Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Synthwave, podobnie jak inne internetowe fenomeny, charakteryzuje się raczej krótkotrwałym terminem przydatności do spożycia. Będący wyrazem miłości do Johna Carpentera nurt, seryjnie płodzi twórców łatających swe kompozytorskie braki rozbuchanymi manifestacjami nostalgii. Na szczęście James Kent vel Perturbator udowadnia, że z estetycznych odłupków ostatnich dokonań Cliffa Martineza można też skonstruować coś nietuzinkowego. Najnowsze dzieło francuskiego producenta to pastisz na surowo, przyprawiony chropowatością industrialnej architektury oraz chłodem zardzewiałego aluminium. Utwory na New Model są znacznie bardziej radykalne, niż dorobek jego kolegów po fachu. Autor zeszłorocznego The Uncanny Valley przebija miałki naskórek wybranej konwencji i rozsadza jej układ kostny od środka. Malowniczość tych mrocznych, syntezatorowych pejzaży, zdradza także niezwykły narracyjny zmysł artysty. Każdy z sześciu cyberpunkowych poematów opowiada zapierające dech w piersiach historie, potrafiące zamienić nocny spacer w futurystyczną odyseję, stymulowaną przez dźwięki płynące ze słuchawek. Wygląda na to, że nareszcie doczekaliśmy się spadkobiercy Fabio Frizziego, który potrafi zaintrygować kogoś spoza kręgu Youtube'owych wyznawców trzeciej części serii Far Cry. –Ł.Krajnik
Zespół Mansun zakończył swój żywot jak band prawie piętnaście lat temu, więc z muzycznej perspektywy dość dawno. Wiadomo, historia zamknięta, a na koncie jedno wiadome arcydzieło. Ale okazuje się, że dziś na nowo można poczuć choć w pewnym wymiarze ducha tej fantastycznej kapelki. Otóż Paul Draper, FRONTMAN Mansun, postanowił w zeszłym roku nagrać coś swojego. W 2016 wyszły dwie EP-ki, a w tym roku ukazał się jego debiut Spooky Action. Jak można się spodziewać, nie udało mu się stworzyć materiału na poziomie najbardziej błyskotliwych nagrywek jego macierzystej formacji, ALE nie ma się czym martwić. Słychać, że Draper ze swoim charakterystycznym wokalem nadal potrafi układać progresywne, gitarowe numery najeżone najróżniejszymi bajerami i błyskotkami, które może nie lśnią jak złoto, ale wciąż robią swoje. Weźmy "Who Is Wearing The Trousers" brzmiący jak spoko Depeche Mode w 2017 roku, epicką podróż "Friends Make The Worst Enemies" czy żonglujący nastrojami "The Inner Wheel" i okaże się, że zostaniemy dosłownie wgnieceni w fotel. No i nie zapominajmy o "Things People Want", który w 10 sekund wywoła sentymentalną radość i sprawi, że znowu zapragniecie odpalić sobie Six. A więc myślę, że chyba zachęciłem do sprawdzenia debiutu Drapera, więc odmeldowuję się i też odpalam sofomor Mansun. –T.Skowyra
Po nieco rozczarowującym Planetarium za parę dni otrzymamy Greatest Gift, czyli składak z remiksami i odrzutami z sesji Carrie & Lowell. Co ciekawe, utwór promujący to wydawnictwo brzmi, jakby stał gdzieś pomiędzy ostatnimi płytami amerykańskiego songwritera. Folkowa plecionka i osobisty wymiar tekstu przypominają solowy krążek z 2015 roku, ale pompatyczne outro wprost odsyła do dzieła nagranego razem z Dessnerem, Muhlym i McAlisterem. Więc może warto spojrzeć inaczej: "Wallowa Lake Monster" bez problemu mogłoby się znaleźć na Age Of Adz – każdy wielbiciel tej pozycji powinien być usatysfakcjonowany. I jeszcze coś o tekście: to, w jaki sposób Sufjan łączy "bestiariusz" z wersami pokroju "and like the cedar waxwing, she was drunk all day" przypomina, że jest jednym z najlepszych ludzi na tej planecie. –P.Wycisło
Nowy album Johna Musa zbliża się WIELKIMI KROKAMI, a "Teenage Witch" to już prawdopodobnie ostatnie zapowiedź tego wyczekiwanego longplaya. Tak się składa, że to jak na razie mój ulubiony ujawniony fragment Screen Memories: sekcja rytmiczna (zwłaszcza bas) kojarzą mi się z Young Marble Giants, trochę cukierkowe, synthowe zawijasy to wizytówka glo-fi'owego popu spod znaku Ariela Pinka, no i ten niski tembr głosu wyśpiewujący posągowo: "Teenage Witch!". Raptem 2 minuty treściwego, klawiszowego grania świetnie nastrajającego przed nowym albumem, który już pod koniec października wpadnie do naszych streamów. Nic tylko czekać. –T.Skowyra
Pochodzący z Nowej Zelandii band jakoś nigdy specjalnie nie zwrócił mojej uwagi swoimi "ładnymi", satynowymi piosenkami. Ale tym razem jedni z ulubieńców Gorilla Vs Bear sprawili, że poświęciłem im nieco więcej sił i czasu. Płyta Willowbank to garść trochę smutnawych, niezbyt skomplikowanych, ale bardzo chwytliwych songów, które pięknie wchodzą podczas chłodnych wieczorów o tej porze roku. Zresztą zderzenie uroczych żeńskich wokali z klawiszową melancholią i indie popową nieśmiałością to niezły miks – zwłaszcza, gdy refreny błyskawicznie wchodzą do głowy (faworyci: "Depths (Pt. I)", "Persephone", "December", "In Blue" i "Ostra"). Jasne, nie jest to płyta idealna, bo ani nie grzeszy oryginalnością, a momentami wkrada się "przyjemna nuda", ale to nie ma znaczenia i nie ma co narzekać. Na przykład mam teorię, że w "idealnym świecie" tak brzmieliby The xx, ale to hipoteza raczej nie do sprawdzenia, więc znacznie lepiej sprawdzić samą płytę Yumi Zouma – miłe, ciepłe i dające wiele przyjemności granie. –T.Skowyra
