Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie jest to świeżość na miarę "Supła", ale wciąż każdy kolejny YouTube z Latarnia Records to najlepszy news dnia. "Hity Kamienie", czyli tytułowy track z nadchodzącej płyty, to najlepszy nieodkryty amatorski uliczny rap pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, który został skonstruowany dokładnie z tego, co duet robi najbardziej. Na banalnym chill-wave-lo-fi-cebulowym podkładzie Piernikowski opowiada banalną historię, która przydarzyła się każdemu z nas, mniej więcej w taki sposób, w jaki my opowiadaliśmy ją, gdy już otarliśmy krew z warg. Wciąż nie mogę pojąć, co jest źródłem charyzmy tego zioma. Albo jeszcze inaczej: wczesny Maciej Bilka spotkał wczesnego Matthew Barnesa, a klip nakręcił im koleś od "YR Love". Ile będzie wyświetleń? Z tysiak? –F.Kekusz
Muszę przyznać, że ta historia miłosna, która narratorowi pasuje, choć jej za chuja nie czai, podoba mi się dużo bardziej niż nawijki z ostatniego albumu Żyta. Bezpośredni jak zawsze, raper błyszczy tu zmysłem obserwacji, prezentując swe osobiste podejście do ogranego ostatnio tematu słoików, relacji międzyludzkich i sensu życia. A klubowy podkład Sonar Soula? Klei się wybornie, nadając kawałkowi dynamiki i niewymuszonego luzu. Super! -K.Michalak
Dziś już tylko albo dekonstruujemy, albo wracamy. Albo też wracamy i dekonstruujemy, jak w przypadku Superimpositions. Mediolańczyk Lorenzo Senni na swoim najnowszym krążku, dziesiątej pozycji w katalogu Boomkat Editions, raz jeszcze pochyla się nad zagadnieniem pointylistycznego trance’u. Studium to stanowi kontynuację dźwiękowych rozważań podjętych przy okazji Quantum Jelly. Włoch przy pomocy syntezatora Roland JP-8000, rezygnując z jakichkolwiek innych, inwazyjnych dźwięków, tworzy stuprocentowy hardware-interference-muzak oparty na surowości i magii repetycji. Rozkładając na czynniki pierwsze upatrzony przez siebie, rave’owy gatunek, odkrywa jego zupełnie inne, bardziej progresywne oblicze pozbawione charakterystycznej klubowej ornamentyki wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Tego rodzaju nowatorskie podejście zdecydowanie zasługuje na pochwałę. -W.Tyczka
Podczas gdy Ariel męczył się z pom pom, Chaz wykańczał beaty do Les Sins, a Kevin Parker coverował Jacko, sympatyczny band z Londynu nagrywał w spokoju swój pierwszy materiał, który właśnie ujrzał światło dzienne jako skromna EP-ka. Grupa ta nie tylko podebrała od trzech wspomnianych postaci trochę songwriterskiego budulca, ale i skierowała swoją uwagę na piękny czas lat sześćdziesiątych, zwłaszcza na jego psychodeliczny blask. Swim Mountain emanuje wręcz aurą tego cudownego okresu, a chłopaki traktują zapewne Beatli i Beach Boysów jak bogów. Słychać to w zasadzie w każdym tracku, bo introdukcja w postaci psych-jazdy "Ticket" trzyma się schematu, chwytliwe "Yesterday" również brzmi jak numer sprzed pięćdziesięciu lat, a w "Ornelli" pobrzmiewają jacyś The Byrds. A gdybym nie wiedział, że to właśnie Swim Mountain odpowiadają ze te piosenki, to o "Dream It Real" powiedziałbym, że to Chaz Bundick coveruje jakiś wałek z Lonerism albo że Tame Impala popełnili kawałek, w którym zagościł wokal okularnika. Z kolei "Everyday" brzmi jak spotkanie Underneath The Pine i Mature Themes, a końcówka "Nothing Is Quite As It Seems", w zamierzeniu prawdopodobnie mająca odpowiadać closerom płyt Beach Boys, też nie jest wolna od tego sikstisowego kompleksu, pochodzącego wcale nie z USA, a z Londynu. Ale odłóżmy na bok geografię – mocno obiecująca mała płyta pozwala na wyczekiwanie czegoś naprawdę dużego w przyszłości. Myślę, że tych gości faktycznie na to stać, a jak będzie – zobaczymy. -T.Skowyra
