
-
M - Krótka Piłka
-
Mono Nowhere Now Here
(1 lutego 2019)Najnowszy krążek Mono przynosi słuchaczom wszystko to, co w post-rocku najgorsze. Począwszy od mało zniuansowanych wzrostów natężenia dynamiki poszczególnych utworów, a skończywszy na nazbyt patetycznej instrumentacji. Emocja jest tu bowiem płaska i nieskomplikowana: kompozycje nachalnie sugerują, że odczuwamy w sposób zero-jedynkowy. Intelektualny zryw, w zamykających "Meet Us Where The Night Ends" momentach, wcale nie osładza gorzkiego smaku czterdziestu zmarnowanych na spotkanie z Japończykami minut. Wręcz przeciwnie – każe kląć jak szewc, gdyż światełko w tunelu zasugerowało, że można było inaczej; może barwniej, może ciut progresywnie i bardziej transgresyjnie w ramach uprawianego gatunku. –W.Tyczka
-
Mineral One Day When We Are Young (EP)
(1 lutego 2019)Ze wszystkimi midswestami jest taki problem, że te piosenki zawsze egzystują w pewien sposób w przeszłości. Trudno mi zdroworozsądkowo przetrawić powrót Americal Football, czy Sunny Day Real Estate, bo ciągle z tyłu głowy rezonuje nostalgia za flanelową koszulą z początku drugiego tysiąclecia. Pobrzmiewający w tekstach nastoletni paraliż analityczny również nie brzmi przekonująco, kiedy płynie on z ust czterdziestolatka. Dlatego też nie jestem w stanie popaść w skrajny hurraoptymizm. Chociaż, tak po prawdzie, powinienem. Zwłaszcza w przypadku doskonale rozpisanej "Aurory", która ewokuje najlepsze momenty Mineral w ogóle: bogate aranżacyjnie, pozbawione punkowych naleciałości przebijających się na studyjnym debiucie, słodko-gorzkie ballady. Z uroczo lamentującym Simpsonem, którego mruczana maniera nie zmieniła się na przestrzeni lat tak diametralnie, jak na przykład delivery Enigka. Efektu "wow" trudno z kolei uświadczyć w przypadku drugiej strony EP-ki. "Your Body Is the World" to generyczne indie, jakich trzecia fala popularności emo przyniosła już naście. Niemniej, kurczę, jest się z czego cieszyć – One Day When We Are Young to wciąż odpowiednio zbilansowana pożywka dla tęskniącego, fanowskiego serca. Prezent godny dwudziestopięciolecia. –W.Tyczka
-
Janelle Monáe Dirty Computer
(3 grudnia 2018)Już w połowie listopada swoją listę najlepszych płyt 2018 ogłosił Time. Na podium trzy kobiety: Mitski, Janelle Monáe oraz Cardi B. O paniach z miejsc jeden i trzy już pisaliśmy, więc czas wreszcie powiedzieć coś o Dirty Computer. Spotkałem się z różnymi opiniami na temat tego LP, dlatego posłuchałem płytę po raz kolejny i w tej chwili jest to mój ulubiony długograj w dyskografii Amerykanki. I nawet średnio zajmuje mnie "zaangażowanie" Monáe – wolę skupić się na kawałkach. A jest na czym: w barokowej introdukcji pojawia się sam Brian Wilson (!), "Crazy, Classic, Life" brzmi jak electropopowe oblicze Goldfrapp (refren + nie przegapcie doczepionego fragmentu z rapem na końcu), "Take A Byte" i "Screwed" pełnią rolę radiowych przebojów, jest otwarcie Prince'owski "Make Me Feel", imprezowy "I Got The Juice" z Pharrellem, uroczysta ballada z rozmachem "Don't Judge Me"... To może nie są pieśni i hymny, które zmieniły moje życie, ale przyznam, że nie spodziewałem się tak przyjemnej i wyluzowanej rzeczy od Janelle. I za to należy się łapka w górę. –T.Skowyra
-
Mr Twin Sister Salt
