Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Najnowszy side-project Nicka Basseta, amerykańskiego gitarzysty shoegaze’owych Whirr oraz Nothing (ongiś także Deafheaven), to ponoć hołd dla jego młodzieńczej fascynacji popową sceną twee-indie. Wieślarz zaprosił do współpracy dawną koleżankę z zespołu i razem postanowili stworzyć najbardziej sztampową i nudną popową piosenkę, jaką tylko zrobić się dało. Nawet w największym skupieniu nikt nie jest w stanie wychwycić choćby jednego nieoczywistego akordu w tej niesamowicie beznamiętnej kompozycji. Drugiego Belle and Sebastian z tego nie będzie, także nie pozostaje nic innego niż pogratulować Camera Shy powalającego singla podgrzewającego atmosferę oczekiwania na debiutancki longplay. –W.Tyczka
Trochę zapomnieliśmy już o projekcie Elizabeth Harper, tymczasem ta pochodząca z nowojorskiego Brooklynu artystka wraca z numerem wcale nie gorszym od piosenek pochodzących z jej debiutanckiej EP-ki Journal Of Ardency. Ciągle jest to electropop wysokiej próby, aksamitny wokal Liz lśni jak zawsze, natomiast subtelny refren odwołujący się, a jakże, do Wielkiego Jabłka z miejsca kasuje wszystkie tegoroczne produkcje bardziej utytułowanej konkurencji (Chromatics, patrzę na was). Nie jestem przekonany, czy "More Than You” przypadnie do gustu hipsterom z Williamsburga, ale nam już na pewno tak. –J.Marczuk
Pochodząca z Kyoto artystka to kolejne potwierdzenie programowej linii Cascine. Japonka proponuje skąpany w sennej aurze, muśnięty elektronicznym pędzelkiem i uwodzicielskim głosem, urodziwy pop. Dzięki temu pasuje do zadomowionych już w katalogu labelu Youmi Zoumy czy Eriki Spring, a jednocześnie wprowadza nowe tropy do żeńskiego indie-popu Cascine. I tak opener "Tie" lśni niczym opiłki kryształków pozostawione na plaży, "Shadow" zachęca eterycznym groove'em do wstania od komputera i pobujania się, po czym korzysta z posiłków digi-glitchu. W "Daze" słychać z kolei tęczowy post-dubstep bez wytchnienia, a całość kończy chyba najbardziej stonowany, płynący na ambientowym tle "We Can't Stop". Bardzo przyjemna rzecz, zapowiadająca całkiem ciekawe rzeczy, bo nie ukrywam, że Night Lines to jednak trochę za mało, żeby powalić. Choć oczywiście polecam z czystym sercem ten mały zbiór piosenek. –T.Skowyra
Realia popu nie sprzyjają starszym wykonawcom. Wystarczy raz spaść z piedestału i powrót może się okazać niemożliwy, bo media szybko kreują nowe gwiazdy, które błyskawicznie zastępują te wcześniejsze. Nie wystarczy nagrać dobrej płyty, jak zrobiła to rok temu Mariah Carey – sprzedaż jej czternastego albumu osiągnęła tak niski poziom, że zaistniała potrzeba powrotu do sprawdzonych patentów. Stąd najnowsze wydawnictwo piosenkarki to kompilacja jej największych przebojów, której tracklista niemalże pokrywa się z krążkiem #1's sprzed 17 lat. Promującym singlem został premierowy utwór o nazwie "Infinity". Zaczyna się on całkiem obiecująco – klasyczne 90sowe brzmienie, a Mariah wzdycha aah i ooh. Brew zaczynam marszczyć, gdy po intrze okazuje się, że kompozycyjnie w kawałku dzieje się niewiele więcej, co próbuje się zamaskować wokalnymi popisami. À propos: dwór diwy nie odważy się śmiać z jej manier, lecz trzeba przyznać, że jej głos nadal brzmi dobrze, ale już nie tak lekko jak kiedyś. Krótko mówiąc, dość przyjemna nieinwazyjna piosenka, ale też rozczarowanie po zeszłorocznej płycie. –P.Ejsmont
Drugi singiel zapowiadający nowy album Ciary pojawia się właściwie w przededniu jego premiery i każe mi się zastanawiać, w jakim celu. Kogo miałby przekonać do sięgnięcia po Jackie? Co miałby zapowiadać, jeśli nie tylko przyzwoitą przeciętność materiału? Przecież “I Bet” wypada w porównaniu jak rasowa ballada z chwytliwym refrenem i wciągającym podkładem, który można śmiało ripitować, chociaż i bez tego właściwie nią jest. Ale tutaj, ja przepraszam, to jest trochę jak hymn mundialu, który cierpi na niedostatek ludożerstwa. Jak C. R. Jepsen, która zapomniała czym kupuje się fanów. Dokąd ma to ostatecznie zmierzać? Początek jest w porządku i chce się w coś fajnego rozwinąć. Niestety kończy się na wchodzących chwilę później bębnach, które, jak się okazuje, niwelują jakiekolwiek nadzieje na odchylenie amplitudy w górne rejony. A co wprowadza mostek? Niestety nie mam pojęcia. I czy to wszystko jest w jakikolwiek sposób wartościowe, oprócz tego, że nie uprzykrza życia? Może i jest, a ja tego jeszcze po prostu nie wiem. Dlatego nie mam zamiaru tutaj nikogo przekreślać, chociaż czuję, że nowy kawałek od Ciary jest tak mocno naciągany. –K. Pytel
