Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Po wyśmienitym, przeraźliwie bezwładnym Watching Movies With The Sound Off ("Avian", "S.D.S", dojebana płytka) Mac Miller miał małe szanse nie zsucharzyć, i kto słuchał zeszłorocznego GO:OD AM, ten wie jak daleko temu do tamtych wyżyn. "Dang! " to jednak zupełnie inna bajka. Pomo wyczarował idealny pod Millera, zamglony podkład, lądujący gdzieś między leniwym nu-disco Basanova a tegorocznym krążkiem Kaytranady i robiący robotę nawet, jeśli nie zwróci się uwagi na takie porozrzucane delicje, jak subtelna, puszczająca oko do 90s’owego bitmejkingu gitka albo narzucający się gdzieniegdzie, metaliczny wtręt – jakieś "Unique" GoldLinka się wkrada, nawet featuring się zgadza. No właśnie: ponoć Anderson.Paak byle gówna nie tyka; w tym wypadku trudno się nie zgodzić. –W.Chełmecki
Pierwsza połowa najnowszego singla Metronomy, jedynego na razie zwiastuna nadchodzącego w lipcu Summer 08 to podręcznikowa definicja muzycznej słabizny. Toporny, oparty na czterech dźwiękach motywik przewodni jest na zmianę wygrywany na basie i męczony wokalnie przez Josepha Mounta. Atmosfera zaczyna w pewnym momencie się zagęszczać, więc można optymistycznie przypuszczać, że zaraz zostaniemy wyciągnięci z tego impasu. Zamiast tego dostajemy pseudo-climax, pojawia się stara sprawdzona zagrywka polegająca na czterokrotnym jebnięciu w werbel i zespół zaprasza nas do tańca, ale noga jakoś nie chce nawet drgnąć. Krótko mówiąc – nic tu nie zagrało, nie polecam. –S.Kuczok
W swojej wcale-nie-ostatniej piosence MØ wskakuje gdzieś między Charli XCX a wszechobecne aktualnie klimaty majorlazerowe. Nie wiem na ile pomagał w napisaniu utworu MNEK, o którym Dunka wspominała w jego kontekście, ale być może akurat napisał ten całkiem przyjemny refren, który niespodziewanie ratuje "Final Song" od RMF-owej nudy, choć może tylko sobie to wmawiam, bo słuchając uśmiechnąłem się pod nosem na myśl o Afro Kolektywie. –W.Chełmecki
MaRina to bardzo sympatyczna dziewczyna, która pokazała się z całkiem dobrej strony na longplayu Hard Beat, gdzie znalazł się nieźle skrojony electro-pop. Dlatego kolejny krok ze strony narzeczonej Wojtka Szczęsnego należało wręcz sprawdzić. Tymczasem (jeszcze, ale już niedługo) panna Łuczenko zmienia producentów i uderza z singlem "On My Way", na którym prezentuje zupełnie zachowawczy i przedawniony pop z lekko arabskim posmakiem. Zakładam, że miał to być zwykły skok na listy przebojów i youtube'owe liczniki, bo patrząc na kawałek od strony artystycznej nie można doszukać się w nim zbyt wiele dobrego – ani refren nie wzbudza większych emocji, ani zwrotki nie mają w sobie nic wyrazistego i interesującego. Ciekawe, jak to się dalej potoczy, ale jeśli MaRina będzie kontynuować obrany tor, to raczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. –T.Skowyra
Nieoczywiste hołdy zawsze spoko, dlatego pamiętając kameralny występ D'Angelo u Fallona dziś zrobimy sobie dobrze przy próbie naszego ulubionego slackera. "It's Gonna Be Lonely" to jeden z pierwszych wielkich momentów Prince'a w moim osobistym katalogu, więc tym bardziej ucieszył mnie ten wybór. DeMarco pozostał wierny oryginałowi w kwestiach aranżu, może chwilami nieco przesadził ze swobodą ekspresji wokalnej, ale ani przez moment nie zniosło go w stronę karykaturalnego przegięcia. "No i fajnie!". –K.Bartosiak
Przeczytałem kilka recenzji najnowszej propozycji Massive Attack i wciąż nie mogę zrozumieć, o co chodzi. Większość z nich podkreśla "powrót do dobrej formy", wspomina o dusznej atmosferze i ogólnie jest bardzo pozytywna. Błagam, przestańcie żartować. Soundowe operowanie emocjami składu z Bristolu w latach dziewięćdziesiątych było czymś z pogranicza magii. Było czymś tak autorskim, oryginalnym i nieporównywalnym z niczym innym, że do dziś coś zatyka w gardle, gdy odpali się Mezzanine, więc o jakim powrocie mowa? Te cztery tracki na Ritual Spirit są co najwyżej nieporadną próbą przywrócenia świetności czy nikłym nawiązaniem do wspaniałych czasów i Tricky lub pozostali goście w niczym tu nie pomogą. Wszystko zostało złożone w nieinwazyjną, "nowomuzyczną" kliszę skaczącą od Four Teta do Matthew Deara czy Bonobo. Szkoda, bo nic nie wskazuje na to, aby sytuacja poprawiła się na kolejnych nagrywkach MA. –T.Skowyra
Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego Moderat cieszy się w naszym kraju taką estymą, to mogę szybko udzielić takiemu komuś odpowiedzi. Jedno słowo: Trójka. Niemieccy producencki są wręcz znakiem firmowym ALTERNATYWNEJ linii trójkacore'u, właściwie od lat grając ten sam repertuar oparty na burialowym stepie. Jeśli chodzi o mój stosunek do Moderatu, to przyznaję, że z trudem przychodzi mi odróżnianie ich kawałków, a wysłuchana płyta prędko wylatuje z pamięci. To może nie jest jakieś katastrofalne granie – jest tylko zwyczajnie nudne, oklepane i z metką 2009 roku. Dlatego niestety poddaję się przy słuchaniu sprawnie skleconych utworów, takich jak: "Running", "Reminder" czy "Intruder", ale wiem, że są tacy, którym skacze ciśnienie na wieść o przyjeździe tria na polskie festiwale. Toeachizown. –T.Skowyra
W różnych miejscach czytałem, że to bardzo popowa płyta z ciekawymi tekstami napisanymi, co podkreślano, PO POLSKU, a także natknąłem się kilka razy na porównania Julii do Marii Peszek czy Meli Koteluk. Zwykle wiem, jak kończy się słuchanie płyt opatrzonych podobnymi opisami czy referencjami. Ale nic to, wyhajpowany "Tarantino" nie zapowiadał klęski, ale nawet zachęcał do zapoznania się z całym Proxy. Jeśli chodzi o lyriksy, to jakoś nie trafiają do mnie linijki typu: "Wiesz o mnie więcej niż Google", "Chodzę po Tesco i myślę o seksie" czy "Śniło mu się, że życie to pasek ładowania" – miało być świeżo i intrygująco, a wyszło jakoś sucho i schematycznie (mamy 2016 rok!). Natomiast MUZYCZNIE mamy pop-rock z dużą ilością klawisza i całkiem miłym basem, choć jest dość bezpiecznie, bez przebojowych zrywów i z bardzo ograniczoną zawartością hooków (choć są: np. w "Tesko" gdy Julia śpiewa "chyyyybaa kręęęęci mnieee KA-PI-TA-LIZM"). No i jest jeszcze powtarzająca się maniera akcentowania ostatniej sylaby w wersach, która z czasem nieco irytuje, choć ostatecznie wokalnie jest okej. Tak jak cała płyta, której nie można jakoś konkretnie zdissować, ale też nie można znaleźć argumentów świadczących o jej znakomitości. Czyli trochę ŚREDNICA. –T.Skowyra
"Waves" był moim zdaniem jednym z mocniejszych fragmentów Wildheart. Za pociągnięty na oszczędnym, ale dobrze bujającym groove'ie parkietowy pewniak wziął się lider Tame Impala. Co zrobił z numerem Australijczyk? Bez większych trudności zmienił go we własny utwór. Na wysokości 0:27 już nie możemy mieć wątpliwości kto jest odpowiedzialny za ten remix, rozlewa się tu cały ten charakterystyczny słoneczno-kwasowy sound zespołu. O oszczędnym groove'ie w tym przypadku możemy już zapomnieć, partie perki żywsze być nie mogą, a i bas śmiga tu w wielu kierunkach na typowym tameimpalowym przesterze. Parker wyprowadził więc kawałek z dusznego parkietu gdzieś na pobliską plażę, ale spokojnie – potańczyć da się do tego dalej. –S.Kuczok
Ten londyński producent przypomniał o sobie w zeszłym roku bardzo przyjemnym numerem z niezalową królową Iranu – TĀLĄ, konkretnym współczesnym klubowym wygrzewem. Tegoroczna EP-ka uderza w bardziej nostalgiczne nuty i kojarzy się raczej z brzmieniem popularnym kilka lat temu – mi na przykład bardzo przywodzi to na myśl Night Slugsowe brzmienia, czy nawet nieodżałowany debiut Purity Rings. W tym wypadku nie jest to jednak w żadnym stopniu wada, każdy utwór jest godny uwagi, pełen produkcyjnego kunsztu, każdy ma rację bytu tak w pojedynkę, jak i w tym małym zestawie. Jeśli miałbym wyróżnić jeden kawałek, postawiłbym na zamykający całość "Scope", w którym najmocniej zaakcentowane są przebojowe, r'n'b akcenty. Świetna rzecz, której chce się słuchać i mam nadzieję, że na kolejne rzeczy nie będziemy musieli tak długo czekać. –A.Barszczak