Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Clairo to mieszkająca w Bostonie dziewiętnastolatka, która lubi od czasu do czasu nagrywać malutkie lo-fi popowe jamy (automat perkusyjny i klawisze w prostym programie do produkcji muzyki), które potem wrzuca na swojego SoundClouda. I pewnie mało kto dowiedziałby się o tej małolacie, gdyby nie "Pretty Girl" – piosenka, do której Clairo zrobiła "teledysk" w stylu karaoke, stała się jej pierwszym hitem (w końcu prawie 3 miliony odsłon to ładna liczba). Podejrzewam, że pokochano ją za niewinność i naturalność, która wręcz emanuje od dziewczyny. Ale ja pragnę na moment zatrzymać się przy samym kawałku: słodkie klawisze i bit maszyna w połączeniu z kiepskim soundem przywodzi na myśl Ariela Pinka i jego kolesi, ale Clairo ma też całkiem niezłe wyczucie melodii, więc nie zdziwcie się, jak po przesłuchaniu jej singla cały czas będziecie nucić refren i śpiewać w myślach: "I could be a pretty girl / I'll wear a skirt for you". Mnie już dawno to dopadło. –T.Skowyra
"Pro-queer", a nawet "aggressively homosexual" – tak Casey Spooner krystalizuje ideę nowego albumu Fischerspoonera, Sir, którego premiera w lutym 2018 r. I jakkolwiek określenia te mogą wydawać się trywialnymi lub wyciągniętymi z kapelusza, to jednak muzyczny przedsmak nowego materiału w postaci "Have Fun Tonight", który pojawił się w czerwcu, a szczególnie "Togetherness" teraz, pozwalają mieć nadzieję na muzycznie właściwy kierunek obrany przez Fischera i Spoonera. Producencki udział Michaela Stipe'a (R.E.M.) w projekcie, jak i BOOTSa (Beyonce, Run The Jewels) ma niebagatelne znaczenie, co słychać na "Togetherness", który zaraża nieskrywaną zmysłowością głosu samego Spoonera, ale przede wszystkim anielskimi chórkami Caroline Polachek, co czyni tę ich przeplatankę niezwykle efektownym połączeniem. Sączy się to wszystko w stonowanej atmosferze pulsującego bitu, przetkane nagłymi erupcjami głosu ex-wokalistki Chairlift, no i – jakże rozkosznym – mostkiem. Werdykt może być tylko jeden. –K.Łaciak
Tyrone William Griffin Jr. już od "ładnych paru lat" siedzi w mainstreamowym rapie, ale jakoś nigdy specjalnie nie pochyliliśmy się nad jego nagrywkami. Ty Dolla $ign może nie jest genialnym raperem/śpiewakiem oraz nie ma na koncie jakiegoś wybitnego czy znakomitego długograja, to jednak solidności i dobrych numerów nie można mu odmówić. Z Beach House 3, drugim oficjalnym LP kolesia jest podobnie. Są tu kawałki angażujące, na przykład pocięte, samplowe dance-r&b "Love U Better", nocny trap "Droptop In The Rain", chwytliwy synth-trap po linii Rae Sremmurd "Don't Judge Me", płynący na zajebiście dziwnym bicie (w ogóle zachęcam do obadania creditsów) "Don't Sleep On Me" z autotune'owym zawodzeniem Future'a (w ogóle zachęcam obadania listy gości: obok Wilburna pojawili się m.in. Pharrell, The-Dream, Lil Wayne, YG, Jeremih, a nawet Skrillex na produkcji). Ale jest też przynudzanie w rodzaju zagranego na akustyku, Frank Ocean wannabe "Famous" czy mdłej ballady "Message In The Bottle", albo zamulanie tanim, płaskim radio-popem "Side Effects". Ogólnie można by nieco uszczuplić tracklistę (skity...), ale i tak sporo momentów słucha się z przyjemnością, więc kciuk w górę jak najbardziej zasłużony. –T.Skowyra
Bardzo podoba mi się, że z każdym kolejnym numerem/wydawnictwem duet XXANAXX notuje progres. W tej chwili chyba nie znajdę w kraju równie dobrego dance-popu skrzyżowanego z r&b w tak aktualnej, świetnie wyprodukowanej oprawie. W najnowszym "Mniej" znajdziemy lekkość, klarowność i przebojowość, a przecież jest jeszcze zmysłowy wokal Klaudii, bez którego po prostu nie ma XXANAXXU. Jedyne, co niespecjalnie mnie przekonuje, to wstawka Rasa: ani niczego fajnego tu nie wniosła, ani ta zwrotka ciekawa, więc jak dla mnie można by z niej spokojnie zrezygnować. Ale poza tym bez zastanowienia wrzucam kawałek na swoja playlistę i czekam na więcej. –T.Skowyra
Krótko po wydaniu świetnego Celestial Lineage Wilki rozpoczęły powolny proces zadomawiania się w coraz to bardziej ryzykownych (tutaj wjeżdża kwestia arbitralnego "dobrego smaku") gatunkach muzycznych. Flirt z analogową elektroniką sprzed kilku dekad (Celestite) odbijał się czkawką przez dobre trzy lata, a i "karczmiane" przygrywanie Jaskiera nie otworzyło tegorocznego Thrice Woven z należytym przytupem. Obawy, niestety nie rozwiane pierwszym pompatycznym gitarowym tremolo, narastały aż do patetycznego, choralnego momentu "Born from the Serpent's Eye". Brodaty folk, zaśpiew Anny von Hausswolff i wyeksploatowane riffy miały stać się domeną zrewolucjonizowanych Wolves in the Throne Room? Meh. Na szczęście z pomocą przybył Steve Von Till z Neurosis i nieco potrząsnął gośćmi, którzy trochę za bardzo zasiedzieli się we własnych progach. "The Old Ones Are With Us", mimo że czarne, deklamowane, ograne na przedpotopowym blacku, to wciąż łapie, a "Angrboda" od 1:33 gwarantuje kciuk w górę. I choć jest bardziej "tradycyjnie", wszystko brzmi jak interludium do prawdziwych Wilków, których poznaliśmy kilka lat wcześniej, to Thrice Woven z nowym gitarzystą słucha się bez wstydu. –W.Tyczka
