Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Tak często nazywano Kate "brytyjską Arianą Grande", że coraz bardziej zaczyna się w nią przeistaczać, a w "Be Without You" do przejmowania zaśpiewów i manier wokalnych bardziej popularnej koleżanki dokłada jeszcze domieszkę inspiracji Aguilerą. Wyprodukowany przez MNEKa numer może niczym wyjątkowo nie zaskakuje i przegrywa starcie z "Keeping You Up", ale brzmi jakby został napisany specjalnie po to, by przyznano mu na Porcys łapkę w górę. Chwytliwego popu i dobrych refrenów nigdy za wiele, więc warto przy okazji najnowszego singla KStewart przetestować wprowadzoną niedawno na YouTubie opcję "odtwarzania w pętli". –P.Ejsmont
Ostatnie dwa lata w krajowej muzyce folkowej to przede wszystkim revival polskich zespołów zlokalizowanych wokół odpowiednio zakwaszonej, awangardowej etniczności. W momencie, w którym Styczyńskich i Nacher występowali z flagowym projektem, naszym towarem eksportowym – The Magic Carpathians (i można rzec, że swoją baśniowością zjednali sobie publiczność) na OFF Festivalu, Księżyc wracał w Penultimate Press z zremasterowaną wersją jedynego longplaya, który rozszedł się w oka mgnieniu, jak ciepłe bułeczki w osiedlowych dyskontach. Dziś legendarna formacja ongiś związana z Obuh Records powraca z pierwszym singlem promującym Rabbit Eclipse – album zawierający całkowicie nowe, pierwsze od kilkunastu lat kompozycje. I tutaj pojawia się problem: "Mglista" to utwór wybitnie nie-singlowy, stąd pewna powściągliwości w ocenie kawałka. Owszem, projektowany jest nam obrazek ekstremalnie bliski Księżycowi – dobrze znany oddanym fanom zespołu surrealistyczno-mglisty, średniowieczny sound misternie tkany przez Lechosława Polaka (którego sympatykami jest lwa część redakcji Porcys), ale bazowanie na trzyminutowym wyimku i wyciąganie z niego jakichkolwiek daleko idących wniosków wydaje się niestosowne, bo przecież Księżyc poraża w formach rozleglejszych, dlatego też od notki tej bije taka zachowawczość i stąd wynika jej czysto informacyjny charakter. Powiem krótko: mamy na co czekać w listopadzie! –W.Tyczka
Nie wiem, czy tytuł nowej, wydanej już nie pod banderą Cascine, a sumptem własnej wytwórni Brennnessel, piosenki Kamp! jest – jak to żartobliwie ujął redaktor Tyczka w kuluarach biurowca Porcys – odpowiedzią na zeszłoroczny album Swans, ale nie pozostaje mi nic innego, jak podpiąć się pod jego przekaz. Krótko mówiąc, łodzianie "mają bessę, to znaczy hossę, to znaczy bessę, to znaczy źle im idzie" (Jacek Gmoch). "No Need To Be Kind" brzmi mniej więcej jak zespół Muse produkowany przez Jamiego xx: melodyczna bezkształtność spotyka tu ograniczoną kreatywność w zakresie produkcji. Niedługo nowy album, miejmy nadzieję, że trio da jeszcze radę choć trochę nas zaskoczyć, ale póki co, po takiej zapowiedzi, szanse na to oceniam jako marne. -W.Chełmecki
Pogubiłem się i nie wiem, co dalej z tym longplayem Kitty. Jakiś czas temu panna obwieściła na fb, że płyta gotowa. Ostatnio jakiś fan napisał na jej profilu pod jednym z postów: "release new music!!!", na co padła odpowiedź: "lol i dont have time to make music anymore cuz i hav to work on things that make me money now". Eh, widzę to tak: to nie jest nawet odwracanie kota ogonem − Kathryn-Leigh Beckwith po prostu robi nas wszystkich trochę w chuja. Spoko, podatki trzeba płacić itd., ale przecież kroiło się coś całkiem grubego. A teraz pogubiłem się jeszcze bardziej, bo tu niby kończy ze wszystkim, a niedawno pojawił się nowy numer Kitty, który znalazł się w serii Adult Swim Singles na 2015 rok. I jak można się spodziewać, "Drink Tickets" to oczywiście celne uderzenie − na zajebistym bicie udającym post-nu-hip-disco, dziewczę udaje r&b divę i zgarnia pulę nośnym refrenem. Serio, nie będzie tej płyty? Kitty, pierdol hajs i dawaj ten album! −T.Skowyra
Podobno Japonia jest teraz na topie. Możliwe, lecz nie mnie to oceniać. Na pewno wschodnie wzorce nie są obce Kero Kero Bonito, którzy pomimo, że są z Londynu (co wyraźnie słychać) to silnie inspirują się azjatyckim popem (co słychać jeszcze wyraźniej). Wszystko fajnie, bo niby mamy tu mieszankę nieco wytartą: bubblegum pop, chiptune, sample z gierek Nintendo, to w przypadku Kero Kero Bonito robi ona wciąż pozytywne wrażenie. Najlepszym tego odzwierciedleniem jest właśnie "Picture This" – chyba najfajniejszy z dotychczasowych wałków grupy – który oprócz nośnych melodii, może pochwalić się też propsami od Maxo. –M.Lewandowski
