Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Prawie pół roku temu Prurient wyszedł naprzeciw wszystkim tym, którzy mimo upływu miesięcy, wciąż pozostają w uczuciowym związku z zeszłorocznym OST do Beyond The Black Rainbow. Dodatkowo twierdzą, iż "carpenterowski" synth lat osiemdziesiątych (z włączeniem tegorocznego Lost Themes) niezmiennie pielęgnuje ich poczucie estetyki, a oprócz tego, z ciekawości – w celach czysto poznawczych, chcieliby kiedyś sięgnąć po outsiderski pakiet dźwięków nieprzerwanie rezonujący na dnie przemysłowych piwnic. I tutaj materializuje się skomponowana przez Brytyjczyka płyta Frozen Niagara Falls – około-industrialny gatunkowy crossover będący dotychczas najbardziej kompleksową i najprzystępniejszą, niemal popową wizją tegoż rodzaju muzyki. Materiał marginalizowany przez harshowych ortodoksów spod znaku Government Alpha oraz miłośników brutalnych dadaistycznych kolaży Kazumoto Endo swoich wyznawców znalazł przede wszystkim w kręgach "odnoise’owionych", gdzie zachwyca atmosferycznością nieskorodowanej Anny Gardeck zderzoną z wizją Prurienta ery Bermuda Drain (pierwszy w dyskografii artysty tak otwarcie mówiący o chęci ocieplenia wizerunku muzyki noise album). Już bardzo dawno, bo od czasów drone noise’u Yellow Swans (Going Places), nie było na świecie tak głośno o jakimkolwiek wydawnictwie z tej gatunkowej niszy. –W.Tyczka
Obudźcie się! Jorge Mario Bergoglio, czyli papież Franciszek, zapowiedział wydanie w listopadzie swojego pierwszego longplaya. Wake Up ma pomóc w rozpowszechnianiu przesłania nadziei, wiary i jedności, stąd w utwory wpleciono między innymi fragmenty homilii wygłaszanych przez zasiadającego na tronie Stolicy Piotrowej Franciszka. Stylistycznie album ma być czymś na przecięciu prog-rocka i chorału gregoriańskiego, co pokazuje pierwszy singiel "Wake Up! Go! Go! Forward!", którego sound Rolling Stone porównał do Godspeed! You Black Emperor (lol). Doceniam cały pomysł z płytą, jednak nie rozumiem, dlaczego zdecydowano się pójść w tak rockistowskim kierunku? No i druga sprawa: spoko riff, ale odpowiadający za kompozycję Tony Pagliuca ułożył trochę zbyt mało hooków jak na mój gust. Ale i tak czekam na LP i mam nadzieję, że pierwsza wizyta w USA zaowocuje w niedalekiej przyszłości (może nie w 2015) kolejnym, jeszcze bardziej interesującym materiałem.−T.Skowyra
Zacznę od dobrych wiadomości: Ariel wraca i podobno nagrał ponad 45 minut muzyki na potrzeby filmu Heaven Knows What. Gorsza jest taka, że jedyny kawałek, który faktycznie zostanie wykorzystany, nie zachwyca. Obraz będzie ekranizacją pamiętnika Arielle Holmes, w którym pisze o swoim uzależnieniu od heroiny. Adekwatnie do tematyki, piosenka jednocześnie wprawia w błogość zapętlonym bitem i letargicznie roztapiającymi się klawiszowymi melodiami oraz niepokoi psychodelicznie przetworzonym głosem Rosenberga (dość posępny jest też nakręcony telefonem komórkowym teledysk, w którym Pink i Holmes odwiedzają ponad 200 publicznych toalet w Nowym Jorku). Całkiem ładne, ale akurat od niego wymagam trochę więcej. –P.Ejsmont
