![](/media/cache/2e/a3/2ea3a895b3e93c8ca5b00f67c07323f8.jpg)
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Thom Gillies to od jakiegoś czasu jeden z moich ulubionych ludzi na tej planecie. Tę krótką formę muszę choć częściowo wykorzystać na cichy okrzyk podziwu nad ostatnimi dokonaniami typa, na wypadek gdyby nie było mi dane przy tegorocznych podsumowaniach trafić z blurbem na Kanadyczyka. Sześć utworów, które Gillies wraz z żoną zmieścili na EP-ce Dry Your Eyes pod szyldem Exit Someone, to najlepsza rzecz, która przydarzyła się w tym roku przemysłowi muzycznemu, brzmiąca jakby ta dwójka od niechcenia wyczarowała kompozycje łączące ducha Prefab Sprout i Steely Dan. Najnowsza solowa propozycja typa to kolejny strzał prosto w moje serce, z refrenem wkręcającym się w łeb już po pierwszym odsłuchu, co, biorąc pod uwagę kolejną w kolekcji Thoma NIEZBYT NORMALNĄ progresję akordów, nie jest takie oczywiste. Przekonajcie się sami. –S. Kuczok
Czekałem na moment, kiedy w końcu Grizzly Bear ogłoszą, że nowy album został nagrany i już za chwilę będzie można go posłuchać. Wreszcie w sieci pojawił się niebezpiecznie kojarzący się z Radiohead (najbardziej z In Rainbows) "Three Rings" i stało się jasne, że Amerykanie lada moment zapowiedzą nowy longplay. I rzeczywiście: premiera Painted Ruins już w sierpniu, ale przez kolejny ujawniony singiel nieco obawiam się tej płyty. "Mourning Sound" zupełnie nie przywołuje baśniowej mgiełki znanej z wcześniejszych nagrań Grizzly Bear, a w zamian oferuje dość sztywny, krautrockowy beat, któremu wtóruje zupełnie "niemelodyjna" obstawa. Będę szczery: zwyczajnie ziewam z nudów. W moim odczuciu tylko formalna klasa i pewien specyficzny urok kreowany przez band ratuje nowy numer. Więc jeśli tak ma brzmieć nadchodzący długograj, to zaczynam się trochę niepokoić. −T.Skowyra
Nowy talent na rapowej mapie LA można było wyhaczyć już rok temu, wraz ze świetnym mixtejpem Shit Don't Stop. W porównaniu do tamtego zbiorku All Blue – pierwszy regularny album G Perico – wydaje się bardziej skupiony i zwarty, ale też w większym stopniu jednorodny – i nie jest to bynajmniej jakiś zarzut, bo ten laserowy, wyrosły na spuściźnie DJ-a Quika g-funk mógłbym chłonąć w dowolnej ilości. Mniej retrospektywny niż Schoolboy Q, nie tak striptizerski jak YG, młody Perico w swojej krzykliwej nawijce jarzy się podskórnym obłędem, w czym pomaga mu dość oryginalna barwa głosu i szereg rozedrganych, pół-skandowanych refrenów w typie "Dedicate" czy utworu tytułowego. W ostatnich miesiącach nie słyszałem za wiele z west-coastowej szufladki, ale nawet z tą szczątkową wiedzą śmiało mogę nazwać All Blue czołówką roku w swojej kategorii – a jeśli się mylę, to tylko lepiej dla nas. –W.Chełmecki
Straciliśmy młodego Szkota z radaru dwa lata temu, a on do tej pory zdążył wyprowadzić swój charakterystyczny styl na głębokie wody pozytywkowego wonky, coraz precyzyjniej mierząc napięcia między poszczególnymi piętrami swoich szklanych aranżacji. Mało kto brzmi jak młody Gellaitry, kiedy ten imituje Blake'owe pady, uruchamia spreparowane wibrafony i wycina własną ścieżkę do PC Music, a wszystko to w obrębie czasem jednej, bardzo fajnie poskładanej, kompaktowej, ale luźnej kompozycji. Za trzecim razem nie wypada już dać