Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Muszę przyznać, że do tej pory jeszcze zdarza mi się zapętlić "No Type" i przy rozkręconej na full muzyce powtarzać za chłopakami "bad bitches is the only thing that I like". Zasadniczo dzięki chwytliwości tego kawałka dobrze pamiętam każdy moment na imprezach, na których ktoś już po paru kolejkach postanawiał zarzucić jakimś trapem. Teraz Rae Sremmurd co jakąś chwilę wypuszczają single promujące ich drugi album, który miałby być kontynuacją debiutu, co sugeruje jego tytuł – SremmLife 2.
Jakiś tydzień temu duet wrzucił do sieci "Look Alive". Liczyłam na kolejny energetyczny banger, a dostałam muchę zamoczoną w smole. Wokale Swae Lee i Slim Jimmy’ego są gdzieś w tyle, pojawia się jakiś pogłos, do tego ogólny nastrój jest raczej ponury. To już nie jest kawałek, który puszczony w środku nocy wywoła wyśpiewanie refrenu unisono, ale raczej piosenka na dzień po – kiedy kac męczy i brakuje nawet siły na kliknięcie "next". –A.Kania
Naprawdę szczerze chciałem polubić Wyszli Coś Zjeść. Do 1985 również podchodziłem bez uprzedzeń, ale jednak z nowym krążkiem Rasmentów jest trochę tak, jak z ich poprzednim dziełkiem. To rap, który w trakcie odsłuchu nie wprawia w zażenowanie i nie epatuje nudziarstwem, ale już po kwadransie ciszy po odtworzeniu zamykającej album piosenki "Przerwa", ciężko jest się pozbyć wrażenia, że ostatnie dwadzieścia osiem indeksów spłodzonych przez duet w latach 2015-2016 to nienagannie wyprodukowane przypowieści o tym samym. Fenomen składu najlepiej oddaje parafraza fragmentu krótkiej piłki Tomasza Skowyry o ostatniej części tryptyku Moderat: "Rasmentalism są wręcz znakiem firmowym ALTERNATYWNEJ linii rapowego trójkacore'u, właściwie od dwóch lat grając ten sam repertuar oparty na para-obserwatorskich linijkach Rasa i coraz mniej soul-hopowych beatach Mentosa. Jeśli chodzi o mój stosunek do Rasmentalismu, to przyznaję, że z trudem przychodzi mi odróżnianie ich ostatnich trzydziestu kawałków, a wysłuchana płyta prędko wylatuje z pamięci. To może nie jest jakieś katastrofalne granie – jest tylko zwyczajnie monotematyczne i jakby oklepane. Dlatego niestety poddaję się przy słuchaniu sprawnie skleconych utworów, takich jak: «1985», «Jeszcze jeden kieliszek» czy «Wszyscy kłamią», ale wiem, że są tacy, którym skacze ciśnienie na wieść o kolejnej płycie i kolejnym przyjeździe duetu do ich wsi". –W.Tyczka
Kiedy ostatnio słyszałeś/słyszałaś kawałek, który przypomniał Ci jak żyć? Kiedy ostatnio z jakiegoś dzieła muzycznego płynęła niczym niezmącona mądrość, ten słynny "przekaz"? Wiem co powiecie – "Stary, nie pamiętam, to było tak dawno! Kto jeszcze o tym myśli?". No to sprawdźcie to – Kuban w niebanalny sposób porusza tematy takie jak: nonkonformizm, nie poddawanie się presji innych i działania wbrew oczekiwaniom innych, a także przypomina, że pieniądze to nie wszystko i nie można się poddawać. Podaje też swój osobisty przepis na jutro – wiara w siebie, luz, konsekwencja. W obliczu tego trudno zebrać słowa, aby opisać przygotowany przez duet Returners podkład łączący nowoczesne brzmienia z klasyczną duszą. Jednym słowem: polecam. –G.Mrzesiak
Po przesłuchaniu najnowszego singla Marii Peszek zacząłem poważnie myśleć o tym, co udało mi się osiągnąć w życiu i czy kiedy stracę włosy po chemioterapii, moje odstające uszy nie staną się obiektem żartów? Łudziłem się nadzieją, że w roli muzycznego onkologa z pomocą przybędzie Antony Hegarty. Transseksualna artystka tworzy politycznie zaangażowany utwór, który nie budzi komórek rakowych w organizmie, ale niestety mimo ckliwej próby “Drone Bomb Me” nieszczególnie mnie wzrusza. Nie pomaga nawet zapłakana Naomi Campbell, która w teledysku głosem Anohni wyśpiewuje, że po stracie rodziny teraz sama chce zostać unicestwiona przez atak dronów. Jeśli tak ma wyglądać efekt wspólnej producenckiej pracy Daniela Lopatina i Hudsona Mohawke na całym Hopelessness to poczuję spory niedosyt. –A.Kasprzycki
Znacie już nowy numer Bat For Lashes, to teraz pora zajrzeć na nasze własne podwórko. W kontekście “In God’s House” Natashy wspomniałem o kręceniu się w koło własnej estetyki i dawaniu nadziei na lepsze. Sprawa Rebeki porusza mniej więcej podobne problemy. Daleki jestem od mówienia twórcom co powinni robić, ale “Perfect Man” jest jednak poniżej oczekiwań względem tego projektu. Ofensywa synth-popu w naszym kraju daje co najwyżej średnie rezultaty – to fakt szeroko komentowany, ale sam genre nie jest przecież niczemu winny. Czy drugi album poznańskiego duetu coś w tej kwestii zmieni? “Stars” to nie jest, jednak chyba ważniejsze pytanie to: czy powinniśmy tego chcieć? –K.Pytel
