Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Trochę inaczej wyobrażałem sobie artystyczną karierę tej filigranowej gwiazdki pop. Po takiej petardzie jak "I Wish" oczekiwałem kolejnych singlowych strzałów, które rozpaliłyby do czerwoności moją playlistę. Niestety, jak dotąd dziewczynie nie udało zbliżyć się poziomem do rzeczonej piosenki, co potwierdza też "Activated". Dość oszczędny, schematyczny pop-trapowy podkład nie przynosi misternie skonstruowanego szlagieru, a jedynie refren, w którym Cher podśpiewuje melodyjnie, nosi znamiona chwytliwości, choć to również nie jest chorus, o którym będę długa pamiętał. W każdym razie: "Activated" nie zachwyca, ale nie jest też ostatecznym zamknięciem drzwi. Dlatego wciąż nie tracę nadziei, że Cher jeszcze kiedyś wróci z oszałamiającym singlem. Oby jak najszybciej. −T.Skowyra
Jest coś wyjątkowo urzekającego w dziecięcej fantazji, z jaka napisano tę EP-kę. Mamy tu do czynienia z trzema kompozycjami, które bez cienia sarkazmu nawiązują do kosmicznego disco sprzed kilkudziesięciu lat. Słuchając skandynawskiego retrofuturyzmu przenosimy się w cudownie kiczowaty świat gwiezdnych podbojów, międzyplanetarnych pościgów i cyberiady spod znaku ZX Spectrum. Najlepsze, że nie czuć w tym wszystkim ani krzty cynizmu. To jest po prostu taki rodzaj nostalgii, który sprawić może niekłamaną frajdę.
Lindstrom, podobnie jak jego norwescy kumple, odpowiada za renesans najbardziej bezpretensjonalnej muzycznej filozofii. Apostołowie nu-disco zachęcają do zatracenia się w tańcu i przeżycia katharsis na parkiecie. Jest w tym podejściu coś z funkowego hedonizmu, ale przefiltrowanego przez euforię urwisa szalejącego na placu zabaw –Ł.Krajnik
Co robi Leon Vynehall kiedy akurat nie wydaje naszych ulubionych płyt? Wiadomo, gra sety na wszystkich boilerach tego świata, ale co jakiś czas zamyka się w studio z A1B, czyli niejakim Christianem Piersem i nagrywa pod aliasem Laszlo Dancehall. Ostatni owoc współpracy dwóch DJ-ów to właśnie opisywana EP-ka. Nie wiem jak procentowo rozkładał się udział obu panów na LZD IV, ale słuchając tych czterech numerów podskórnie wyczuwa się znak jakości autora Rojus. Weźmy precyzyjnie wplatane detale w najkrótszym, ale najbardziej skrzącym się od pomysłów "Channel" czy sample ptasich śpiewów i kozacki wjazd basu na zamykającym zestaw "Tide Out" wprost przywołującym Rojusowe pejzaże. Pozostałe dwa utwory to już typowe (jak na Vynehallowe standardy) deep-housowe petardy stworzone na parkiet, powoli odkrywające swoje karty. Podsumowując, w przerwach od nagrywania rzeczy wybitnych, Vynehall nagrywa bardzo dobre. Co za typ! –S.Kuczok
Na Duńczyków z Liss natknęłam się przeglądając line-up gdańskiego festiwalu Soundrive. Wydawałoby się, że chłodna Dania nie jest najlepszym podłożem do wzrastania afroamerykańskiego R&B, a jednak soulujący pop z wyważoną linią gitary i emocjonalnym wokalem dotarł nawet tam. Dla czujących dalej nostalgię za Channel Orange Franka Oceana, First może oznaczać koniec poszukiwań zastępników. Ta EP-ka chyba miała być skazana na sukces, skoro pracował przy niej Rodaidh McDonald – producent The xx, Savages czy King Krule. –A.Kania
Parę chwil Lone był nieobecny, ale wraca we wspaniałym stylu – nowy utwór nie wykorzystuje raczej nowych sztuczek, ale nie szkodzi to jednak w żadnym stopniu, ponieważ te stare użyte są doskonale. "Backtail Was Heavy" bliżej raczej do Galaxy Garden niż do Reality Testing, co jest dla mnie dużym plusem. Najbardziej absorbujący w tym numerze jest oczywiście intensywny, rave'owy bit – być może najbardziej oldschoolowy w karierze brytyjskiego producenta. Jednak nie całość sprowadza się do łupanki; równie ważną rolę odgrywa tutaj rozpływająca się w boardsowych brzmieniach, atmosferyczna koda utworu. To yin i yang każdej dobrej wixy – ekstatyczne uniesienia i chwila zadumy. Nie ma co, Matt Cutler narobił mi smaka na kolejny album, którym mam nadzieję już niedługo! –A.Barszczak
Wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią, że norweski producent nie zamierza spuścić z tonu. I cóż, póki co nie przestaje iść w dobrym kierunku. Po niezwykłym "Life Of Peder" (do odsłuchania tutaj), Lido prezentuje "Crazy" zapowiadające jego debiutancki album. Utwór zdaje mi się jeszcze głośniejszy, cięższy, a do poczucia pompatycznego, symfonicznego charakteru numeru nie jest niezbędny teledysk (całkiem zabawny zresztą). Mimo wszystko to ciągle jednak ta sama, dobrze nam znana muzyka – bezwstydnie przebojowa, pocięta, dynamiczna i wielowątkowa. "This song is an important turning-point in the story on my album. For me it's exactly the first impression I wanted to give people of the vibe from new music I'm about to release". Jaki więc kształt przybierze debiut? Kiedy to nastąpi? Na te pytania póki co odpowiedzi nie znamy, ale na pewno warto czekać. Ja czekam i to z bardzo dużymi oczekiwaniami. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję. –A.Barszczak
Liss pochodzą z Danii, ale nie spodziewajcie się tutaj nordyckiego chłodu i surowości, ale raczej ciepłych wibracji Steviego Wondera, George’a Michaela i Kenny’ego Logginsa. Po przesłuchaniu ich trzech dotychczasowych singli (każdy fajny na własnych prawach, szczególnie ciągnący z Prince’a i sophisti-popu "Try", moje top 1 przeoczeń zeszłego roku), jestem skłonny ochrzcić ich duńską odpowiedzią na inc., choć akurat "Sorry" najmniej napędza to porównanie. W zamian mamy przebojowe, uroczyste r&b z kilkusekundowym intro puszczającym oko do "The Most Beautiful Girl In The World", mocnym wejściem refrenu oraz pietyzmem i rozmachem na gruncie producencko-aranżacyjnym. Jeśli zapowiedziana na maj EP-ka utrzyma poziom singli, to ja nie mam pytań. –W.Chełmecki
Pablo Yeezy'ego już od momentu ujawnienia okładki stał się częścią popkultury i cały czas działa na wyobraźnię nie tylko użytkowników Tidala (250 mln odsłuchań w 10 dni – not bad), ale i muzyków całego globu. Remixy numerów z najnowszego longa Westa przygotowali DJ Premier ("I Love Kanye"), Rick Ross ("Famous") czy Tyler, The Creator ("What The Fuck Right Now"), tymczasem Lido poszedł jeszcze dalej tworząc swoisty medley oparty na cząstkach tracków z TLOP. Norweski producent powycinał najbardziej lidowe fragmenty, następnie zazębił, a potem wkleił je we własne dźwiękowe uniwersum. Moim ulubionym momentem jest future-bubblegumowy wjazd "Father Stretch My Hands Pt. 1", ale w zasadzie cały "Life Of Peder" to niezła jazda. Ciekawe, czy Kanyemu się spodobało? –T.Skowyra
Widzę, że Jessy Lanza swoimi nowymi utworami planuje pokazać nam swoje inne muzyczne oblicze. Szkoda, że nie udało nam się opisać wcześniej "It Means I Love You", gdyż ta zgrabna mozaika eksperymentalnego popu, wpływów PC Music oraz inspiracji footworkową estetyką zdecydowanie budzi uznanie, jednak traktuję ją bardziej jako eksplorację muzycznych zajawek Lanzy niż pełnoprawny singiel. Inna sprawa, że chyba ciut bardziej wolę piosenki z Pull My Hair Back, niemniej na drugi album Kanadyjki zatytułowany Oh No (premiera już w maju) wciąż ostrzę sobie zęby. "VV Violence" to już zupełnie inna historia. Nie spodziewałem się aż tak bezczelnie popowego utworu od Lanzy. To już nie jest rzeźbienie w strukturach r&b czy zajawka na Teklife, ale ewidentny flirt ze nagraniami chociażby wczesnej Madonny (na siłę moglibyśmy doszukać się również wpływów electroclashu). Oczywiście popowa kanciastość to jedno, natomiast dbałość o detale produkcyjne i zajawka na podkręcanie bpm to drugie – cały czas Kanadyjka to ma. Jeśli ktoś czekał na Lanzę zwiewną i eteryczną to z pewnością może być nowym utworem autorki Pull My Hair Back zaskoczony, ale ja kupuję w pełni taką artystyczną dezynwolturę. –J.Marczuk
To trochę niedorzeczne jako punkt odniesienia do każdego nowego nagrania Łony obierać jego debiut z 2001 roku. Koniec Żartów jest jednak dla mnie bardzo ważną płytą i ciężko pozbyć się bagażu wspomnień, do których należy piracka kaseta zgrana od kuzyna czy nawijanie ku uciesze kolegów “Helmuta” i “O Jak Dobrze” na długich przerwach w podstawówce. Bardzo chciałbym, aby Łona i Webber na jednym z tracków na nadchodzącym Nawiasem Mówiąc przypomnieli sobie, że “fruźki wolą optymistów” i zaskoczyli nas luźnym wiosennym sztosem. Ostatnio mi tego u nich brakuje.
“Nie Mam Pojęcia” to numer, gdzie Adam Zieliński stawia przed sobą ziomków, z którymi już nie poimprezuje, bo ci porzucili melanże do rana na rzecz pracy, utrzymania bezpłciowego samochodu z linią nadwozia typu kombi i wychowania dziecka, którego imienia za cholerę nie możemy sobie przypomnieć. Tekstowo jest jak zwykle bardzo dobrze, jestem pod wrażeniem mikrofonowej sprawności Łony, ale chciałbym, żeby na kolejnych utworach zwrócił uwagę na tych ludzi, z którymi wciąż może spędzić piątkowy wieczór. –A.Kasprzycki