Indeks dziewięć na Discovery to również mój ulubiony numer z bogatego repertuaru francuskiego duetu. Choć Spazz użył do tego covera swoich wszystkich pasteli i pewnie jeszcze kilka pożyczył od kolegi w ławce, to jednak nie udało mu się przebić wersji oryginalnej — w końcu w pewnych kręgach "Something About Us" to żelazny KLASYG. Tak czy inaczej, fajny tribute dla ulubionego kawałka. -T.Skowyra
Oczywistym jest, że stylistyczne wolty z wydawnictwa na wydawnictwo nie są sensem tworzenia, jednak nie sądzę, by znalazła się więcej niż garstka tych, którzy obraziliby się na Stotta, gdyby ten po dwóch latach po raz kolejny sieknął szlagier pokroju Luxury Problems. Wiem to ja, wiedział i sam Andy, a mimo to, w ramach "Violence", postanowił zrezygnować z ponuro klaustrofobicznych, dubowych czwórek na rzecz przestrzennego soundu, nieregularnie przełamywanego przez gwałtowny, masywny beat. Dodatkowo, Brytyjczyk znów sięgnął po wokalne usługi swojej byłej nauczycielki gry na pianinie, potwierdzając tym samym, że proces humanizacji muzyki maszyn przebiega sprawnie i bez zarzutu. Od pozytywnej czy negatywnej oceny się wstrzymam, bowiem pragnę tylko zasygnalizować, iż premiera Faith In Strangers lada moment, bo już w listopadzie. –W.Tyczka
Kró. Tkapił, ka-ww odbicia membrane: pop.pop. Dada Plunder Reuben &Dans a player, one-oh 3 .never's Software 13 May premiere. Od cz3rwonych przez żółte do zielonych tarcz a chmurny κΦ§мø∂r0m rynien, drum z odtwFrzFczF - Keith FM / KFW / BNM 8.0+ + h t Óó___;u -+ Ą*CAN^Sym^>"Bolic Molecule"`*•.¸,¤°´'`°¤. Bawi jak piknik w razowcu i frenetyczne sło ۞a. Op-musikal'd, Lndn-based- Sun^& Fun # Lop'n'Tin parmi les véritables libertins, bąblin' groove ▌▌-przypadek</!>? sądzę;, na kolosie znowu motyw_.;_'.-._ …{..' Aleo/ostatyka .bonus-dance "Of Oblate Spheroids" ♥ dop'£nia. ρ√s/η√ aρѕμяd, pole bobu. Poleca się! ツツ -K.Miszczak
Siemka, jeśli nie wkurza Was jeszcze wszędobylski pop-up udającej muzykę sieczki spod znaku porcyscore & allies, wiedzcie, że brooklyński label Driftless wypuścił właśnie bardzo solidną EP-kę Chlorine niejakiego Bruce'a Smeara, stanowiącą fuzję tych setek miksów, którymi zaczyna się i kończy dzień w Fader-internecie. Protegowany Joela Forda (przypomnijmy: Ford & Lopatin, TIGERCITY – ktoś to pamięta?), dotąd znany z gry w Beach Fossils, dziarsko wskakuje na scenę electropopowego maksymalizmu, z której żegnamy dziadunia Rustiego, a którą Basement Jaxx obserwują z loży dla vipów. Blisko mu przy tym do kauczuk-funku à la Bok Bok, którego podskórny, acz kluczowy nerw znajdował swoje źródło w ninetiesowych poczynaniach Janet Jackson. Więc starczy tej zadumy, linoleum JUŻ SIĘ GRZEJE. -K.Miszczak
Kurde, wolałem jak Makowiecki śpiewał te swoje "Spełni Się" niż imitował Kamp!. Teraz podobną akcję mam z Kasią Stankiewicz. Wiadomo, że jest przeciętną wokalistką, ale "Schyłek Lata" to był spox numer, a Extrapop był nawet niezłym krążkiem. Tym razem Kasia wraca (oczywiście pomijam że mega spóźniona, ale to jest najmniejszy problem) z islandzko-bokkowym syfem i oczywiście naród to kupi, produkt się robi, znany mechanizm. -J.Marczuk
Najpierw Chromeo, a teraz SBTRKT wziął na featuring tego łamagę z Vampire Weekend. Efekt poprawny, choć do wymiatania na miarę "Pharaohs" jeszcze daleko. –J.Marczuk