Duet Kruczyński-Kamiński nie spuszcza z tonu. Tym razem panowie zabierają nas na zwariowany kurs nocnym tramwajem, osadzając nostalgiczne klawiszowe tło na miarowym, jednostajnym rytmie bitu i świdrującym, w nieskończonośc powtarzanym motywie synth-basu. Sporadyczne gitarowe szapnięcia jedynie potęgują paranoję i koniec końców "Ostatni Kurs" to "Strzeż Się Tych Miejsc" 2015 roku, a przy okazji kolejny świetny utwór Ptaków – nie mogę się juz doczekać ich Przelotu. –W.Chełmecki
Nie wiem, ile mocy przerobowych ma jeszcze Bartosz Kruczyński (vel The Phantom, zresztą pisaliśmy już o nim wiele dobrego), który wspólnie z Jaromirem Kamińskim stanowi trzon duetu Ptaki, ale skoro przekłada się to wszystko na jakość opublikowanych nagrań to jestem pod dużym wrażeniem. Ptaków nie muszę przedstawiać, bo prawie każdy entuzjasta klubowego grania nad Wisłą słyszał już "Krystynę”, "Kalinę” i kilka innych reworków nieco zapomnianych już polskich utworów. Tym razem duet odkurza piosenkę Jolanty Arnal "Mam Tyle Siły" i znów wycieczka w świat nieco nostalgicznej elektroniki przysparza wiele radości, ale i tęsknoty za tamtymi czasami, które wcale nie były zgrzebną konfekcją (czytaliście przecież nasz polski podsum). Jeżeli na planowanym przez duet krążku Przelot będzie kilka innych tak udanych reworków, to sukces mają raczej jak w banku. –J.Marczuk
Pewnie zdążyliście zauważyć, że większość recenzowanych przez nas w ostatnich latach płyt z rubryki house można przynajmniej częściowo opisać przy użyciu takich przymiotników jak outsider, meta albo left-wing. Coś w tym jest, że pozycje z bardziej regularnego mainstreamu tego gatunku mniej nas obchodzą. I chyba nie powinno się to zmienić, jeśli będą do nas trafiać na tyle porządne wydawnictwa, jak to sygnowane przez Project Pablo. To prawdopodobnie nie najgłębiej sięgająca w pokłady podświadomości płyta jakiej słuchaliście, ale hasło 1080p powinno już otworzyć was na jakieś poczucie niedookreśloności. I Want To Believe jest dosyć równym zestawem taneczno-loungująco-płynących tracków, czasem bardziej ("Follow It Up", "Movin’ Out") , a czasem mniej ("Why, Though?", ogólnie końcówka) skutecznie potrafiących wykręcić coś własnego z niekoniecznie autorskiego ujęcia tematu, ale za to omijających płytkie wody kompozytorstwa rozleglejszego w skali czasu. Co w tym momencie powinno być chyba ważniejsze. –K.Pytel
Pierwszy longplay brytyjskiego producenta to kolejna część poszukiwań, mająca na celu odnalezienie się w rzeczywistości i stworzenie dźwięku na miarę obecnych czasów. Próba uformowania brzmienia, które mogłoby być uniwersalne dla 2015 roku. Oczywiście tylko w kategorii elektroniki "poszukującej”, "eksperymentalnej”. Choć być może jest to moja nadinterpretacja, bo przecież podobne rzeczy tworzone są od lat (industrialnie zabarwiony UK Bass, think Shackleton, a zresztą sam David Kennedy na scenie też nie jest nowicjuszem), to ulegam jednak wrażeniu, że ta muzyka bardzo mocno próbuje być aktualna, współczesna. I akurat ten zamiar spełnia dość skutecznie. Niestety – to bardzo ostrożna i bezpieczna próbka bardziej awangardowego podejścia do tematu. Utworom na debiucie londyńczyka brakuje indywidualnego rysu, charakteru, o nikłych wartościach kompozycyjnych już nie wspominając (co przecież wcale nie musi być regułą, co pokazał choćby nasz polski Phantom). Wszystkie kawałki są do siebie podobne, próżno tu szukać szerokiego zróżnicowania środków czy nastrojów. I nie zrozumcie mnie źle – nie jest to zła płyta, słucham jej z przyjemnością, faktury i brzmienia tu stosowane intrygują, a całość mimo wszystko potrafi wciągnąć. Nie upatrywałbym jednak w Pearson Sound tworu w jakikolwiek sposób istotnego, wpływowego czy po prostu rewelacyjnego materiałowo. Całkiem przyzwoita płyta. –A.Barszczak