Niestety, ale czas, w którym singiel "Me And Giuliani Down By The School Yard" rządził (znaczy cały czas rządzi, tylko sęk w tym, że świat idzie do przodu) już dawno się skończył. Ale jak widać Wykrzykniki chyba wciąż się w tym nie połapały, bo dalej sunął nie tylko dance-punkowe płyty, w końcu Thr!!!er wydali w 2013 roku, ale i kolejne single. "All U Writers", to w sumie taki doczepek do tego ostatniego longplaya, który był kompletnie wtórny i nie wnosił tak bardzo NIC do CZEGOKOLWIEK (chociaż miał kilka niezłych momentów), że aż strach. Także nie wiem − jeśli kogoś jeszcze jara wyeksploatowany schemat: podcięte wokale, funkujące gitary i sprężyste basy wplecione w taneczny puls, to okej, niech słucha nowego singla !!!. A jeśli kogoś nie jara, to nawet jeszcze lepiej. −T.Skowyra
Już pierwszy riff na ich trzeciej EP-ce zdaje się krzyczeć, że Cheatahs po świetnym longplayu ani myślą łapać zadyszki. Sunne prezentuje zespół od każdej strony. W tytułowym "Londyńczycy" próbują skumać elbrechtowską myśl melodyczną, w "Campus" łapią noise za ryj i bawią się w namiętne uwarstwianie faktur, a punkgaze’ujący "No Drones" ujawnia przed nimi korzyści płynące ze szczypty nonszalancji. "Controller" brzmi z kolei jak zwieńczenie, efekt finalny i mix tych poszukiwań, zdany na piątkę egzamin zawodowy z shoegaze’u, dlatego dziwię się, że nie wylądował na ostatniej pozycji tracklisty. Być może miejscami kciuk chce odrobinę odgiąć się w bok, w stronę przeciętności, ale ostatecznie warto dać szansę. –W.Chełmecki
Czy w 2015 roku wypada jeszcze trzaskać silnie laserowe soundtracki do dokumentalnych filmów o nieletnich dzieciakach ładujących wódkę w obskurnych, śródmiejskich bramach? Pewnie już nie przystoi, ale jeden z francuskich retro-rewitalizatorów, w prostej linii odwołujący się w swojej twórczości do kinematograficznej spuścizny Johna Carpentera, zdaje się być zgoła odmiennego zdania. Carpenter Brut, bo o nim mowa, w styczniu wrzucił do sieci kompilację Trilogy, na którą składają się jego trzy dotychczas wydane EP-ki. A cóż to za nagrania wypełniają te krótkograjki… Wiksiarskie, zakochane w ejtisach numery charakteryzujące się tym, że w kluczowych momentach poniżej 120 uderzeń na minutę schodzić im nie wypada. Na wokalach gościnnie vocoder, support stanowią głębokie, analogowe linie basowe, a gwoździem programu perfekcyjnie prowadzona, wysoka, syntezatorowa narracja. Szczerze, electro rytmy bez buractwa i z dansingiem. –W.Tyczka
Drugi singiel promujący nadchodzącą płytę Dear Tommy to nic innego, jak to samo urokliwie lśniące synthpopowe Chromatics. Kolega Wencel zauważył przy okazji recenzji Kill For Love, że wydawnictwo to było "najbardziej oczywistą stylistycznie kontynuacją muzyczną" względem nocnej jazdy z 2007 roku. Wszystko dookoła, a przynajmniej na pewno ta piosenka, dowodzi, że najprawdopodobniej kilka tygodni po premierze najnowszego krążka formacji z Portland znów będziemy mogli użyć w tekście omawiającym materiał tego samego, jakże trafnego spostrzeżenia, bo raz jeszcze wisi nad nami wczesny, mglisty wiosenny poranek, a Anthony Gonzalez niezmiennie przekonuje, iż soboty to tak naprawdę młodość. –W.Tyczka
Sernik z chili
Składniki:
120g sera ricotta
120g kremowego sera kanapkowego
50g kremowego sera z koziego mleka
1 jajko
1 łyżka cukru
1 słodka, czerwona papryka
1-2 papryczki chili
50g dżemu morelowego
sól i pieprz
Przygotowanie:
Nagrzewamy piekarnik do 180C, a w tym czasie wykładamy tortownicę folią aluminiową i opalamy słodką paprykę, aby łatwiej się ją obierało. Miksujemy wszystkie sery z jajkiem, solą i pieprzem, a następnie dodajemy pokrojoną w cieńkie plasterki słodką paprykę i poszatkowaną papryczkę chili i mieszamy ręcznie. Tak przygotowaną masę przekładamy do tortownicy, którą umieszczamy w większej formie wypełnionej wrzącą wodą, tak by sięgała to 3/4 wysokości tortownicy i wstawiamy wszystko do piekarnika na 60 minut. Po godzinie uchylamy dzrzwiczki piekarnika i zostawiamy sernik do całkowitego wystygnięcia, a następnie dekorujemy dżemem morelowym. Miłych snów! –K.Michalak