Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Od "Call Me Maybe" i wydanego na fali sukcesu singla albumu Kiss minęło już trochę czasu. Carly Rae Jepsen chodziło pewnie o dopilnowanie, by nie było wątpliwości, że kolejna piosenka również stanie się ogólnoświatowym przebojem, a Kanadyjka nie będzie zapamiętana jako one-hit wonder. Zaprzęgnięci do pomocy Jacob Kasher i Peter Svensson (tak, ten z Cardigans) nie bawili się w żadne subtelności i postawili na radosny, niepowstrzymany wybuch refrenu. Jest to wszystko oczywiście bardzo chwytliwe, a tekst odpowiednio repetytywny (słowo "really" pojawia się w nim 67 razy), tak żeby każdy był go w stanie szybko zapamiętać, ale brakuje jakiegokolwiek wyróżniającego ten kawałek elementu, jakim w "Call Me Maybe" były np. charakterystyczne smyki. Efekt jest taki, że podczas gdy poprzedni hit czarował niewymuszonością, to nowy próbuje wbić nam hook do głowy i nieustannie przypomina wybijającym się na pierwszy plan beatem, że mamy zacząć tańczyć i zapomnieć o wszelkich mankamentach. –P.Ejsmont
Trzeci po ”Unhappy” i ”Crisis” fragment zapowiadający Dream A Garden ma jak dotąd chyba najsłabszą siłę rażenia i zdecydowanie najmniej konkretną postać, ale, podobnie jak ”Cherry Coffee” na Cut 4 Me, ciągle byłby to wspaniały closer. Obie ballady zbudowane są zresztą wokół niemal identycznego maszynowego pulsu, o ile jednak produkcja u Keleli opiera się na przejrzystości i chirurgicznej precyzji, tak tym razem rozlewa się ona plamą ciepłego mleka z miodem. Najbardziej ujmuje mnie pewien, powiedzmy, potencjał tymczasowości tego kawałka, i gdy go słucham, lubię sobie fantazjować, co by było, gdyby tak rozmazać go jeszcze bardziej, i jak głośne zostałoby po nim echo. –L. Bielińska
Przyznam się bez bicia, że produkcje okołoSkwerowe/Rap Addixowe wzbudzają mój niepokój, bo nigdy nie wiem czy to jest tak trudne, że ja nieogarniam i mam gówno w uszach, czy to są niezrozumiani geniusze, czy jednak jest to ekipa pretensjonalnych gości, którym los poskąpił talentu, uciekających jak najdalej od wszystkiego co może być uznane za przystępne, nagrywających jakiś oleisty kał ze słabym (przerost formy nad treścią) rapem i pałujących się pod szyldem ambitnej muzyki. A może ekipa gości z dobrymi intencjami, którzy chcą robić coś nowego, fajnego, własnego, oryginalnego, ale… no po prostu nie wychodzi (myślę, że Kidd). Zostawiam to osądowi czytelników, bo nie przesądzam. Wiem tylko, że w przypadku "Walking Dead" ten surowy, przemysłowy bit nijak nie został udźwignięty przez Junesa, Kidda i chyba nawet Jeża. Czy to możliwe, żeby członkowie OH starzeli się tak brzydko? –M.Zagroba
Na skupionym, metalicznie połyskującym Classical Curves, Jam City tworzył nowoczesne soundscape’y, operując paletą retro-inspiracji, od Prince’a po detroit techno. W chillwave’owym niemal "Crisis" (podobnie z resztą jak we wrzuconym jakiś miesiąc temu "Unhappy") Latham wpuszcza do swoich zamglonych, wysterylizowanych struktur nieco cascine’owskiego światła, choć pierwsze, oziębłe smagnięcia bitu wcale tego nie zapowiadają. Wraz z napływem kolejnych partii syntezatorów i gitar robi się jednak coraz cieplej i gęściej, a wszystko to prowadzi do wspaniałej, niekończącej się kody, będącej jednym z najlepszych tegorocznych wytworów hauntologii. Czekam na longplaya. –W.Chełmecki
Tydzień temu żegnaliśmy lato, a jego ostatnie dni spędziłem pod kuratelą J Tropic i ich dwóch wiszących na SoundCloudzie numerów, z których zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu właśnie "Love Up". Gdyby panowie z Bondax dostali miejscówkę na playliście Devotion, to efekt mógłby brzmieć właśnie tak. Niby nic specjalnego, ale jednak zażera tak, że nie mogę się powstrzymać od wrzucenia na ripit. -W.Chełmecki
Szedłem dziś wzdłuż służewieckiej ściany ze świeżo udostępnionym The Water[s] na słuchawkach i po raz pierwszy w tym roku, nie licząc Beautiful Pimp 2 czułem się ''na rapie”. Wkurwił mnie DJ Mustard na producenckiej, bo przecież YG był bardzo w porządku, podobali się Lil Herb i Vince Staples, czekam na Żyta, ale Mick Jenkins to jest dopiero ziomek. Dopracowany i przemyślany od A do Z – dysponujący wciągająca barwą, złożonymi tekstami, genialnymi, płynącymi (co) bitami od najlepszych świeżych producentów (Kirk Knight, DJ Dahi, Statik Selektah i rewelacyjne trio OnGaud) i świetnymi klipami i grafikami. Jeśli komuś podobał się zeszłoroczny Vic Mensa, a nie bardzo akceptuje jego flirty z muzyką do sklepów z trampkami, to ma kolejnego dużego reprezentanta Chicago do sprawdzenia. Jak najbardziej listowy mixtape, raper ze świetnymi widokami na przyszłość. –Ł.Łachecki
Szwedzki team odpowiedzialny za produkcję daje radę, głos Ariany wiadomo, balsam. Z drugiej strony mamy taką irytującą, sztuczną hymniczność i kwadratową nawijkę Nicki Minaj. Mam też niejasne przeczucie, że dało się z tego wycisnąć więcej. –W.Chełmecki
Co z tego, że krajobraz widziany oczami najbardziej niedocenionego gracza ubiegłego roku jest coraz bardziej dystopijny, skoro znów mnie pochłania. - J.Marczuk