Polski producent nie zwalnia tempa. Oczywiście, w kontekście wypuszczania nowych rzeczy, ale po kolei. Po znakomitym zeszłorocznym longplayu (który zajął w naszym podsumowaniu najlepszych płyt roku dziewiąte miejsce) i równie udanym sofomorze, Bartosz Kruczyński znowu daje pokaz swojego talentu i zdolności. Jego najnowsza propozycja to przepiękna, monumentalna dualna kompozycja, która, jak mówi tytuł, została poświęcona Europie. Mimo to wyłaniający się początkowy motyw natychmiast każe szukać odniesień w tradycji muzyki minimalistycznej, zwłaszcza w Reichu, którego echa brzmiały już przecież w nagraniu "Łazienki Park". Cały wątek muzyczny, ubrany w połyskującą warstwę produkcyjną (mam jakieś skojarzenia z Tangerine Dream), wypełnia połowę kompozycji, bo w drugiej części cały tok wnika w marzycielską, ambientalną aurę w duchu (nie w stylu, ale W DUCHU) bvdub, wybornie uzupełniając całość. A wszystko to oznacza, że Phantom potwierdza swój kunszt i klasę, nie pozostawiając złudzeń, kto obecnie rządzi w polskiej (a tak właściwie nie tylko polskiej) muzyce.–T.Skowyra
Gość, który zakamuflował sie pod brandingiem popularnego systemu płatności, startuje tutaj z poziomu podrasowanej samby i później leci sobie rześko wesołym obliczem teklife’u. Związany z Mall Music Inc. i LuckyMe Records jest w podobie propozycji estetycznej PC Music. Spiczowane wokale, dużo wciętego oldskulu z parkietów, szczypta soulu i synthowego żelu, do tego uk bassowe synkopy podkręcone do szybszych temp. Kup teraz. –M.Hantke
Singiel "End Of The Night", który przybliżał niedawno Wojtek w Singlowych Rekomendacjach, był na tyle świetną zapowiedzią, że na styczniowy debiut brooklińskiej formacji Phony PPL czekałem dość mocno. I choć składowi nie udało się utrzymać wysokiego poziomu przez całą jego długość, to i tak ekipa trzyma fason. Spodziewałem się nieco więcej przebojowego funku w duchu Jamiroquai, a dostałem rzecz odwołującą się do stonowanego Stevie Wondera, Foreigh Exchange i tego typu grania. I fajnie, melodyjki i pady w "Smoke To Get Sober", oldschool i organiczny sznyt "Take A Chance", symbioza jazzowej eteryczności i rockowego romantyzmu (przesadnego, przyznaję) w "So Much Better", czy rozbudowany, wysublimowany jam "Compromise" — to wszystko świetne momenty. Jest tego więcej, bo smyczki w "Heldze" dziwnym trafem przypominają o Sunchild Thiefa, a "Rexer" momentami wskrzesza słynny "Childern Of Sanchez" Chucka Mangione. Szkoda tylko, że PPL nie postawili akcentu na zażerające refreny (weźmy chociażby "Statue Of Liberty" — zajebisty vibe, można tu zdziałać cuda, a wyszło co najwyżej średnio, bo numer nie miał z czego "odlecieć"), bo wyraźnie tego brakuje na Yesterday's Tomorrow. Gdyby to uwzględnić i nieco bardziej skondensować materiał (mimo wszystko trochę zbyt rozwlekły), wyszedłby prawdziwy sztos na miarę Authenticity powiedzmy. Także na razie zachwyty muszę odłożyć przynajmniej do sofomora, ale i tak jest czego słuchać i do czego wracać, więc tak czy inaczej mamy wygryw. –T.Skowyra