mu uciec. Escapism III wieńczy ten festiwal kolorowego skakania po bitach i melodiach, nie obniżając poziomu uchwyconego na pierwszej EP-ce. Wciąga jeszcze bardziej w świat rozdrobnionych, cyfrowo-żywicznych dźwięków. No, coś naprawdę optymistycznego. Pianola nie wygrywa tu już tak intensywnie, otwierając drogę ku bardziej rozległym i jeszcze bardziej podniosłym, filmowym przestrzeniom ("Acres") i lśniącym glitch-hopowym narracjom ("Ever After"), przypominając, że Glass Swords Rustiego mogły się wydarzyć między innymi po to, by Sam był w stanie wydać debiutancki album. Kibicujemy dalej. –K.Pytel
"If seeing meant that you would have to believe in things like heaven and in Jesus and the saints and all the prophets?" – śpiewająco pytała przed laty Joan Osborne. I tak, jak nie przekonuje mnie jakieś – nie wiem – doktryniarskie dowodzenie słuszności panteizmu, tak samo totalnie nie znajduję interesującym pseudo-refleksyjnego pytania-statementu z pierwszego zdania. Dziś angażującą filozofię uprawia się na obszarach objętych programami taniego budownictwa. Kiedy Kevin Gates bierze na warsztat popowy szlagier "One Of Us" i przyozdabia go retoryką slumsów, wtedy robi się naprawdę ciekawie. Jak policzysz sylaby, ogarniesz pattern rozkładania akcentów w poszczególnych utworach na Islah i nie jesteś na bakier z wokalnymi możliwościami reprezentanta Atlantic, to pewnie powiesz, że bez rewelacji i w ogóle dziesiąta woda po kisielu reprezentatywnych hitów. Ale nic bardziej mylnego – każda nawinięta tu bzdura, będąca próbą "sięgnięcia wyżej", faktycznie brzmi jak cieszący się intelektualną autonomią manifest. Ja wiem, że trapfoniaste szelmy korzystały już z klęcznika, no ale wskażcie drugi taki mantryczny refren nawinięty z taką swadą. –W.Tyczka
Przy pierwszym odpaleniu You Only Live 2wice w gruncie rzeczy byłem zaskoczony. Witający nas "20 Karat Jesus" absolutnie niszczy, pokazuje gospodarza z jego najlepszej strony, bit po którym się porusza zachwyca wielowarstwowością i dostojeństwem, a przełamanie przed trzecią minutą, które wprowadza niemal westowy klimat ślicznie dopełnia całość i stawia pytanie – czemu o tej płycie nie jest głośno? Niestety, czego później doświadczyłem, reszta albumu nie sięga poziomu openera. Pomimo niepodważalnej kompetencji Gibbsa na mikrofonie, bardzo dobrych podkładów, które przy okazji budują koherentną wizję i specyficzny, podniosły klimat (spójność wizji, której brakowało na bardzo dobrym skądinąd Shadow Of A Doubt) raper z Indiany wciąż nie potrafi popełnić dzieła na miarę swoich możliwości. Ale hej, słucham tej płyty już któryś raz i ciągle mi się podoba, złego słowa o niej nie powiem. Może następnym razem będę już w pełni usatysfakcjonowany? –A.Barszczak
Gucio, czyli młodszy brat Szamza, obiecującego łódzkiego rapera, o którym zdarzyło mi się wspomnieć, nie jest debiutantem na polskiej scenie. Na początku były uzależniające "Słodycze" – napędzana wielobarwnym podkładem Geezy'ego opowieść kilkuletniego dziecka o jego zamiłowaniu do słodkości cieszyła i sprawiała całkowicie nieironiczną przyjemność. Choć "Power Rangers" nie zachwyca tak mocno, nie można zaprzeczyć, że mamy kolejny hit. Przy okazji widać, ile znaczy dobry producent (tym razem również świetny Swizzy) i realizator nagrań (tutaj obstawiam oczywiście Szamana), którzy przy odrobinie wysiłku tak pokierują niespecjalnie świadomym MC, by kawałek, który nagra, cieszył ucho. Młody Gustaw ma dopiero 8 lat, zastanawiam się, co by ze mnie wyrosło, gdybym w jego wieku słuchał Gucci Mane'a, nie Crazy Froga. –A.Barszczak
