![](/media/cache/2e/a3/2ea3a895b3e93c8ca5b00f67c07323f8.jpg)
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
"Kolejna pozycja w katalogu Polish Juke to materiał autorstwa Luxa Familiara, jednego z filarów kolektywu" − czytam w nocie wydawniczej The Right Way. Mocno kryjący się pod pseudonimem Poznaniak wykręcił kawałek wyśmienitego grania spod znaku footwork/juke. Dalej czytam w notce, że piątka numerów z EP-ki pokazuje szeroki przekrój inspiracji producenta i właściwie mogę się z tym tylko zgodzić. "Polish Juke Brotha" − BRZMI ZNAJOMO? Tak, to udana, rashadowa igraszka z Artifacts na pętli, "More Flava" to już niebiorący jeńców dance pachnący dramebejsowym flow − wrzuć to na parkiet ziom, a zobaczysz, co się wydarzy. Tytułowy numer, w którym pojawia się Rhythm Baboon, bazuje na oldschoolowym vibe'ie, a sample kontrabasu i kontynuacja junglewoorku z poprzedniego numeru przypominają nagrywki Roni Size'a. Z kolei "Tonite" z Benncartem przenosi w rejon lasów tropikalnych i aborygeńskich harców wlepionych do juke'owego walca. Wreszcie "Cool Life" znowu bierze na plecy drum'n'bass, jazzowy sznyt, wycofane syntezatory i krwistą perkusję będąc zwieńczeniem i podsumowaniem znakomitej EP-ki. Coś w tym jest, że Polish Juke naprawdę daje radę na świecie. –T.Skowyra
–W.Sawicki
Po Syd i Martiansie przyszła kolej na Steve'a Lacy'ego. Jak wiadomo, w Internet jest on odpowiedzialny głównie za "obsługę gitary", nie ma się więc co dziwić, że w najnowszym singlu zapowiadającym Steve Lacy's Demo na pierwszy plan wybija się właśnie ten instrument. "Dark Red" to dosyć surowa kompozycja, przy okazji jawi się też jako indie-rockowa interpretacja r'n'b. Miłym zaskoczeniem po nieco statycznych zwrotkach i refrenie jest krótki, ale zapadający w pamięć bridge (2:03), który wprowadza odrobinę więcej ruchu do rockistowskiego szkieletu. Przyznam, że na początku byłem trochę zbity z tropu gitarowym charakterem "Dark Red", ale po kilku odsłuchach uległem tej mantrze po linii odchudzonego D'Angelo i kciuk powędrował minimalnie w górę. –J.Bugdol
Nowy Lekman? "Już dawno takiego kawału nie słyszałem". Jaki tam nowy – ja tego słuchałem w 2014 na mikstejpie WWJD i z tą nowością bym aż tak nie przesadzał. Ale skoro sam Jens wybrał tego singielka na promo swojej płytki to niech już będzie. W końcu zawsze lubiłem tego SYMPATYCZNEGO Szweda, bo gość ma receptę na to, jak łączyć smutne melodie z radosnym wajbem. Nie inaczej zadziało się w "What's That Perfume That You Wear?" – wakacyjno-tropikalne plumkanie zderza się tu nostalgiczną opowieścią o zapachu perfum, który przenosi w czasie i przypomina o oczekiwaniu na pocałunek. A jak to się wszystko zwykle kończy u Lekmana pewnie wiecie, jeśli kojarzycie jego nagrywki. A jeśli jeszcze lubicie, to nie spotka was zawód przy tym SYMPATYCZNYM kawałku. Czekam na Life Will See You Now. –T.Skowyra
Szanuję i popieram takie inicjatywy, jak kompilacja Heartbreaks & Promises Vol. 3, bo w tym kraju wciąż panuje sroga bieda jeśli chodzi o nowoczesne r&b. Jednak po wysłuchaniu całości czuję się rozczarowany poziomem tracków jadących na oklepanych schematach (oczywiście są tu też utwory całkiem porządne − np. Klaves wreszcie zrobił coś dobrego z Justyną z Dumplings!). Jednak rozczarowania zupełnie nie przynosi piosenka Izy Lach, która połączyła siły z producentem Pepe. − zdaje się, że duet zagapił się na Four Teta czy zapracowanego Chaza i uszczknął odrobinę lessinsowej trajektorii do swojego smutnego dance'u. W każdym razie wyszło świeżo, z klasą i polotem. No i mamy kolejny kawałek do nieistniejącej kompilacji The Best Of Iza Lach. Swoją drogą: pamiętacie jakieś zdjęcie, na którym Iza jest w sukience? −T.Skowyra
Elizabeth Abrams to jedna z naszych bezapelacyjnych faworytek, która pokazała, że w dzisiejszych czasach też da się nagrywać kapitalne, wyprzedzające swoją erę, popowe piosenki przynależące do mainstreamu. Cały biurowiec Porcys czeka na prawowity follow-up wyśmienitego Just Like You, a tymczasem blondwłosa starletka serwuje nieco niezobowiązujący mixtape. I jeśli spojrzeć pod takim kątem na Cross Your Heart, to możemy być zadowoleni z efektu – po pierwsze Liz dzięki zmieszaniu pcmusicowych naleciałości z najntisowym r&b nie odnosi porażki, a wręcz przeciwnie, ponieważ potrafi z tych patentów zbudować swój własny styl. Weźmy chociażby "High School Luv" brzmiący jakby Britney skumała się z A.G. Cookiem gdzieś w 2014 roku albo "All Good" (kawałek jeszcze z 2015 roku) z Vicem Mensa na majku i sprężystą produkcją Lido. W pozostałych, również niezłych fragmentach mixtape'u mamy nieco ciężkostrawną, majorlazerową petardę wyprodukowaną przez 813 (tytułowy), odrobinę house'u o smaku Balearów ("Want U To Hate Me"), a nawet coś, co brzmi jak mash-up wczesnej M.I.A. i Destiny's Child ("Holy Water"), więc zabójcza skuteczność znana ze znakomitej EP-kie trochę tu nie działa, ale i tak miło wiedzieć, że Elizabeth nie składa broni i wciąż tworzy intrygującą muzykę. Ale teraz już prosimy o pełnoprawne wydawnictwo i kolejne zmiecenie konkurencji. –T.Skowyra