No i co tam u Was, dalej robota w korporacji i karta z debetem? Bo taka Hewra na przykład sra na majestat i se powoli, pomoli śpiewa pieśni (figaro figaro figaro), ale Ty i tak powiesz że HEWRE OBRZUCAJĄ FLACHAMI OD HARNASIA I WYĆPANĄ WYNOSZĄ Z WŁASNEGO KONCERTU JAK JAKIEŚ PŁOTKI HEHE, PEWNO SKOŃCZĄ JAK GAZZA MENELE JEDNE. Pierwszy wąs polskiej rapgry lata se z kolegami po mieście, robi triki i pokazuje co się w tym porcyscore robibi. W "Pomoli" każda zwrotka jest legendarna, a dzieło zniszczenia dopełnia laserowy drug-bicik, WSPÓŁGRAJĄCY Z WARSTWĄ LIRYCZNĄ. Ja wiem, że trochę późno zajawiamy, bo pewno u wszystkich już lata od dawna, ale się nie obrażajcie, bez odbioru. −W.Chełmecki
Formacja z Detroit powraca dwa lata po bardzo dobrze przyjętym The Agent Intellect i potwierdza wysoką pozycję w tabeli post-punkowej ligi na obecną dekadę. Podobnie jak poprzednio Protomartyr z jednej strony w charakterystycznie cmentarnym anturażu hołdują klasykom (wyćpana paranoja The Fall w "Up The Tower", barowe skandowanie w duchu The Clash w "Don't Go To Anacita"), a z drugiej starają się eksperymentować, stąd próby z krautem po linii Amon Düül ("Corpses In Regalia") czy niemal shoegaze'owym brzmieniem ("Caitriona"). Relatives In Descent, niezmiennie towarzyszy też klimat pogodzenia z przegranym życiem i kolektywnego zapijania problemów, z którym zespołowi bardzo do twarzy w zasadzie od początku działalności – póki jednak panowie nagrywają takie albumy jak ten, to mi zupełnie po drodze z ich depresją. −W.Chełmecki
Earth Trax to oczywiście jeden z projektów Bartosza Kruczyńskiego, którego pewnie najlepiej kojarzycie jako Phantoma oraz jako połowę nieistniejącego już duetu Ptaki. W zeszły piątek pojawiła się kolejna dwunastka producenta i mogę tylko powiedzieć, że I Gave You Everything to granie na światowym poziomie, z którego możemy być dumni. Już pierwszy z brzegu "Deprive Me Of Air" budzi słuszne skojarzenia z zamglonym deep-housem kolegi Leona Vynehalla. Całość EP-ki jest utrzymana w tak pochmurnej, dance'owej atmosferze, choć każdy indeks to nieco inna, dancefloorowa kraina. "Café Luna" skupia się na delikatnym dryfowaniu szklistych, synthowych wzorów osadzonych na ambientalnym tle, w tytułowym deep-house ze staroszkolnym feelingiem (vocal-sample i bas!) wsiąka się bez żadnych problemów, a końcowy "Exit" przynosi ze sobą dobre wspomnienia z Detroit techno. Cztery strzały i cztery trafienia. I jak zawsze wielka szkoda, że krajowe media tak mało uwagi poświęcają Bartoszowi, którego pojawienie się jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się polskiej muzyce w tej dekadzie. Dowody znajdziecie łatwo, a jeśli nie chce się wam szukać, to zerknijcie poniżej. –T.Skowyra
W kalendarzu listopad, w głowie weekend. Trochę kiepsko, że o największym rodzimej produkcji letniaku piszemy dopiero teraz, no ale jak sprawdzicie, to sami skumacie – od tego materiału ciężko się uwolnić. Unda brzmi trochę tak, jakby pre-Dinale (legendarny materiał Chucka D. Fresha i Monitoru FM) zapomnieli, że w rapie ponoć gdzieś tam mają być rymy. Undaground na głośnikach zwalnia rzeczywistość o kilka klatek i potwierdza, że slackerskie składy DIY mają się w tym kraju całkiem dobrze. Rubaszne żarty, insajderskie historie zatopione w trójmiejskich realiach, trochę zawadiackiej brawury, a wszystko to osadzone na laidbackowych retrobitach Nikaragua Guacamole (ja pierdolę). I nie, niestety – fizyki już dawno wyprzedane. –W.Tyczka
Nigdy nie zachwyciły mnie songwriterskie umiejętności MGMT. U nich zawsze produkcja wygrywała z kompozycją, ale kilka porządnych numerów udało im się sklecić. To było z dziesięć lat temu, a dziś, panowie nie są już w stanie wykręcić hitów, które zawładnęłyby indie dzieciakami. "Little Dark Age" to bezbarwna próba podpięcia się pod zajawkę na retro syntezatory z lat 80., po której prawie nic nie zostaje w głowie. Swoją drogą, gdybym nie znał nazwy wykonawcy, to pomyślałbym że to nowy, niespecjalnie ciekawy numer Justice. Ten posmak dark-electro czy post-punka jakoś średnio mi tu leży, ale przynajmniej refren jest "jakiś", a i te melodyjki poupychane w różnych miejscach całkiem spoko. Czyli kciuk w bok jak nic. –T.Skowyra