Krótka piłka, bo taki mamy format, a i rzeczona płytka jest krótka: drugi album australijskiego zespołu Royal Headache to 28 minut power-popowego/pop-punkowego garażowego łojenia z brytyjskim backgroundem i w ideologicznym kluczu Guided By Voices. Słuchałem jakieś 20 razy i dalej nie mam dość – to właśnie dla tak esencjonalnie zajebistych kawałków jak tytułowy albo "Another World" przeczesuję rokrocznie tony naprawdę złego indie, więc doceńcie, że obok tej bandy nieprzytomnych łajdaków istnieją również zespoły takie jak ten – sypiące gitarowym złotem jak z rękawa. Rewelacja. –W.Chełmecki
Jeśli wpiszecie imię i nazwisko gościa stojącego za RP Boo w wiadomą wyszukiwarkę, ta zapyta: "Czy chodziło Ci o: Kevin Spacey?". Mnie zapytała, ale jednak zostałem przy haśle Kavain Space. Jeśli nie znacie gościa, to musicie wiedzieć, że jest jednym z przedstawicieli chicagowskiego footworku, na koncie ma już debiut z 2013 roku Legacy, a jego stary zapylał kiedyś na basie u Prince'a. Jednak dopiero Fingers, Bank Pads & Shoe Prints pokazuje, że Space potrafi odnaleźć się w rytmicznych repetycjach, unikając znużenia (choć pełen dystans LP czasem trochę męczy), a przy tym wykręcać hipnotyczny ("Heat From Us") i taneczny ("Let's Dance Again") vibe. Może to nie jest Double Cup, ale w tym roku czołówka z kręgu juke/footwork, o czym siedzący w temacie pewnie wiedzą już od jakiegoś czasu. Coś jeszcze? Tak: "mothafuck your favorite DJ". −T.Skowyra
Rashada Hardena nie ma z nami już od ponad roku. Nie pamiętam, by śmierć któregoś muzyka przybiła mnie w podobny sposób – odejście twórcy u szczytu swoich możliwości, wizjonera i ogromnego talentu. Double Cup jest jedną z moich ulubionych płyt dekady, absolutnie wybitnym dziełem pozostawiającym w dali resztę footworkowych wydawnictw. 6613 to pierwsze pośmiertne wydawnictwo Rashada w barwach Hyperdubu. Cztery kawałki, jak mniemam dopieszczone przez jego Teklife'owych pobratymców, razem niespełna kwadrans muzyki. I jak to wyszło? Rashad jak Rashad, brzmi jednakowo – czyli wspaniale. To jest dokładnie to wcielenie, które pokochaliśmy i w zasadzie trudno jest coś więcej napisać. Jeśli ktoś lubił longpleja, to i to sprawdzić powinien. Choć rozgrzebywanie dorobku martwego kolesia może się komuś nie podobać, to, z drugiej strony, myślę, że sam autor nie miałby nic przeciwko temu. Szczególnie gdy jego spuścizna jest tak niesamowicie dobra. –A.Barszczak
Chcesz wejść w świat polskiego dub techno? Paide, Hatti Vatti i Fischerle (kolejno: Paweł Dunajko, Piotr Kaliński i Mateusz Wysocki) przygotowali dla ciebie Szmery. Ten składak to przede wszystkim propozycja pasjonatów skierowana do człowieka, który chce poznać jak najszersze spektrum gatunku. W ten sposób kolejni wykonawcy kładą inaczej naciski na "dub" i "techno" w metryczce: z jednej strony spotykamy tradycyjne zawodowstwo Session View, a z drugiej głębokie ukłony Echo_TM dla Upsetters i Kinga Tubby'ego. Szmery powstawały dwa lata, mają w trackliście wyjadaczy oraz świeżaków i przede wszystkim świetnie brzmią. Obczajcie, mega warto! –R.Gawroński
Pierwsza myśl to "Video Games" z wektorem na obiegowy patriotyzm. Druga, że muzyki to raczej niewiele tu będzie. A dlaczego niby miałoby jej nie być? Od dobrych pięciu lat "ekipa Tidala", odnoszę takie wrażenie, ma problemy z muzykalnością. Są tu oczywiście wyjątki, których nie trzeba nawet wymieniać, ale sytuacja wygląda tak, że przez to spora część popowego mainstreamu w Stanach całkowicie do mnie nie trafia. Do ogólnej twórczej niemocy dochodzi cały ten westowo-arcowy brudny sztafaż: melodie prowadzące donikąd, pretensje do wskazywania "nowych dróg" w popie. A dajcie wy mi święty spokój. Nie inaczej jest w przypadku "American Oxygen", które stara się te bądź co bądź ważne dla nowej muzyki wpływy asymilować, przekładać na masowo strawialny pop, ale czy naprawdę warto upierać się przy graniu nimi, gdy sprawdzają się tylko w dość ograniczonym przedziale? Może to tylko mój problem, jednak przyjmuję za pewnik, że nowa piosenka Rihanny do najbardziej porywających nie należy. –K.Pytel