Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Moją ulubioną płytą muzyczną jest 4:44 autorstwa rapera Jay-Z. Jay-Z to tak naprawdę Shawn Corey Carter. Urodził się w Brooklynie, więc zna się na problemach swojej społeczności jak nikt inny. Jest też znanym biznesmenem, tak więc wydaje się być najlepiej wykwalifikowanym rapowym krytykiem kapitalizmu. Ta postać jest bardzo ciekawa. Ponad dekadę temu funkcjonowała jako "brzydkie kaczątko" rapujące o szemranych interesach, a teraz zmieniła się w szlachetnego, pięknego łabędzia. Piosenki z tego albumu wytłumaczyły mi na czym polega rasizm oraz kryzys wieku średniego. Podsumowując, lubię 4:44, bo ma w sobie tyle mądrych aforyzmów, ile Jay-Z ma zmarszczek. –Ł.Krajnik
W teledysku do omawianego singla, zapowiadającego szósty album Amerykanki, Swift ogłasza, że stara Taylor nie żyje. Coś w tym jest. Najnowsza propozycja wokalistki znacząco odbiega od czegokolwiek w jej dotychczasowym dorobku, od chartsowego fenomenu 1989 przez teen-popowe czasy Red, o coutry początkach nawet nie wspominając. Szkoda tylko, że droga, którą wybrała piosenkarka znów mija się z naszymi oczekiwaniami. Gdzieś czytałem, że artystka próbuje tu gonić Beyoncé, ale jedyne zauważalne podobieństwo między twórczością obu pań objawia się jak dla mnie w hollywoodzkim, wysokobudżetowym teledysku. "Look What You Made Me Do" bliżej do czegoś, co mogłaby nagrać Lady Gaga, gdyby na Joanne postawiła na bardziej bitowe aranże. Dzieje się tu sporo, podkład ewoluuje właściwie z każdą kolejną zwrotką, ale rusza mnie tu właściwie jedynie skandowany mostek. Pozostaje wierzyć, że zapowiedziany na dziesiątego listopada Reputation trochę bardziej wstrzeli się w nasze gusta. –S.Kuczok
Wakacje się kończą i powoli wydawniczy sezon zacznie się rozkręcać. Jedną z rzeczy na jaką niespodziewanie czekam jest nowy album Palomy Faith. A to za sprawą nowe singla "Crybaby", w którym udało się zawszeć sporo przebojowych pierwiastków. Najwięcej znalazło się w napędzanym disco-vibe'em refrenie, ale mostek również robi swoje i staje się dobrze dobranym, brakującym elementem całości. Oczywiście taka stylistyka nie jest czymś nowym w śpiewniku Palomy, ale wydaje mi się, że niezbyt często udaje jej się trafić z tak nośnym songiem. A to zapowiada ciekawe rzeczy – The Architect ukazuj się już w listopadzie i może zaskoczyć wielu słuchaczy. Mam taką nadzieję. –T.Skowyra
Jest taka scena w filmie Jezus Chrystus Zbawiciel, kiedy stojący samotnie na scenie Klaus Kinski nie jest w stanie dokończyć teatralnego monologu, ponieważ jego głos zagłusza wyrażająca niezadowolenie publiczność. Skrajne reakcje widzów wywołuje występ, który zbyt mocno odbiega od ich prywatnej definicji aktorskiego performance'u. Ta płyta to muzyczny odpowiednik wspomnianej sytuacji. Brand New zawiedli fanów oczekujących tętniących melodramatyzmem kompozycji i zaproponowali nieco bardziej wyważoną reinterpretację dotychczasowego dorobku. Być może Science Fiction zbyt mocno pachnie artystyczną zachowawczością i niedomaga w pierwszym akcie, ale mocna druga połowa albumu skutecznie osładza wstępny niesmak. Musimy więc schować uprzedzenia do kieszeni i cieszyć się tym, co słyszymy. –Ł.Krajnik
Chino Amobi to artysta, którego skromny dorobek balansuje gdzieś na pograniczu ciekawych możliwości i niewykorzystanych szans. Nie inaczej jest w przypadku PARADISO. Adept post-industrialnej sztuki układania dźwięków, po raz kolejny wymyśla sobie całkiem ciekawy koncept, ale realizuje go trochę po łebkach. Cyberpunkowa wiwisekcja współczesnego świata opiera się na recyklingu kilku mocnych pomysłów, pozbawionych odpowiedniej puenty. Narracyjna stagnacja tego futurystycznego spektaklu, każe nerwowo spoglądać na zegarek, mniej więcej w połowie drugiego aktu. Serwowany przez Chino, technologiczny horror show, traci moc oddziaływania również przez nachalnie wtrącany spoken word i gościnne kontrybucje wokalne. Dosłowność zaangażowanej, ulicznej filozofii pasuje do abstrakcyjnych, noise'owych kolaży jak pięść do nosa. Członek kolektywu NON znów obiecuje więcej, niż jest w stanie dać. Jeśli Amerykanin zawiedzie mnie po raz trzeci, to już nie będę miał skrupułów przed wykreśleniem jego nazwiska z mojej listy dobrze zapowiadających się młodych talentów. –Ł.Krajnik