(30 listopada 2018)Mr Twin Sister uwielbiam, bo to jest zespół, który ma tyle samo stylu co talentu do pisania zostających ze słuchaczem piosenek. Ich kawałki są i dla głowy i dla serca. Płyta sprzed czeterech lat była rewelacyjna, tegoroczna jest przynajmniej bardzo dobra. Zahaczają na niej o rozmaite bliskie mi rzeczy – przebija i jakaś Sade i Anna Domino i ESG, ale nigdy nie w stu procentach ewidentnie, bo to jest jednak muzyka ich i robiona tu i teraz, nie retro hołdy. Kluczowym momentem płyty jest dla mnie "Taste in Movies", w którym Andrea Estella śpiewa jak powściągliwa i tajemnicza diwa, trzymająca bez trudu swoją publiczność w garści. –Ł.Konatowicz (Wyszukane Piosenki)
-
Montero Performer
(17 października 2018)W opracowaniach nowego Montero ludzie z lubością wskazują na introwertyczny koncept jako główną siłę tegorocznego albumu. Fajnie się pisze o płycie z historią, wiedząc że można napchać wszystko trocinami słów o samotności w tłumie. Mimo że to wszystko wdzięczne dla piszącego – a obserwacje tych, co już napisali, w przeważającej części trafne – to zdecydowanie muszę stwierdzić, że bardziej od zgrabnej opowieści o powolnym wstawaniu z kolan i nabywaniu życiowej odwagi, urzekają mnie te barwne pioseneczki o głębokiej harmonicznej podstawie i przeważnie niezwykle żywiołowej energii. Psychodelic pop. Uproszczone Of Montreal. Brzmieniowe Grizzly Bears i Tame Impala zbudowane na oczywistym wpływie Beatelsów w wokalnych pasażach. W refrenie "Vibrations" czuć Yes, a pomimo że w przeważającej części bywa tu lekko, to odmienna od reszty kulminacja w patetycznym tytułowym "Performer" wybija się pozytywnym koturnowym blaskiem. "Thank you for flying with Montero today / Gotta first class ticket going on the way". Nie ma za co ziomeczku, to ja Ci dziękuję. ("Montero Airlanes" i "Pilot" najlepsze) –M.Kołaczyk
-
Mlodyskiny Reminiscencja
(1 października 2018)Za dużo czasu spędziłem z Wrens i Mineral, aby nie docenić próby przeszczepienia około Lil Peepowej stylistyki na polskie podwórko. Cloud rapy, pokłosie Sad Boysów, dominujący nad wszystkim emo klimat, który umiejętnie i bardzo subtelnie dawkowany (umiejętnie, znaczy, im bardziej zabije się, zabije się, zabije się, tym lepiej) da wam ogólny zarys konwencji, jaką obrał sobie Mlodyskiny. Przeszczepienie instrumentalnie nawet udane, niestety wokalnie/nawijkowo zalatujące zbyt wielką amatorszczyzną i to nie z tych do końca celowych. Ma to swoje hooki ("Życie"), swoje wzloty i drobne upadki, jednak zbyt wielka liczba niedoróbek nie pozwala bezrefleksyjnie wielbić płytowego debiutanta. Więcej pracy, szlifowania, więcej doświadczenia i może na przyszłość wyjdzie nam z tego coś naprawdę pierwszoligowego. Na razie dobra płytka-ciekawostka do rekreacyjnego przesłuchania z naprawdę miejscami niezłymi podkładami. Ludzie z alergią na autotune'a czy celowe lamusowanie i użalanie się nad sobą powinni unikać jak ognia, a jeśli jednak ktoś lubi takie masochistyczne zabawy, to wstęp "Bezpieczni" na głośnikach i można z przyjemnością rozwalić się na kanapie bez większego żalu. Należę do tych drugich, więc tym bardziej za przyszłość Młodego szczerze trzymam kciuki. –M.Kołaczyk
A tak btw. to wielki szacun za konsekwentne ruszanie pod prąd okazji do łatwego nabicia sobie wyświetleń. Bezinteresowny i naiwny idealizm zawsze na nieskończonym propsie.
