Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Australijczyk Lewis Day siedzi w house'owym graniu już od pewnego czasu, ale dopiero w styczniu 2017 wydał via Running Back swojego debiutanckiego longplaya. Nazwa labelu sporo mówi o zawartości materiału: Lonely Planet absolutnie pasuje do programowej myśli oficyny, która w zeszłym roku wydała m.in. Rojus Leona Vynehalla. Tornado Wallace również bawi się w podrasowany egzotyką i pastelowymi kolorami, natchniony, niepozbawiony retro-wpływów house, a wszystkie puzzle układa w zwartą i miarodajną całość opowiadającą o samotnej planecie Ziemia. Pomilczmy chwilę przy ambientowym wstępie rozlegającym się pośród ciszy tropikalnych lasów, posłuchajmy przestrzennych akordów gitary rozcinających moroderowe synthy w "Trance Encounters", zaszyjmy się w przypominającej Baltic Beat Bartosza Kruczyńskiego, ezoterycznej błogości "Voices" czy przeżyjmy huśtawkę nastrojów w brzmiącym jak kawałek Daniela Drumza z Untold Stories w jaskrawym remiksie Todda Terje "Kingdom Animal". Nie ma co, zuch z ciebie Tornado – wykręciłeś naprawdę świetną rzecz. –T.Skowyra
Rozczarowało mnie to New Start i to w całkiem zaskakujący sposób. Kiedy tylko dowiedziałem się o nadchodzącej premierze tego wydawnictwa zacząłem z niecierpliwością na nie czekać. Taso to pierwszoligowy zawodnik, a dobrych produkcji od Teklife'owej familii nigdy za wiele. Witający nas utwór tytułowy, nagrany jeszcze z Rashadem (ile oni mają jeszcze jego nagrań?) całkiem konkretnie miecie i spokojnie można go zaliczyć do jednych z najlepszych jego wałków spoza Double Cup, ale co później? Obok bardzo fajnych, solidnych footworkowych numerów razi na przykład nieco irytujący kawałek z Gant-Manem, nudny dubstep "Murda Bass" (serio?) czy zupełnie nieciekawy pseudo hip-hop na ostatnim indeksie. Szkoda, że ten zestaw okazał się tak nierówny. Liczyłem na zawodnika do listy rocznej, ale niestety nic z tego. –A.Barszczak
Nie będę ukrywał, że Gavin Turek od razu kupiła mnie zarówno singlem "On The Line" (oczywiście spotykamy się na liście roku), jak i tą wypolerowaną, dostosowaną do obecnej muzycznej dekady krzyżówką Janet Jackson i Pauli Abdul. A wszystko to nie dzieje się przypadkowo – wydaje mi się, a właściwie mam prawie pewność, że Gavin ma dar do wyczucia odpowiednich warunków i personelu (w tym roku każdy jej wybór producentów/songwriterów okazywał się skuteczny), no i oczywiście jej największym atrybutem jest wokal o cudnej barwie, którym włada z lekkością godną prawdziwej r&b/disco divy. Byłbym bardzo rad, gdyby w nadchodzącym roku dziewczyna wydała całego długograja z tak fantastycznymi, catchy piosenkami, jak właśnie "Good Look For You". Zrobisz to dla mnie, Gavin? –T.Skowyra
O ile na “Un Rêve A Deux”, jeśli w ogóle, Tonique’a diametralne formowanie nowego języka french disco raczej nie interesuje, to stara się on z niego wycisnąć wszystko to co daje poczucie nośności. Jego przepis na lekkie disco française wykorzystuje znajomy bas, cięte gitary, pętle akordów i leniwą bujankę, odświeżając te elementy tak, by nie odstawały metryką na dzisiejszych plejlistach. I to w zasadzie tyle, chociaż nie można nie zauważyć, że nowa EP-ka rezygnuje z totalnej przebojowości i czerpania wprost z daftpunkowych schematów vide “Near You”. Sakramentalny przebieg kompozycji się nadal zgadza, ale działa tu na nieco lżejszych obrotach. Z tanecznego rytmu obok pauz w zwrotkach wymyka się w szczególności mrukliwy mostek, dzięki któremu ta ospała francuszczyzna nabiera jeszcze więcej wmontowanej popołudniowej blazy podyktowanej przez wokalistkę. I chociaż nie ma tu żadnych zadatków na sen, nad plażą lekko się chmurzy. –K.Pytel
Wyobraźcie sobie to cudowne uczucie wpatrywania się w sztuczny świat wykreowany przez ekran monitora. Obserwowanie wyidealizowanej rzeczywistości jest wyjątkowo przyjemne, mimo że każda tekstura to niedoskonały, pikselowaty szkielet. Na szczęście ta nienaturalność już nas nie razi. Żyjemy bowiem w krainie emocji aktywowanych przez odpowiednio szybkie połączenie Wi-Fi.
