Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nigdy nie zachwyciły mnie songwriterskie umiejętności MGMT. U nich zawsze produkcja wygrywała z kompozycją, ale kilka porządnych numerów udało im się sklecić. To było z dziesięć lat temu, a dziś, panowie nie są już w stanie wykręcić hitów, które zawładnęłyby indie dzieciakami. "Little Dark Age" to bezbarwna próba podpięcia się pod zajawkę na retro syntezatory z lat 80., po której prawie nic nie zostaje w głowie. Swoją drogą, gdybym nie znał nazwy wykonawcy, to pomyślałbym że to nowy, niespecjalnie ciekawy numer Justice. Ten posmak dark-electro czy post-punka jakoś średnio mi tu leży, ale przynajmniej refren jest "jakiś", a i te melodyjki poupychane w różnych miejscach całkiem spoko. Czyli kciuk w bok jak nic. –T.Skowyra
Za pseudonimem Mery Spolsky kryje się Marysia Żak (wokalistka, producentka, autorka tekstów – szacun!), która trochę niepostrzeżenie może zrobić wiele dobrego w polskim mainstreamie. Jej pomysł na piosenki wygląda mniej więcej tak, że w zwrotce pojawia się partia quasi-rapowana, a refren to już część z krainy popu, a wszystko to osadzono w electro-popowym rejestrze. Jakoś umknął mi całkiem przytomny, kojarzący się z pierwszymi płytami Peaches (oczywiście bez tak radykalnego PRZEKAZU) singiel "Miło Było Pana Poznać", ale na "Alarm" załapałem się równo z premierą. I ten nowszy podoba mi się jeszcze bardziej: wciąż jest to electro-pop, w którym nawijka łączy się ze śpiewem, ale tym razem Mery udało się osiągnąć sporą nośność – wszystko dzięki refrenowi ("Wdyyyyyyyyyyyyyyyy-chaaaaaaaaam wiaaaaaaaaatrrrrr...") i przede wszystkim mostkowi ("HiperwentylacjaAaA... / Kosmiczna degradacjaAaA..."). Jestem zaintrygowany i czekam na cały debiutancki LP, który ukaże się już w ten piątek. –T.Skowyra
"Thurston Moore luzuje majty".
No więc, główny bohater odkrywa uroki new-age'owego blubrania. Pozwala sobie na zatracenie w świecie fantazji, zaludnionym przez quasi-mitologiczno-okultystyczne symbole, rozpalające wyobraźnię każdego emerytowanego hipisa. Cyniczne oblicze współzałożyciela Sonic Youth w zaskakujący sposób zmienia się w sympatyczną sylwetkę proroka miłości. Ideologiczna relaksacja wpływa też na akordy. Pozornie skomplikowane, monolityczne suity to tak naprawdę wyluzowane jamy, które po prostu dostarczają szczerej radochy (artyście i publice). Tak miło i przyjemnie to u Pana Thurstona dawno nie było. –Ł.Krajnik
Cieszę się, że statuetka Porcys dla najbardziej czerstwej piosenki z Polski co roku trafia w odpowiednie, doskonale zmaskulinizowane dłonie. Tylko pamiętajcie: rację miał artysta, gdy twierdził, że mężczyźni są odrażający, brudni i źli. A gdy okazuje się, że biorą się za nagrywanie okropnej muzyki, to już naprawdę pozostaje tylko płacz i zgrzytanie zębami. Piotrek Rogucki tańczy, Organek robi to, co wychodzi mu najgorzej, czyli jest Organkiem, a Monika Brodka chce "aeroplanem wlecieć do naszych głów", jakby z góry zakładając, że są na tyle puste, że ochoczo łykniemy to gówno. Tak bliski kontakt z filarami polskiej alternatywy może onieśmielać, ale ta alternatywa w gruncie rzeczy jest jedna: albo "męskie granie", albo cisza. Błoga, wszechobecna cisza. –P.Wycisło
Songs Of Love And Hate – pardon, …And Death – jak to poważnie brzmi. Historie o zakazanych gębach w zatęchłych spelunach, upadłych kochankach i namiętnych mordercach urodzonych po złej stronie Atlantyku; słowem – synowie anarchii deliberują o prawdziwym życiu i prawdziwszej śmierci przy Żołądkowej Gorzkiej i ogórach. W zamyśle Darskiego i Portera miał to być pastiszowy hołd dla idoli, pełne mrocznych opowieści i sążnistych blues-rockowych riffów dark-country z południowych lasów, ale jak tak tego słucham, to miast scenerii rodem z pierwszego sezonu True Detective, wyobrażam sobie raczej snopki siana, chałupy przykryte okapem i polską kaszankę w sosie barbecue. Groteskowość tej pozy przebija Maćka Maleńczuka w TVN-owskim duecie z Gienkiem Loską (btw) i Organka śpiewającego o Mississippi w ogniu w kontekście ściągania spodni, natomiast sama muzyka ma do zaoferowania kilka kręcących się w kółko, oczywistych przedruków (Nick Cave na czele), i generalnie nie mam żadnego problemu z tym, że panowie sobie to niezbyt zajmujące brzdąkanie nagrali, ale żeby od razu wciągać w to dzieci? I Jezusa? No, tak to się bawić nie będziemy. –W.Chełmecki.