-
Mac Miller Swimming
(7 września 2018)Nie ma się co oszukiwać: wakacje minęły i powoli trzeba odrabiać straty. Jedna z takich płyt wydanych w letnim sezonie należy właśnie do Mac Millera, którego już nie można kojarzyć z Arianą (która z kolei wreszcie wykorzystała szanse na nagranie porządnej popowej płyty). Jak dla mnie płyta dość nietypowa, ale jednocześnie znamionująca dzisiejszą kondycję popu. Bo naprawdę fajnie słucha się najczęściej wyluzowanych pop-dance-funk-rapowych tracków (zgapianych od kogo tylko się da, sprawdźcie Kendrickowy "Hurt Feelings" albo Timberlake'owy "Self Care"), w których ulokowały się pokłady nostalgii. Ale z drugiej strony kompletnie nie czuję potrzeby wracania do skrajnie bezpiecznych, snujących się w próżni kawałków. Nie chcę się tu zastanawiać, co Miller zrobiłby bez gości (bo pewnie niewiele), dlatego punkty za Swimming należą się przede wszystkim Dâm-Funkowi, Thundercatowi czy Pomo, bo nie oszukujmy się po raz drugi: żadnym wybitnym raperem/śpiewakiem Mac nie jest. Mimo wszystko udało mu się stworzyć miły album, o którym już za moment, niestety, niewielu będzie pamiętało. Ale jednak moim zdaniem łapka w górę się należy. –T.Skowyra
-
Mitski Be The Cowboy
(5 września 2018)2016 rok, gitary, i autentyczne doznania przy "American Girl" (Jezusie, ten refren). I nawet nie muszę odwoływać się do przeszłości, czy jakiś nieuleczonych sentymentów z dawnych lat. Z bezosobowej perspektywy była to po prostu spora grupa doskonałych, przejmujących utworów. Dwie wspaniałe oraz dwie nieco gorsze płyty dość młodej indie gwiazdki, które zamiast skromnego akustycznego grania zalatującego podmiejskim folkiem, posiadały w sobie nieskończone pokłady wielopoziomowej epickości żywcem wyjętej z płyt Patti Smith czy PJ Harvey. Dziś czas na kolejną i niech nie przerazi was stadionowość przepięknego wstępu "Geyser", pobrzmiewającego gimnazjalno-gotyckim Nightwishem. Świat Mitski jest eklektyczny, rozległy – w swoim centrum skupiającym wszystko to za co jako ludzie kochamy lata 90. Współcześnie zaś staje się on bardziej dopracowany, jeszcze większy i bardzo lubiący romansować z syntezatorowymi efektami nieprzystającymi do tych klasycznie rockowych. Jeżeli znudziły wam się anemiczne podrygi odbijanych od kalki amerykańskich songwriterek, a tęsknicie za drapieżną koturnowością starego dobrego, jednocześnie niegłupiego alternatywnego rocka, Mitski ze swoją wzruszającą kontynuacją wciągającego Puberty 2 wpasuje się pod wasz gust idealnie. –M.Kołaczyk
-
MorMor Heaven's Only Wishful (EP)
(19 lipca 2018)Muzykę Setha Nyquista tworzącego pod pseudonimem MorMor można umieścić gdzieś pomiędzy miękkim indie-popem, a traktowanymi po swojemu większymi i mniejszymi wpływami nowego soulu i r'n'b. Z zalewu stylistycznie pokrewnych wykonawców wyróżnia Kanadyjczyka parę kwestii. Po pierwsze – głos. Typ, który naturalnie operuje uspokajającym, ciepłym wokalem, wchodząc w wyższe rejestry, tworzy hybrydę złożoną z żarliwości licznych naśladowców Księcia w stylu jakiegoś Miguela i emocjonalnych, ekshibicjonistycznych petard spod znaku Franka Oceana. Druga sprawa to produkcja. Tych pięć świetnie rozpisanych numerów, dodatkowo, co jakiś czas nawiedzają w miksie pojedyncze motywiki, które pojawiają się znienacka jeden jedyny raz, robią robotę i znikają. Powiedzmy sobie szczerze: zwrotki takiego "Waiting On The Warmth" bez produkcyjnych niuansów byłyby o wiele uboższe. No i w końcu kwestia najważniejsza – same kompozycje. O 3/5 tego materiału pisał już nasz człowiek Carpigiani, pozostaje mi więc wspomnieć, że "Lost" pod względem złożoności aranżu kładzie tu resztę tracków na łopatki, a refrenowa kulminacja "Find Colour" wieńczy ten album w perfekcyjny sposób. –S.Kuczok
-
Cam Maclean Wait For Love
(17 lipca 2018)Maclean wspólnie z Thomem Gilliesem (Exit Someone) tworzy duet Vesuvio Solo, ale jak słychać, na solowej ścieżce idzie mu wcale nie najgorzej. W jego songwritingu jest coś z Donalda Fagena, coś z Todda Rundgrena, coś z Denisa Wilsona, coś z Hall & Oates, a jeśli w kontekście jakiegoś kolesia padają tak wielkie nazwiska czy nazwy, to ciężko go nie lubić (przynajmniej z mojej perspektywy). Wait For Love to wpisujący się w albumowy klucz projektu Wyoming (jeśli chodzi o długość) longplay z wyrafinowanym popem czule korespondującym z soft rockowym luzem i yacht rockowym ciepłem. Najpiękniejsza jest tu chyba tytułowa ballada roztapiająca serce romantyzmem z 70s, ale lekko Demarcowy "New Jerusalem" ma w rękawie kilka hooków, Beatlesowski soul "Light Cast" zachwyca emocjonalnym finałem, a na przykład "Jacob Always" składa skromny hołd mistrzom ze Steely Dan. A to znaczy, że jeżeli szukacie czegoś krótkiego, a zarazem konkretnego i pełnego muzycznej (songwriterskiej) treści, to trafiliście pod właściwy adres. –T.Skowyra