RECENZJE
Sam Gellaitry
Short Stories (EP)
2015, Soulection
Zebrałem, co udało mi się znaleźć w niewielkiej puli wiadomości na temat młodego Szkota, żeby jakoś ogarnąć jego postać i na czymś oprzeć pisanie o tej muzyce. Miesiąc temu nie miałem pojęcia o istnieniu Gellaitry’ego, a tu jak grom z jasnego nieba – siedem zero. Elo, jesteś w naszej drużynie. Przynajmniej z mojej perspektywy wygląda to tak, że nim zdążyliśmy się połapać, Sam odsadził potencjalnych rywali z rubryki o wannabes i już zaczyna się byczyć wśród kandydatów do listy finalistów 2015. Ale, ale… Te skąpe informacje, niekiedy przeklejone od innych, a niekiedy z pierwszej ręki, dają jednak w miarę konkretny obraz pochodzącego ze Stirling Sama, syna Tima, będącego z kolei wytwórcą dud szkockich (how cool…), i powiem wam, że z dużymi szansami na powodzenie temu wzrastającemu producentowi szykuje się chyba spora kariera. Jeszcze w zeszłym roku przykuł uwagę labelu Soulection oraz Danny’ego Browna, swojego ulubionego rapera, który ponoć zajawił się kawałkiem “bruh”. Miejmy nadzieję, że w przyszłości może to doprowadzić do współpracy obu muzyków, na którą Sam na pewno by przystał, co dało się odczuć w wywiadzie przeprowadzonym z nim na falach Rinse.fm. A te rzeczy nie mogłyby się wydarzyć, gdyby nie wielki twórczy potencjał, którego efekty docierają do nas z pomocą Soundclouda. Czy to remiks, czy autorski kawałek, Sam potrafi nadać sensowny kształt wszystkiemu, co nagrywa. A teraz jeszcze pojawia się ta EP-ka, którą pokazuje, że w tym, co robi, jest też trochę niedefiniowalny. To może wyjść tylko na plus.
Jeśli przewiniecie sobie ten miks z linku powyżej do 2:11:00, okaże się, że za dzieciaka Gellaitry lubił słuchać Outkast. Obstaję przy twierdzeniu, że to jeden z impulsów odpowiedzialnych za zapatrzenie Sama w muzykę amerykańskiego Południa, którą ma obecnie szansę we własny sposób stymulować. Ale nie trzeba wychodzić nawet poza samą Szkocję, bo też Ross Birchard to naturalny sprzymierzeniec jego muzyki. “Temple”, jak zauważa Wojtek, jest niczym TNGHT przełożone na język Porcys. Zwróćcie uwagę, że to trap, który startuje z nieco innego pułapu. Brzmi dosyć surowo i jest tak rozpisany, że ogromną jego część mogłaby odegrać orkiestra. Zaiste, jest pomysłowo. Chociaż mówimy cały czas o debiutancie, wciąż jeszcze pracującym nad skillem, trzeba wziąć pod uwagę, że już na tym etapie jego poziom kompozytorski jest dla wielu nieosiągalny.
Podobnie angażujące układy można znaleźć w “Reflectionz”. Ucinane syntezatory i hip-hopowy bit, a na nich pasaże klawiszy skaczące jak u jakiegoś Nico Muhly’ego. Z jednej strony Rustie, z drugiej przecież coś zupełnie innego. Highlight wydawnictwa, kawałek zatytułowany “To Earth And Back”, w ogóle brzmi trochę jak fragmenty Mothertongue idące w pop, trochę jak James Blake, a w momencie, w którym zaczynam się już na wszystko zgadzać, dochodzi do romansu z Chloe Martini, lecącej później przez chwilę na french-house’owym groovie (tu kolejna z inspiracji Gellaitry’ego). Jeszcze jakieś pytania? To może coś bardziej tanecznego. Jest kawałek czwarty, a w nim ta sama historia związana z ogólnym brakiem jednoznacznych odpowiedzi, bo niby wchodzimy tu do londyńskiego klubu, jest trochę ospale, a okazuje się, że to była jednak miejscówka Lone’a. “The End” zaś bliżej już do bardziej standardowych “brudnych” kawałków. Produkcja z agresywniej podkreślonym basem, która w połowie zahacza o rejony delikatnych naleciałości pętli z “Caught Out There” Kelis, na deser zaś subtelne fortepianowe outro.
Odpowiada mi taka długość tracków. Jeśli ma się coś konkretnego do powiedzenia, to nie ma potrzeby przeciągać tego choćby o dodatkową minutę. Ale na Short Stories dzieje się tyle, że nie sposób mówić o niedoborze pomysłów. Najistotniejsze jednak jest to, że Gellaitry zastaje rzeczywistość wyprutą z muzyki przypisanej do co najmniej dwóch dekad, w której łatwo się pogubić. On jednak potrafi się w tym świecie nie tylko poruszać z niespotykanym wyczuciem kompozytorskim, ale również objąć go syntetycznym, autorskim spojrzeniem, prawdopodobnie stanowiącym novum.