Kolaboracja jednego z założycieli The Walkmen z ex-członkiem Vampire Weekend to modelowy przykład przehype’owanego, pitchforkowego nu-indie. I Had A Dream… zaczyna się przyjemnie, bo od poguesowego w duchu "A 1000 Times", jednak stopniowo, indeks po indeksie, stajemy się świadkami kompozytorskiej niemocy oraz próby jej zakamuflowania natarczywym hippie fluidem i pozornym eklektyzmem. Pozornym, bo forsowany w zachodniej prasie revivalizm w wykonaniu duetu Leithauser / Rostam sprowadza się do grania jednego schematu w kółko, tylko trochę inaczej: gówniane plumkanie z banjo, gównanie plumkanie z wplecionym "shoo-be-doo", gównane plumkanie z gównanym plumkaniem, i tak dalej. Jasne, zdarzają się przebłyski, ale całościowo wypada podsumować w ten sposób: I Had A Dream… to najgorszy sort pozbawionego świeżości, koszmarnie nudnego indie-folku, którego każdy rozsądnie dysponujący swoim czasem człowiek wolałby jednak uniknąć. –W.Chełmecki
Nowy numer norweskiego songwritera znowu pokazuje, jak bardzo niedocenionym kolesiem jest Sondre Lerche. Prześledźmy na spokojnie "I'm Always Watching You": najpierw błysk przebojowego synth-popu krajanów z a-ha w intro, od 0:18 klawiszowe akordy z niemal deklamacyjnym śpiewem dość łatwo przywołują wyluzowany creed francuskiego Phoenix, a refren to już coś z pogranicza euforycznych wyczynów Nika Kershawa (to w sumie bardzo kershawowy kawałek). A ten krótki monolog gdzieś na 2:35 trochę jakby wyjęty z Pulp albo Destroyera. Czyli dzieje się naprawdę sporo, a wszystko w dobrym guście i z zachowaniem podstawowych zasad nośności popu, więc bezapelacyjnie unoszę kciuk w górę i liczę na więcej dobroci od Sondre. –T.Skowyra
Nie będę ukrywał i od razu na wstępie napiszę, że debiut norweskiego producenta (oczywiście pod aliasem Lido, bo już wcześniej wydawał on długograje jako LidoLido, heh) okazuje się rozczarowaniem. Nie jest to porażka na całej linii, ale mając w pamięci EP-kę I Love You oraz nagraną z Canblasterem małą płytkę Superspeed, liczyłem na kolejny rozdział wymiatania na future-bass-beatowym polu. Tymczasem Peder Losnegård nie zaskakuje właściwie niczym – jasne, realizacja wałków pierwsza klasa, doceniam trzymające poziom "Murder" z ciekawym igraniem smyczkowymi motywami czy "Crazy" przemycający ten sam ładunek chorej chwytliwości znany z wcześniejszych sztosów oraz kilka fragmentów rozsianych po Everything (rozwiązanie "Angel", środek "Catharsis"), ale większość indeksów to niestety produkcje noszące znamiona kreatywnego wypalenia. Pomijam już to, że nie spodziewałbym się po Lido takiego nudziarstwa jak "You Lost Your Keys" – kaman, ziom, kilka akordów na fortepianie nie zrobi z ciebie Jamesa Blake'a. Ostatecznie więc płytka jest zaledwie "okej" i wątpię, abym w przyszłości wracał do niej z przyjemnością. W końcu lepiej odpalić sobie "Money" albo "Superspeed". –T.Skowyra
Gdy wyskoczył news, że przy nowym singlu Lady Gagi będzie majstrował samotny lider Tame Impala, nawet my liczyliśmy po cichu, że z takiej wariackiej współpracy (bo przecież przy singlu działali nie tylko Parker, ale również Mark Ronson czy BloodPop) może powstać coś dobrego. Tymczasem zamiast nafaszerowanego hookami, zwiewnego killera w duchu Currents, Gaga marnuje swoje szanse jak Milik w reprezentacji − wyszedł z tego ociężały, STADIONOWY "elektroniczny rock" z posmakiem ejtisowej taniości. Choć obecność Parkera faktycznie słychać (marsz bębnów i TOŻSAMOŚĆ klawiszy w chorusie), to jego wkład trzeba traktować na zasadzie elementu tworzącego zamieszanie wokół Germanotty, bo mimo wszystko absolutnie nie o taki singiel walczyliśmy − ten kawałek prędzej nagraliby KAZABIAN, a nie Tame Impala. "Perfect Illusion"? No taaaak... −T.Skowyra
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.