Patrząc na zespół Alison Goldfrapp i Willa Gregory'ego z perspektywy 2017 roku, można wysnuć raczej średnio zadowalające wnioski. Piosenki, które były świeże ponad 10 lat temu (debiut wydany w 2000, a Black Cherry w roku 2003), dziś nieco straciły na aktualności i nie zaskakują tak, jak kiedyś. Natomiast jeśli spojrzeć na Silver Eye dokładniejszym i sprawiedliwszym okiem, okaże się, że Goldfrapp wytworzył swój własny muzyczny język – styl, z którym kojarzy się odpowiedni zestaw dźwięków, melodii, barw, emocji. Jasne, opener "Anymore" duchowo przynależy pewnie jeszcze do początku ubiegłej dekady, ale te rozżarzone, electroclashowe synthy w połączeniu z odrobinę teatralnym, dostojnym głosem Alison tworzą mieszaninę jedyną i niepowtarzalną. Oczywiście piosenki nie są oszałamiające i pewnie najbardziej spodobają się zagorzałym fanom duetu, ale ich synth-popowy krój po latach nadal mnie rusza, a sączącą się w pełni księżyca, mleczną balladę "Faux Suede Drifter" zapamiętam nawet na dłużej. I po tym da się poznać wartościową muzykę. –T.Skowyra
Nie zaszkodzi powtórzyć to raz jeszcze – The God Complex z 2014 MIECIE i z miejsca wskoczył do naszego porcysowego kanonu. Trzy lata później kolejny już materiał GoldLinka nie budzi już takiej ekscytacji. Przez wzgląd na stare czasy daję jednak koleżce szansę i nie czuję się zawiedziony. House'owe wątki zepchnięte zostały jeszcze bardziej na bok, a utwory zróżnicowane są jak nigdy. Zdecydowanie na plus z zestawu wyróżniłbym żywy "Roll Call", nieco tajemniczy "We Will Never Die" i energiczny, bujający benger w postaci "Kokamoe Freestyle". Reszta? Też fajna, trudno wskazać jednoznacznie odstający, słabszy kawałek. Jak więc wygląda sytuacja? Lekkim rozczarowaniem był poprzednik, a At What Cost spełnia moje oczekiwania i utrzymuje wysoki poziom. Choć rewolucji nie ma, to głupotą byłoby narzekać na tak dobrą muzykę. Następny udany strzał. –A.Barszczak
Jacques "Szermierz krótkich form" Greene, twórca wielobarwnego garage'u, zapisany w naszej pamięci głównie za pośrednictwem wybornego "Another Girl" w końcu wydał swój debiutancki krążek. Ile to już lat minęło, ileśmy się naczekali? Długo. Niegdyś futurystyczny sound pokrył się patyną a całe ciśnienie uszło. Feel Infinite przyszło na świat i trzeba przyznać – jest dobre. Jak na moje ucho absolutnie brak tu olśnień, zaskoczenia, nowości, ale nie przeszkadza to w tym, żeby czerpać z tej muzyki dużo radości. Trudno, aby kolorowe, pościelowo-parkietowe, popełnione z greene'sowskim wyczuciem utwory mi się nie podobały. Zbędny i drażniący gościnny występ How to Dress Well nie wadzi, gdy następny jest piękny "I Won't Judge", a jeszcze parę indeksów później wita nas absolutnie porywający "Real Time", który pokazuje jak mogłoby wyglądać Les Sins, gdyby Bundick nie porzucił frenchtouchowskich tropów. Wyjątkowo przyjemny soundtrack do wyrywania się z przedwiosennego marazmu. –A.Barszczak
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.