Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Ależ Gwen mnie rozczarowała, normalnie "nie chce się wierzyć w głowie". Po bardzo fajnym "Make Me You" można było spodziewać się, że przynajmniej kilka indeksów utrzyma równie dobry poziom, ale niestety tylko nieliczne piosenki, jak na przykład opener "Misery", celujący wokalnie w Charli XCX, coś sobą prezentują. Pozostałe mogłyby męczyć się na plejlistach komercyjnych stacji radiowych poprzedniej dekady, jak reggae'owe "Where Would I Be?", albo męczyć się na współczesnych plejlistach, podpinając się pod majorlazerowe "klimaty", tak jak "Send Me A Picture", albo trapowe, jak "Asking 4 It" z Fettym. Takie rzeczy, jak dance-ballady bez krzty charakteru jak "Rare" pomijam. Generalna refleksja jest taka, że za mało tu popu w popie, a za dużo rozwlekłości i braku pomysłów. Czyli zawód, bo Gwen, co udowodniła nie raz, naprawdę stać na granie dobrego radiowego popu. Szkoda tylko, że tym razem zupełnie się nie udało. –T.Skowyra
Kto nie słuchał Forever (Part II), ten ciapa, a już "Gone" to jazda absolutnie obowiązkowa. Zdaje się jednak, że dzięki All My Friends o Snakehips wreszcie usłyszy więcej osób, choćby ze względu na listę zaproszonych gości. W hymnicznym, niezwykle nośnym utworze tytułowym możemy usłyszeć Tinashe i Chance'a, wielowarstwowy, strapowany beat "Money On Me" zdobi swoją nawijką surfujący na fali wznoszącej Anderson.Paak, a w drake'owym "Dimelo" udziela się młodziutki, ale już nieźle rozpoznawalny Tory Lanez. EP-kę dopełnia wyluzowany, zadłużony w dorobku r&b zeszłej dekady i okraszony fajną linią basu jam "Falling" z Maliką na wokalu. All My Friends oceniam nieco niżej niż poprzednie wydawnictwo duetu, ale i tak polecam – wszak tak solidnego grania z pogranicza r&b i ościennego synth-popu nigdy za wiele. –W.Chełmecki
Ostatni przystanek Skepty przed Konnichiwą to techniczny nokaut (na gitarowym hooku "Regular John" Queens Of The Stone Age) spokojnie na poziomie "Ladies Hit Squad" oraz "That's Not Me". Może nie uświadczymy tutaj tej nośności, która cechowała agresywne "Shutdown", ale brytyjski raper jest na najlepszej drodze, aby w swojej kategorii strącić z tronu legendarny krążek Boy In Da Corner Rascala. W Boy Better Know nigdy nie było tak dobrze – podpisali Drake'a, przez co oficjalnie przestali być insajderską zajawką zrzeszającą najlepiej nawijające na Wyspach postaci (ok, gdzieś się zapodział rookie Stormzy), JME ustąpił miejsca bardziej charyzmatycznemu bratu i Skepta w UK rymuje już nie tylko w paśmie późnonocnym. Tylko dlaczego rewolucja trwała tyle lat? –W.Tyczka
Już za kilka dni ukaże się kolejna, druga po Forever (Part II) EP-ka Snakehips, All My Friends. Obok numeru tytułowego, który stał się pewnego rodzaju hitem, na małej płycie pojawi się również kawałek goszczący jednego z największych wygranych tego roku, czyli Andersona .Paaka. Brytyjskie duo nie straciło rezonu i podrzuca kolejny soczysty background lekko iskrzący kolorytem świetnego "Gone", a Paak, którego flow wciąż kojarzy się z Kendrickiem, kładzie na podkład kilka porządnie nawiniętych linijek. A to oznacza, że być może tym razem Snakehips nie wymięknął na całej długości EP-ki. Zagadka rozwiąże się 15 kwietnia, ale skoro dwa trafienia już zaliczyli, to prawdopodobieństwo, że całość zatrybi prawilnie jest bardzo duże. –T.Skowyra
To ja może – zamiast argumentować dlaczego Santigold na 99 Cents chciałaby być popową idolką miłośników Gang Gang Dance, a jest tylko takim-takim echem M.I.A. i Grimes – zajadę anegdotką: ostatnio odprowadzałem zajebanego jak szpadel najlepszego kumpla do domu. Przyjaciel gibał się na wszystkie strony, mylił kierunki i sylaby, omal nie zsunął się ze skarpy. Jako że miał też przy tym dobry humorek, umilał nam wędrówkę muzyką ze swojego Samsunga. Pod koniec drogi puścił Santigold, a właściwie ja puściłem na życzenie, bo akurat nie dawał rady trafić w ekran. Na pytanie co mu się w tym podoba, długo nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Po dłuższej rozkmince zakomunikował w końcu: "nO boe to-tHHOo-to jest takiije sp-spokhhho". Koniec anegdotki. –W.Chełmecki