Chłopcy z Mastodona posiedli tę umiejętność, której zawsze brakowało mi przy okazji każdorazowego podejścia do któregokolwiek ze slide'ów w Tony Hawk’s Pro Skater 2 – potrafią, doskonale balansując, permanentnie utrzymywać równowagę. Kontrolują się na każdym kroku i nadzwyczaj łatwo przychodzi im nurkowanie z tym swoim zapiaszczonym progiem w skrajnie zorientowanym na rozrywkę mainstreamie. Ponadto, patrząc z perspektywy czasu, band z Atlanty pochwalić należy również za urocze wyrachowanie. Nie ma drugiego takiego zespołu, który będąc w odtwarzaczach metalowych ortodoksów, tak jawnie się kurwiąc, może liczyć na całkowite wybaczenie. A dlaczego taki występek uchodzi im płazem? Bo Mastodon ostatni pomysł na oryginalne brzmienie mieli prawie dekadę temu, ale zamiast zamknąć go w ramach jednej płyty, postanowili grać tę samą piosenkę przez blisko osiem lat. Stąd sukces Once More 'Round the Sun, stąd triumf Emperor Of Sand. I mimo, iż od strony techniczno-kompozycyjnej jest niezmiennie świetnie, hook goni hook, to szczerze powątpiewam w niewyczerpalność takiej formuły. Albo zrobią Greatest Hits, albo naszpikują kolejny CD-R indeksami pokroju wyróżniającego się na tę chwilę "Clandestiny", albo w niedalekiej przyszłości zanudzą nas na śmierć. Przez wzgląd na starej dzieje, dzisiaj panowie dostają fory. –W.Tyczka
To teraz czas pochwalić klawiszowy pop z naszej ziemi. Natalia Moskal nie jest już debiutantką, bo na swoim koncie ma EP-kę Anguana, która pokazuje, w jakim muzycznym obszarze porusza się wokalistka. Zgadliście: inspirowany ejtisowymi syntezatorami pop z przebojowym zacięciem. I wszystko wskazuje na to, że Natalia pozostanie przy tej optyce, czego dowodzi zapowiadający długogrający album singiel "Lustro". Umiejscowiony gdzieś między synthwave'owym vintage-popem ze ścieżki dźwiękowej Drive (za produkcję odpowiada znany z Flemings Łukasz Maron, więc wszystko jasne) i duchem rodzimego popu z lat osiemdziesiątych (tropy może nie do końca trafione, ale myślę o Kombi czy zapomnianym bandzie Roxa), a sekcja rytmiczna zahacza wręcz o stary polski post-punk kradnący piosence odrobinę lekkości (choć outro fruwa jak należy). No i jest też śpiewająca Natalia, która w wersji a capella mogłaby się załapać do chóru Mazowsze i to jest naprawdę interesujące. Tak jak całe "Lustro", więc wypatruję wieści o longplayu Songs Of Myself, który, mam nadzieję, ukaże się już za jakiś czas.
PS: fryzura w typie misia koala Natalii − 10/10. −T.Skowyra

–W.Sawicki
Rae Sremmurd i Chief Keef na upbeatowym podkładzie Mike'a, czy to mogło się nie udać? Po bliższym kodeinowym trapom “Gucci On My“ z 21 Savage, Migos i YG (cóż za team!) na pokładzie, Williams uderza w bardziej pogodne tony, wypełnione festiwalem wyluzowanych nawijek i niekończącą się repetycją chwytliwego refrenu. To granie nieaspirujące do zupełnie niczego, miły soundtrack do popołudniowego piwa w plenerze i trzeba przyznać, że nawet z takim podejściem producent wypada całkiem przekonująco. Ransom 2 już w najbliższy Tłusty Piątek, nie przegapcie. –W. Chełmecki
Tabloidy od razu wychwyciły dość oryginalną kreację, którą Nicki miała na sobie podczas Paris Fashion Week, ale chyba nie spostrzegły, że urodzona w Trynidadzie raperka wypuściła przed momentem trzy nowe kawałki. Oszczędny "Changed It", jeszcze bardziej minimalistyczny "Regret In Your Tears" oraz mój ulubiony z tej trójcy "No Frauds", gdzie pojawiają się również Drake i Lil Wayne. Murda i CuBeatz lepią pływający, wychillowany, ale i "mroczny" podkład, Nicki rzuca rapowaną zwrotkę i świetny, przekwaszony hook w refrenie ("I don't need nooo, frauds!"), Drake dodaje kilka wersów, ale i tak show kradnie wszystkim Weezy swoim nieludzkim, "gadzim", melodyjnym flow w ostatniej zwrotce. Myślę, że jeśli w przyszłości pojawi się nowy album Nicki, to "No Frauds" powinien znaleźć na nim swoje miejsce, a sama Minaj może pokusić się o koronę królowej trapu, choć konkurencja w tym roku jest spora. Tym lepiej dla nas. –T.Skowyra