Najnowszy singiel norweskiego duetu przypomina najlepsze opowiadania Raymonda Carvera, który do przeprowadzenia emocjonalnej wiwisekcji potrzebował zaledwie kilku skromnych paragrafów. "No Harm" to mini-arcydzieło formalnego minimalizmu, bezlitośnie wrzynającego się pod paznokcie. Ten skromnie zaaranżowany kawałek sypialnianego r&b smakuje jak nocne, intymne wyznanie, wyzwalające kłopotliwe uczucie dyskomfortu. W ciągu zaledwie kilku minut pociągająca tajemniczość skrywanego sekretu płynnie przechodzi w niepokój spowodowany poznaniem prawdy. Co więcej, pamiętne słowa osobliwej spowiedzi obiecują regularne wizyty podczas głuchych nocy, pachnących zimnym potem oraz niebezpieczną introspekcją. – Ł.Krajnik
Jeśli jeszcze parę lat temu QOTSA stanowili ostatni bastion hard-rocka, który tu na Porcys tolerowaliśmy, a nawet ceniliśmy, to – przynajmniej w moim przypadku – za te momenty, w których nie brzmieli jak zespół hard-rockowy. A było takich trochę. "I Think I Lost My Headache" zamykający Rated R z motywem przewodnim na 15/8 rozmontowanym przez sekcję dętą w widowiskowej kodzie czy niemal popowy erotyk "Make It Wit Chu" to najbardziej oczywiste przykłady. No nie uświadczycie takich zagrywek u przysłowiowych AC/DC. Na Villains Homme i spółka niestety nie idą tą drogą. W różnych źródłach padają informacje o rzekomych disco tropach, którymi zespół podąża na długości całego materiału, ale nie wierzcie im. Faktycznie parę wałków opartych jest na jakiejś podskórno-bitowej pulsacji, ale w ogólnym rozrachunku to w dalszym ciągu dość toporne gitarowe granie. Weźmy taki "Domesticated Animals" – kiedy ostatnio słyszeliście bardziej czerstwy numer? Fragmenty indeksu piątego i basik w "The Evil Has Landed" ratują album przed zupełną porażką, reszta do szybkiego zapomnienia. –S.Kuczok
Jeśli ktoś nie kojarzy miejszkającej w Seulu Yaeji to przypominam, że w tym roku wydała przyjemną EP-kę, na której bawiła się w przestrzenne, trochę rozmarzone r&b. Tymczasem Kathy Lee powoli zbliża się do wypuszczenia czegoś nowego – przynajmniej tak odczytuję wypuszczanie kolejnych piosenek. Co więcej, "Drink I'm Sippin On" to numer z bardziej konkretnymi rysami (jakby naszkicowane ołówkiem, znane songi z EP-ki zostały podkolorowane flamastrami), które zostały przeniesione do trapowego uniwersum kolorowych drinków. Z tym zastrzeżeniem, że obok nieco oszczędnej produkcji nadal wszystko obraca się wokół chwytliwego refrenu wklejonego w dream-bassową metropolię dźwięków sączących się nocą. Czego chcieć więcej? A można sobie jeszcze obejrzeć klip całkiem nieźle oddający feeling singla. –T.Skowyra
Pamiętacie jeszcze taki zespół jak Tera Melos? Jeśli wspominacie czasem X'ed Out (albo przynajmniej genialne "Sunburn") i wspomnienia te są raczej ciepłe, to dobrze się składa, bo trio wróciło niedawno z nowym materiałem, będącym z grubsza kontynuacją ścieżki obranej na tamtym longplayu. Przestrzeń Trash Generator wypełnia ożywczy blend post-hardcore’u po linii matematycznej, popowo nastawionej wrażliwości oraz piętrzących się, prog-rockowych harmonii. W stosunku do poprzednika mniej tutaj słońca, za to odrobinę więcej przekłutej w rozklekotane linie basu i metaliczne riffy dekadencji, choć wciąż mówimy o graniu będącym niewyczerpalnym źródłem energii. Nie tak dawno pisałem o ostatniej EP-ce Palm i jeśli w tym roku nadal komuś mało tak błyskotliwego gitarowego łojenia, koniecznie powinien sprawdzić także Trash Generator. –W.Chełmecki
W najnowszej reklamie Reeboka Otsochodzi łączy siły z człowiekiem, który żegnał się z rapem więcej razy niż Arsene Wenger z Ligą Mistrzów w 1/8 finału i w końcu – niczym Ola z Kasią – staje się retro. "Szacunek Za Klasyk" miał być w zamierzeniu portalem do lat 90., stąd właśnie obecność Pelsona, migające w teledysku Polonezy i przymglony, boombapowy bit. Bit – dodajmy – bardzo przyzwoity; tym bardziej dziwi więc, że na nawijkę świetnie odnajdującego się przecież na tak ospałych podkładach Janka pozostaję tym razem zupełnie obojętny. Brakuje tu jakichś zapamiętywalnych panczów, a doklejoną na finiszu puentę trudno nazwać refrenem. Nie ma więc niczego, co po odsłuchu choć na chwilę pozostaje w głowie, a sam klimat hołdu dla klasyki to niestety za mało na kciuk w górę, choć rozumiem, że takie akcje mogą się podobać. −W.Chełmecki