Lustwerk zawsze siekał wzorowy deep house, a dj mix 100% Galcher był jednym z najświeższych spojrzeń na przerzutą scenę tej klubowej niszy, gdyż oprócz klasycznego oldskulowego soundu kojarzonego z monofonicznymi analogami potrafił też zachwycić progresją w stronę zmarginalizowanego house rapu. Dziś Glacher połączył siły z Alvinem Aronsonem i sumptem swojego całkiem świeżego labelu wypuścił pozycję dużo bardziej "techno", niż moglibyśmy się po nim spodziewać. Studio OST to takie swobodne sprawozdanie z najntisowych trendów podszyte quasi-ambientowymi loopami (rzućcie uchem choćby na wyróżniające się "ITCZ" i "Speed City" czy dwuminutowe preludium), które dobrze "zdelayowane" i "zreverbowane" stworzyłby całkiem interesujące niezależne byty. Para producentów pływając na przecięciu gatunków, ale zachowując przy tym wszystkie przymioty wyróżniające ich solową twórczość, łączy laidbackowy medytacyjny charakter z parkietowym zacięciem i taka propozycja może znaleźć fanów nie tylko w osobach, które dały się Lustwerkowi i Aronsonowi oczarować już trzy lata temu. –W.Tyczka
W Krakowie, gdzie pcham to gówno od paru lat, można spotkać wielu muzykujących ludzi. Pod każdym krzaczkiem piosenka, wiadomo. Mimo to, poza projektami wychodzącymi ze Stajni Sobieski, nie udało mi się w tych latach namierzyć prawdziwie obiecujących rzeczy w żadnym stylu gitarowym. Spod powierzchni składów niezłych, których nazwy szybko zapominam, nagle wyskoczył projekt, o którym jeszcze wczoraj nie wiedziałem nic poza Bandcampem, do którego przedwczoraj na fejsie zalinkował kolega. Zajawiłem się w przysłowiowy chuj pierwszym z brzegu “Reminiscences”. W roku, w którym na sceny świata powracają zreaktywowani At The Drive-In, w mieście pojawia się Stay Nowhere, którego frontman dzieli z Cedrikiem Bixler-Zavalą podobne myślenie o ekspresji wokalnej. Akurat ten numer najbardziej przechyla się w stronę emo i skojarzył mi się również z niedawno przeze mnie przesłuchiwanymi La Dispute, ale też – żeby poszukać zacniejszych odniesień – Fugazi. “Undefined”, “Fragile” i “Decadent” są już mocno podkręcone dynamiką post hardcoru, lo-fi’ową surowością, jak również chwytliwą melodyjnością. Zamykające z kolei zestaw “Don’t Lie” jest krótką balladą z tłustym przesterem.
Co do faktografii, zasadniczo mamy do czynienia z duetem na gitarę i bas, wywodzącym się z punkowych składów Whale Heart Music i W Kilku Słowach. Do niejakich Emila i Dafiego na potrzeby zarejestrowania tej demówki dołączył żywy trzeci człowiek na perkusji. Zanosi się na to, że w bliższej przyszłości usłyszymy o nich coś więcej, choć niekoniecznie będzie to podążanie w kierunku obranym na [Demo] (2014). Majaczy to ciągle w oparach tajemnicy, niemniej warto się zainteresować. –Michał Hantke
Jeszcze bliżej światu nieznany producent z Kopenhagi kryjący się pod pseudonimem SIBA, wraz ze swoją debiutancką EP-ką prezentuje własne spojrzenie na... No właśnie, na co? Są tu cząstki jakichś "wonków", electro popu, czy nawet PC Music, ale wszystko podane jest tak lekko, delikatnie i bezpretensjonalnie, że nabiera to swojego własnego charakteru. Co prawda, nic na tym krótkim materiale nie zawładnęło moim umysłem, nic nie porwało w dziki taniec, ale nie zmienia to faktu, że Fruits bardzo mi się podoba, a szczególnie dwa pierwsze, wakacyjne kawałki. Poczuj owocową radość! –A.Barszczak
Smolasty, jakby to chciały komentarze "na jutub", polski Chris Brown, producent Bałagana i ziomek z kręgu GM2L, próbuje przeszczepić na nasz swojski grunt współczesne klubowe r'n'b z musztardowym posmakiem. Jak mu to wychodzi? Najbardziej dyplomatyczna odpowiedź brzmi – profesjonalnie. Mam pewne obiekcje co do jego twórczości, szczególnie w warstwie wokalnej. Niestety brakuje tutaj charyzmy. Całość jednak ratuje doskonały bit, szalenie odtwórczy w stosunku do zachodnich trendów, ale przy tym niesamowicie skuteczny i dobry. Trochę szkoda, bo na Locie 022 jego brzmienie było bardzo "własne" i mam nadzieję, że na Źródle z Kazkiem jeszcze do niego wróci. Mimo wszystko "W Moim Typie" to udany numer, chwytliwy, o sporym replay value, a gościnnie występujący Białas, który rzuca absurdalnym wersem o hydrze chwyta mnie za serce. Mr Hennessy ukaże się już 23 marca i bankowo będzie warte sprawdzenia. –A.Barszczak
Nowy singiel Beaty Kozidrak był dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Jednak kiedy tak podczas koncertu słuchałam "Olka" z solowego debiutu Beaty, to pomyślałam, że nie wszystko stracone, bo jest ktoś, kto pop z tej półki jeszcze trochę w Polsce pociągnie. Ten obowiązek spada na barki Soniamiki. Od pierwszych dźwięków "Fantazi" przywodzi na myśl estetykę najntisów, no może poza przewijającym się basem. "Lemoniada" urzekała pulsującym syntezatorem i błyskotliwym songwritingiem – i w tej kwestii Zosia Mikucka dalej nie zawodzi. Robi apetyt na więcej. –A.Kania