Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie na darmo Samuel Obey ziomuje się z Jensenami – gołym uchem słychać (początek kawałka), że on również docenia oryginalne podejście po pisania i produkowania piosenek naszych ulubieńców. "Revolve" to zapowiedź pierwszego longplaya pod nazwą Sam O.B. i dużo wskazuje na to, że będzie to kolekcja pięknych piosenek. Podobnie jak "Common Ground", nowa propozycja songwritera uwodzi ulotnym feelingiem i całą garścią wymuskanych, delikatnych jak płatki róży hooków. Wokalnie Sam przypomina wręcz młodziutkiego, niewinnego Sufjana, więc na chwilę naprawdę można zapomnieć o tym, że koleś kroił tracki jako Obey City. I tyle: czekam mocna na sierpień i na cały Positive Noise, bo ten album zwyczajnie musi być znakomity. Innej opcji nie dopuszczam. –T.Skowyra
Też tak macie? Że sobie siedzicie w pokoju tak schyleni, wiążecie sznurówki, bo się rozwiązały i wasz kolega niezdara się przewraca i tak se przez przypadek znienacka ląduje swoim penisem w twoich ustach, a ty się dławisz się i nagle wchodzi twój stary zdziwiony, a ty nie możesz się uwolnić, bo jeszcze buta nie zawiązałeś, a wiążesz bardzo wolno, bo nie umiesz wiązać i nie chce sobie dać wytłumaczyć (stary nie but), że to wszystko tak przez przypadek, bo podłoga jest śliska i w ogóle to z kolegą jesteście sto percent hetero, dzikie samce alfa. Woof! Woof! Albo też tak: dzień jak co dzień, jak se piszesz reckę i nagle ci stary włazi do mieszkania, żeby powiedzieć, że ci generalnie wierzy i w wojsku też tak się działo i że sznurówki to kiła i to nie Polacy są, a tam se na wieży leci Harry Styles, no Styles se leci, Harry Styles – to se teraz spróbuj wytłumaczyć z tego cwaniaku...−M.Kołaczyk
Dla mnie osobiście Real High to najrówniejsza, zawierająca najwięcej zapadających w pamięć motywów, najbardziej treściwa seria piosenek zamieszczonych na jednym wydawnictwie sygnowanym nazwą Nite Jewel. Właściwie każdy indeks to osobna, posiadająca własną tożsamość historia – "Had To Let Me Go" to emocjonalna pieśń wtopiona w relaksujący, beatowy vibe, szklisty synth-pop "2 Good 2 Be True" działa jak leczniczy balsam, tytułowy rozpływa się w kosmiczno-kontemplacyjnym ambiencie, "The Answer" atakuje natomiast żwawszym, deep-house'owym pulsem, a charakterystyczna cyrkowa melodyjka stanowi szkielet "I Don't Know". Następne songi, czy to będzie "When I Decide (It's Alright)" czy "Who U R", nie odstają, a wręcz fantastycznie budują klimat zagubienia i niepewności, który Ramona potęguje swoim wokalem (na przykład piękne rzeczy dzieją się w "Obsession"!) i rozterkami w warstwie lirycznej. Więc jestem jak najbardziej zadowolony. A skoro tak, to polecę ("lecimy tutaj...") jeszcze małą ciekawostkę: zestaw b-sideów, demówek i niepublikowanych numerów Real High, który wczoraj (5/7/17) pojawił się na Bandcampie ("Never Show" do singli roku). Też fajna sprawa. –T.Skowyra
Emo revival od dobrych kilku miesięcy ledwo zipie. Zaryzykowałbym stwierdzenia, że powracający z do bólu przeciętnym krążkiem American Football na swój sposób zakończyli to, co ongiś "zapoczątkowali" (oczywiście w dużym cudzysłowie, jako że genealogicznie wyróżnić można co najmniej dwóch wcześniejszych protoplastów gatunku). Stąd mimo niepokojącej posuchy, cieszy fakt, że na scenę wbija kolejny sklejony team grający mniej abstrakcyjne post-abacusowe (Masked Dancers: Concern in So Many Things You Forget Where You Are) math emo nie uciekające w tandetę. Hooki na miejscu, trywialne, nacechowane młodzieńczą wątpliwością i zachwycająco proste teksty świetnie współgrają z płaczliwą manierą dostarczającego wokale duetu. Jest ciekawie, odtwórczo, ale nadzwyczaj lekko i absolutnie nie pretensjonalnie. Solidne elevator emo schyłku drugiej fali midwestów. –W.Tyczka
Last but not least – powolutku nadrabiamy zaległości na odcinku elektronicznym. O Actressie zwykło się ostatnio pisać "w kontekście". Afrocentrycznym, londyńskiej klubówki i tak dalej, i tak dalej. Porzucając jednak rozważania na temat okoliczności powstania AZD, chciałbym tutaj wynotować taką moją krótką, silnie zsubiektywizowaną impresję. Otóż Darren Cunningham dwa tysiące siedemnastego roku brzmi jak lepszy Andy Stott z wysokości Too Many Voices. Nie dość, że tym albumem wyraźnie przeprasza za obłąkaną, chaotyczną sambę zatańczoną na podziemnych torach Piccadilly line (vide Ghettoville), to jeszcze zamiast na dezintegracji poszczególnych dźwięków, skupia się na ich integracji. Bank skatalogowanych w ramach R.I.P. wyimków spotyka tutaj motorykę Splazsh. Album środka, dobry znak – Actress's back on track. –W.Tyczka