Reprezentant PC Music rozsadza kolejny utwór, a zajmuje mu to nieco ponad dwie minuty. Mam wrażenie, że ten Ninjamix, to tylko jakieś niezobowiązujące ćwiczenie, w które Maxo nie włożył zbyt wiele wysiłku i zrobił je tak po prostu, od niechcenia, gdzieś na boku w wolnym czasie. Tylko co z tego, skoro nawet takim drobnym produkcyjnym świecidełkiem gość pokazuje, że zbyt wielu typów nie może się z nim równać, jeśli chodzi o mieszanie ścieżek. Czekam na jakąś większą rzecz z niecierpliwością, zwłaszcza, że część ekipy A. G. Cooka niedawno ogłosiła wydanie długogrających krążków. Więc nie ociągaj się Maxo, proszę cię ziom.–T.Skowyra
Całkiem niedawno zarzuciłem Ghersiemu zachowawczość w konstruowanych przez niego podkładach, tymczasem wenezuelski twórca przy okazji nowego wałka Amerykanki nie tyle udowadnia, że jego producencki status na rynku nie słabnie, co po prostu wreszcie daje próbkę na miarę swojego nieprzeciętnego talentu. Oczywiście nie ma tu mowy o radykalnych ruchach, bo warstwa instrumentalna "A Message" jakoś szczególnie nie odbiega od tego, co Alejandro robił już wcześniej – na luzie mógłby to być podkład sklecony na potrzeby Twigs. Całość intryguje jednak na tyle, bym mógł stwierdzić, że Arca godnie zastąpił Kingdoma na fotelu producenta i wcale nie jest wykluczone, że w dłuższej perspektywie współpraca Ghersiego z Mizanekristos okaże się równie owocna. –M.Lewandowski
Adamie Bainbridge, jak mogłeś nam to zrobić? Problem jest jednak szerszy, bo "próby drugiego albumu" nie przetrzymali również bardziej popularni krajanie Kindnessa, na których liczyliśmy: Jessie Ware i SBTRKT. Otherness zawiódł mnie jednak najmocniej, bo tak naprawdę nic tego nie zapowiadało. O znakomitym, nagranym w stylu retro pierwszym singlu na featuringu z Kelelą pisałem już wcześniej, ale i o utrzymanym w duchu World, You Need a Change of Mind "This Is Not About Us" nie mogę powiedzieć złego słowa. A co dalej? Ano dupa. W zdecydowanej większości mamy do czynienia z miałkimi kompozycjami o szkicowym charakterze, nie mającymi zbyt wiele wspólnego z wysublimowanymi i czarującymi kompozycyjnymi detalami "Cyan" lub "Gee Up". Brutalna prawda o przeciętniactwie sofomoru Bainbridge'a wychodzi na jaw szczególnie wtedy, gdy Bainbridge nie ma pod ręką sampli, ale również w miernych wałkach nagranych z Robyn ("Why Do You Love?") oraz kolejnym duecie z Mizanekristos ("With You"). Na pocieszenie powiem, że bronią się dwa ostatnie tracki: zmysłowe "Why Don't You Love Me", gdzie obok Kindnessa i Blood Orange czaruje nas Tawiah oraz przesycony nostalgią i kojącymi zagrywkami saksofonu closer "It'll Be OK". W ostatecznym rozrachunku Bainbridge wybronił się na środkową łapkę, ale srogi zawód pozostanie i jedno z rozczarowań roku też. -J.Marczuk
Kylie już za chwilę wystąpi w Łodzi – nie będzie mnie tam, więc z zawiści ponarzekam. Kiss Me Once jest najgorszym albumem Kylie od czasu jej wielkiej przemiany w 2000 roku. Oczywiście szczęśliwcy, którzy jadą do Łodzi, nie mają się czego bać. Jak zwykle będzie to show wycyckane do perfekcji, ale nie w stylu robotycznej Madonny, tylko pełne naturalnego uroku piosenkarki i jej największych hitów. Szkoda, że Kiss Me Once nie jest takie ani trochę. Brzmi, jakby garść przypadkowych osób próbowała napisać, coś co brzmi jak piosenki Kylie, ale nie skumało, że chodzi o melodie i hooki. Podpowiedź: najmocniej spieprzyła to Sia Furler, executive i zarazem autorka chyba najgorszego singla w karierze Australijki, która przecież ma patent na śpiewanie o seksie z klasą. ("Sexercize"? How much cheese is too much cheese?). Lubiłem cię kiedyś dziewczyno, ale teraz już lepiej trzymaj się Guetty i Rihanny. W miarę obronną ręką wyszedł Pharrell, paradoksalnie dzięki temu, że "I Was Gonna Cancel" brzmi jakby się w ogóle nie wysilił. Wyszedł w sumie ciekawy szkic. No i jest "Sexy Love", jej najbardziej chwytliwy numer od "Wow" (choć zamiast "You're such a rush / The rush is never ending" dostajemy tu zaledwie mierne "You're like fireworks / And it's the fourth of July"), który skatowałem w rozpaczy. A tymczasem nie oszukujmy się – w czwartek zaśpiewa w Łodzi ponad dwadzieścia hiciorów i jeśli będzie choć trochę tak fajnie jak tu lub tu (byłem!), to cholernie wam zazdroszczę. –K.Babacz
Kiesza zaspokaja mój głód energetycznego popu. Już przy okazji "Hideaway" Kamil Babacz pisał, że jej patenty nie należą ani do zbyt odkrywczych, ani szczególnie wysublimowanych, ale ma dziewczyna niesamowity talent do wyciskania z nich tajemnej mocy, która wręcz zmusza do tańca. Dzięki swojej bezpośredniości, która estetycznie odsyła z jednej strony do tych bardziej ekstrawertycznych odsłon diw lat 90., a z drugiej do vocal-trance'owych bangerów dekady późniejszej, "No Enemiesz" zostanie pewnie moim ulubionym z dotychczasowych singli Kieszy i na dniach skłoni mnie do sprawdzenia całego albumu. Tymczasem, na parkiet, nudziarze! -K.Michalak