Bardzo fajnie, Panie Hans, że Pan wracasz z nowym długograjem po pięciu latach! Niby zapowiadający płytę "Shinin" to nic nowego, no bo przecież kosmiczne, progresywne, ale również wyjątkowo "pragmatyczne" disco Norwega byłbym w stanie rozpoznać wszędzie, to jednak tym razem jestem ciut zaskoczony. Wokalne popisy Pani Grace Hall (która nie raz współpracowała już z Hansem-Peterem) przypominają mi kalifornijski boogie-funk lub post-disco z początków lat 80., które zostały tym razem umiejscowione na norweskim fiordzie, górskim wodospadzie i żyznej dolinie – muszę przyznać, że bardzo kręci mnie taka impresja! Lindstrøm po raz kolejny okazuje się być pierwszym estetą disco i w to mi graj. Czekam na płytę jak wściekły! –J.Marczuk
Od muzycznej strony tego kawałka bardziej ekscytuje mnie jego recepcja. Sekcja komentarzy pod teledyskiem ukazuję praktycznie każde oblicze odbiorcy tego typu muzyki w Polsce. Niegotowość naszego kraju, regres, Taco pozamiatał, fajne, niefajne, teledysk, gówno, kiedy na Spotify? To co najbardziej mi się podoba, to fakt, że każda z tych postaw ma dodatni bilans łapek w górę. I szczerze mówiąc sam mógłbym się przychylić do niemal każdej z tych opcji – małpujący Uziego Otsochodzi pomimo bełkotu nie wypada tak źle, Taco, którego delikatnie mówiąc nie jestem fanem, leci naprawdę dobrze, a osławione video, choć może w naszych realiach wyglądać trochę głupio, nie odstaje ani trochę od standardów ze Stanów i w pewien sposób "sprzedaje" ten numer. Słucha się całkiem przyjemnie, ale czy w te stronę ma się to wszystko rozwijać? Hmmm, przynajmniej opóźnienie w kopiowaniu trendów jest coraz mniejsze. Zresztą. –A.Barszczak
Uwielbiam Drake'a i Kendricka. Taco też – też ich lubi. Ale chyba lubi też PlanBe, Quebonafide i nowego Adiego Nowaka. Nie dalej jak miesiąc temu zastanawiałam się, kiedy Fifi zacznie nagrywać trapy. I trafiłam. Bo ile można jechać na jednym patencie? Nawet jakby był nie wiadomo jak kasowy. "Znów rapuję o tym samym, ale tylko tyle znam". Co prawda w klipie do "Nostalgii" jest nieodziana laseczka, jest ładne auto, ale czekam raczej na lejący się strumieniami szampan. Z kolei w "Dele" mamy odniesienia popkulturowe: "Wjechałem jak Conrado, o kurwa, jesteście cali?". "I.S.W.T" to polskie "Passionfruit"? A może jednak Taco Hemingway zostanie kolejnym Smolastym? "Skrrrt"? –A.Kania
Wszystkie znaki zapytania w Polsce wskazują na to, że Quebo wygrywa. To przystojny i bystry chłopak, utalentowany raper – pewny swoich umiejętności, ambitny, świadomie korzystający ze świata popkultury. Muzyk o nienagannym smaku, o czym świadczy na przykład kariera we fristajlu (w czasie jednej walki zaśpiewał fragment piosenki Happysad). A miało być tak pięknie...
Dobra, "to było prowo, teraz lecę jak berfbmhjsfd... ": tragiczne intro? Oczywiście. Najgłupszy hasztag? "Rapgrę se wcinam #Panenka" jest nie najgorszym przykładem, prawda? Piosenka z przebrzmiałą legendą? Dziękuję, pan KRS-One. Track z Czesławem Mozilem? Bardzo proszę. Najgorszy refren ostatnich lat? Tutaj może być problem, ponieważ w szranki stają: "Luiz Nazario de Lima" i "Quebahombre" – naprawdę nie wiem, w którym miejscu czułem większe ciary zażenowania, ale uwierzcie na słowo, że były spore. To jest hip-hop, niestety. Najgorsza płyta roku? Biorąc pod uwagę, że nawet nowe wydawnictwo B.R.O. tak mnie nie zmęczyło, to odpowiedź nasuwa się sama. To, co zrobiłeś, to trailer dopiero, ale ja nie chcę tego oglądać, elo! –P. Wycisło
Czyżby Dornik znowu zaczynał zwycięski pochód, którego zwieńczeniem będzie znakomity SOFOMOR? Żadnych informacji o kolejnej płycie nie ma, ale myślę, że nowy numer jest wystarczająco jasnym sygnałem, że szykuje się coś większego. Nagrany wspólnie z Jungle "God Knows" otwiera nowy etap w jego songwriterskiej kronice – podczas gdy debiut prawie w całości pławił się w łagodnych, mleczno-alabastrowych barwach sophisti-popu, nowy kawałek nosi w sobie nieco bardziej różnorodną paletę kolorów. Kilka planów nachodzi na siebie równolegle w odpowiednich momentach: w głębi przewija się chórek, bas stabilizuje całą konstrukcję, syntezatory delikatnie przecinają całą oś, a wokal wprowadza luz i przebojowość. Jest tu coś z groove'ów Curtisa Mayfielda, a od 3:11 pojawia się duch Jacko, czyli Dornik wciąż robi swoje w trochę innym stylu i pozostaje tylko czekać na rozwinięcie pierwszego wątku. –T.Skowyra