Jakiś, nie tak mały, czas temu napisałem krótką piłkę o innym utworze Pezeta, "Nie Zobaczysz Łez", który tak długo wisiał jedynie na Tidalu, że zdążyłem o tekście zapomnieć i nigdy nie ukazał on światła dziennego. A mimo mieszanych uczuć, moja reakcja była pozytywna, szczególnie w kontekście "Pragniesz". Niegdyś najlepszy raper w kraju, dziś przykry frustrat i chodząca reklama. Normalna, poprzednia reklama Sprite'a – spoko, nie mam nic przeciwko. Ale odcinanie kuponów od Dziś W Moim Mieście z Małolatem, nagrywanie tak oklepanego, nudnego, pozbawionego energii i jakiejkolwiek zajawki kawałka na lichym bicie Aurea nieudolnie próbującego naśladować bardziej pogodną twarz grime'u i rymowanie "fajki/lajki" jest po prostu smutne. Piszę to z pewną dozą wstydu, ale: bracia Kaplińscy – teraz to wy jesteście pragnienie. –A.Barszczak
"Two Thousand And Seventeen" is 2001 – tak można najkrócej zdefiniować najnowszy kawałek Four Teta. Na najnowszym utworze londyńskiego producenta nie znajdziecie śladów marzycielskiego vibe'u charakterystycznego dla cykaczy z There Is Love In You ani też nie doświadczycie intensywnych wrażeń rodem z progresywnego Morning/Evening, ale czy ktoś z nas nie miałby czasem ochoty na krótką podróż sentymentalną? W taki wojaż zabiera nas Kieran Hebden, zwłaszcza gdy stawia na synkopowany rytm, wycofany, downtempowy podkład i prześliczne serpentyny samplowanej gitary (harfy?). I choć "Two Thousand And Seventeen" w żadnym stopniu nie może równać się z dźwiękowymi ilustracjami zawartymi na Rounds, to i tak w pełni popieram takie mrugnięcia okiem w kierunku "starych, dobrych czasów". –J.Marczuk
W tym roku z nowymi dźwiękami zameldował się również Ricardo Villalobos – chilijski mag tworzący kunsztowne, "minimalistyczne freski". Empirical House w zasadzie nie przynosi żadnego nowego rozdania, więc trudno, aby album zaskoczył tych, którzy znali poprzednie nagrywki producenta. Natomiast godzinna dawka utkanego z pietyzmem, przyczajonego, intymnego micro-house'u powinna wyjść na dobre każdemu, kto chciałby się odprężyć. I tak jazzujący bas zespolony z bitem w "Widodo" przywołuje Luomo, tropikalny chłód lasów Voices From The Lake znajdziemy w "Bakasecc", a dwa ostatnie tracki uśmiechają się do dyskoteki w duchu Akufena. Krótko mówiąc: Villalobos spłodził potwornie wciągający zestaw, w którym zabrakło czasu na przynudzanie. –T.Skowyra
Jedna z indie-pupilek krytyki powraca z nową piosenką, która prawdopodobnie zapowiada jej kolejną płytę. I tym, co podczas słuchania "New York" uderza mnie najbardziej jest totalna "zwykłość". Nie chcę pisać, że balladka jest "pospolita" czy "nijaka", bo w końcu refren jest całkiem ładny i miło – szkoda tylko, że całość brzmi jak wzorowy numer z rotacji Trójki. No i to tanie mieszanie delikatności z wulgarnością w tekście – nie Annie, to nie sprawia, że jesteś cool. Ale zupełnie nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby w piosence rzeczywiście się coś działo. Dlatego jeśli tak ma brzmieć najnowszy album St. Vincent, to ja odpadam już w pierwszym tańcu. –T.Skowyra
Po raz enty uznanie, że nowy singiel Chaza jest "fajny" to dość leniwy zabieg. Jednak leserstwo jeszcze nigdy nie było tak usprawiedliwione jak przy "You And I". Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie drugiego równie nieśpiesznie toczącego sie utworu Toro. Niemal ambietnowy podkład daje szansę na kolejne gatunkowe peregrynacje naszego bohatera, który tym razem zabiera nas w krainę współczesnego, wakacyjnego r&b. W zasadzie jest to autorska interpretacja tego co robi, dajmy na to, Bieber, tyle że, rzecz jasna, w wersji skrajnie introwertycznej i lekkiej. Mało się dzieje, mało się chce. Ale czy to źle? Nie dajmy się zwariować. Premiera Boo Boo już w ten piątek. –A.Barszczak