.Skowyra
Zacznę od tego, że darzę Coals ogromną sympatią i z początku bałam się, że nie będę obiektywna. Na szczęście Piernikowski – powiedzmy to na głos – brzmi tu jak Barney, ten kolega Freda Flintstone'a. Wiem, że tak miało być, dlatego mnie to martwi. Wsłuchując się w dorobek zespołu, można odnieść wrażenie, że "Entele Pentele", poza elementem komicznym, wypada tendencyjnie. Reszta EP-ki jest relatywnie spoko. Oniryczny podkład z prowadzoną przez jego mgliste kłęby schulzowską wizją, splot wokalnych kontrastów, zapewniają "Satynie" miano hajlajtu Klanu. Dalej schafter, który skarży się, że "w klubach nie grają już Bee Gees" i choć nie jestem pewna, czy schafti miał okazję się o tym przekonać na dyskotece dla dorosłych, jak zawsze robię mu chórki, bo wszystko płynie tu leciutko leciuteńko. Na deser "Planety" z refrenem typu catchy na całkiem ciekawym, zróżnicowanym bicie Kubiego i – co najważniejsze – z Bellą Ćwir, mówiącą mi, że nikt do mnie nie zadzwoni, gdzie ja mogę tylko powtarzać w transie "tak tak, masz rację". Jako apologetka zespołu Coals pragnę zakrzyknąć: Własna estetyka! Niepowtarzalni! Na chuj ten Piernikowski! –N.Jałmużna
Króciutka EP-ka Chokera jest pierwszą częścią trylogii mini-projektów, którymi Amerykanin zamierza zalać rynek muzyczny w 2019 roku. Mono No Moto to coś w rodzaju ekspresowej taśmy demonstracyjnej, poświęcającej dziesięć minut na prezentację supermocy wschodzącej gwiazdy podziemnego r&b. Trzy różnokierunkowe piosenki czarują efektowną estetyczną żonglerką, częstującą nas oceanowym szykiem, neo-soulowymi pastelami oraz lśniącym post-disco. Melodie młodego artysty może nie nokautują, ale na pewno mogą delikatnie zawrócić w głowie. Finezja, z jaką podchodzi do popowej materii, powinna zawstydzić bardziej doświadczonych znajomych po fachu. Autor Honeybloom mimo statusu żółtodzioba wykazuje się większym wyczuciem stylu i dobrego smaku, niż np. męczący teatralny dekadentyzm Abel albo aspirujące porno-rekiny klasy B pokroju The-Dream czy Chrisa Browna. Świeżak nie napina mięśni i bez większego wysiłku buduje swoją pozycję. Potencjalnego singla roku ma już w kieszeni, więc pozwólmy mu w pełni rozwinąć skrzydła. –Ł.Krajnik
Jeśli mówimy o tegorocznym żeńskim r&b w mainstreamie, to bezapelacyjnie muszą postawić na Arianę i jej Sweetener. Ale Mariah Carey moim zdaniem również zasługuje na docenienie i kilka miłych słów. Na maksa doceniam to, że potrafi nagrać album, który jest w stanie przez prawie 40 minut mnie nie zanudzić, a nawet potrafi bardzo przyjemnie urozmaicić czas. Stonowana synth-ballada "GTFO", powracające do czasów r&b z poprzedniej dekady "A No No", cieplutki (niemal świąteczny?) duet z Ty Dolla $ign w "The Distance" i firmowa pieśń panny Carey, czyli "8th Grade" – to tylko część atrakcji, jakie oferuje Caution. Chciałoby się napisać, że to zaskoczenie, ale o żadnym zaskoczeniu nie ma mowy, gdy przypomnę sobie o wcześniejszych albumach czy singlach Mariah, więc pozostaje tylko zachęcić was do oderwania się na moment od brutalnych minimalistycznych trapów i zajrzenia na ten może nieco staroświecki, może nieco nostalgiczny album. –T.Skowyra
Current 93 wracają z twórczego impasu, wydając swój najlepszy materiał niewiadomoodkiedy. Tibet i spółka, mimo że przez lata flirtowali z mnogością podgatunków szeroko pojętej "awangardy", zawsze strefę komfortu odnajdywali właśnie w zawartym na tym krążku oszczędnym neofolku. The Light Is Leaving Us All odtwarza urodzajny dla formacji początek lat dziewięćdziesiątych, okraszając cudownie przerysowaną poezję śpiewaną, apokaliptycznym ogniskowym graniem. Komiksowy gnostycyzm brytyjskiego barda w końcu odzyskał dawny blask, za którym tęskniło wszystkich pięciu fanów C93 A.D. 2018. Czerwiec już dawno umarł, ale Dawid jeszcze oddycha. –Ł.Krajnik
Długo trzeba było czekać na ten album, którego data premiery była wciąż przekładana. I kiedy wreszcie się ukazał (swoją drogą tytuł jak najbardziej adekwatny) muszę z przykrością stwierdzić, że jestem zmuszony do "wypowiedzi chłodnej, precyzyjnej i oszczędnej" aby go "opisać". Bo wiecie – It's About Time właściwie w ogóle nie brzmi jak album Chic (jeśli poprzez Chic rozumie się to, co ta formacja robiła głównie w latach 70.). Zapomnijmy więc o kapitalnej sekcji rytmicznej i błogich, zapętlonych melodiach, które miażdżą od środka, a przygotujmy się raczej na zabójczo bezpieczną dawkę miłego, ale totalnie sformatowanego disco-popu. Lista gości sugeruje coś w rodzaju Funk Wav Bounces Vol. 2, choć podczas gdy longplay Calvina Harrisa to całkiem przytomny wakacyjny soundtrack, tak próby Nile'a Rodgersa i ekipy właściwie nie wzbudzają większych emocji. Wielka szkoda, ale jest jeszcze nikła nadzieja, że zapowiadany na kolejny rok, nowy album Chic pozostawi po sobie znacznie lepsze wrażenie. –T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.