Ten album jest więc idealnym podkładem muzycznym do wirtualnych wojaży. Wciśnięcie play w odtwarzaczu to w tym wypadku doświadczenie równie intensywne, co podłączenie kory mózgu do jaźni cybernetycznego bytu, faszerującego naszą wyobraźnię słodką, futurystyczną utopią. Krótko mówiąc – sztuka na miarę XXI wieku. –Ł.Krajnik
![]()
–A.Barszczak
Jak robić najmiększe piosenkowe core'y, to tylko z Bradem Woodem. Legendarny w midwestowym światku producent raz jeszcze, po datowanym na rok 2014 Is Surivived By postanowił wziąć odpowiedzialność za ostateczny kształt albumu emigrujących dziś z Deathwish do Epitaph Records Kalifornijczyków z formacji Touché Amoré i raz jeszcze finalny efekt jest bardziej niż zadowalający. Amerykańscy hardcore'owcy na Stage Four plasują swoje brzmienie dokładnie pomiędzy agresywniejszym skramz z debiutu, melodyjnym pop punkiem z poprzedniczki (25.09.2013, "Harbor", 2:17 – pamiętamy), a konsekwentnie podpierdalaną od ascendentów stylówką. Chłopcy nie pozwalają się rozryczeć z bezsilności nawet pomimo przejmujących tekstów wykrzyczanych przez żegnającego się ze swoją niedawno zmarłą na raka matką Jeremiego Bolma, ale też żadne z tego hulanki pokroju Modern Life Is War. Mają w sobie jednak coś ujmującego, gdyż żadnej z ich płyt nie da się nie lubić, nie czerpać choćby najmniejszej przyjemności z obcowania z tymi melodiami. Podsumowując: no ślicznie zagrali w tym roku ci nasi core'owi Green Day, no ślicznie! A końcówka "Skyscreaper" to spokojnie level ekspresyjnej końcówki "Satellite" Loma Prieta. –W.Tyczka
Na początku lipca Pony, czyli 1/2 duetu Thunder Tillman, na antenie nowojorskiego The Lot Radio, zagrał naprawdę dobry DJ Set, przez ponad dwie godziny łącząc gęste, wielowarstwowe synthy z intensywnymi wpływami rdzennej muzyki z różnych zakątków świata, od tropiku po orient. Do tego fajnie, że znalazło się również miejsce na nasz "folklor", czyli pochodzący z 1976 roku, utwór "Baby Bump" grupy Arp Life (wokalnie wspartej przez Alibabki), który jest jednym z wielu absolutnych dowodów na songwriterską zajebistość Andrzeja Korzyńskiego. O ile sam secik był wzbogacany funkowym groove'em z całkowitym potencjałem parkietowym, to autorski materiał długowłosych Szwedów, wydany nakładem amerykańskiego ESP Institute, niezbyt nadaje się do tanecznych wygibasów. Mimo to Jaguar Mirror w czasie odpowiadającym szkolnej przerwie obiadowej prezentuje całkiem ciekawy, downtempowy materiał, stanowiący ukłon w stronę pierwszego albumu Leftfield, a momentami, tak jak w przypadku "Anligments", Thunder Tillman przywodzą na myśl nawet takie rzeczy jak "The Big Ship" Briana Eno. –A.Kasprzycki
Biorąc za punkt wyjścia klasyczny hit Ghost Town DJ’s , na bicie wyraźnie zalatującym "BrB ( ˘ ³˘)❤" Kitty (The-Dream produkował, w sumie śmieszne), Tinashe urządza sobie okraszony przesłodkim refrenem Słoneczny Patrol. "Superlove" to żaden wielki singiel, ale na pewno przyjemny soundtrack do tych wszystkich wymarzonych wakacji, które znamy jedynie z ruchomych obrazków zza szklanego ekranu. No i fajnie usłyszeć Amerykankę w zwiewniejszym anturażu – ciekawe czy to zapowiedź nowego kierunku, czy może tylko nastawiony na komercyjny sukces skok w bok. –W.Chełmecki
–R.Gawroński