Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Duszny bit, duszne synthy, duszna nawijka. Po kilku mniej lub bardziej udanych próbach z niuskulem Małolat chyba odnalazł swoją niszę albo wciąż jest Pezeta bratem, no. Tak czy siak, jedzie dobrze jak nigdy wcześniej, kciuk w górę! –K.Michalak
Za tym projektem stoi człowiek-orkiestra o nazwisku Zawiślak, który, jak się chwali w press kicie, wszystko robi sam, włącznie z odbieraniem telefonów. Zważywszy, że na skrzynkę przyszło mi 5 identycznych maili z prośbą o rzucenie uchem człowiek musi być bardzo zapracowany. Ale wcale mnie to nie wkurzyło, bo ta EP-ka przypomniała mi trochę początek ubiegłej dekady jak w modzie były różne sympatyczne bedroom popowe elektroniki i chętnie po nie sięgałem. I to jest coś takiego, tyle że bardzo wszechstronne i ogarnięte – od bjorkowych zaśpiewów i noworomantycznych melodii na dużej przestrzeni, poprzez przekwaszony pop oparty o klubowy bit z gatunku trochę Timberlake, trochę Tundra, po pościelowy dreamgaze. Nawet na ewidentne przymulenia trudno się wkurzać, skoro słucham i nie wiem czy to etno czy emo, czy Michael Bolton, czy mi zaraz Bono wejdzie z "With Or Without You" i nagle szlachetna trąbka ewokująca "Life’s A Bitch" – osobliwe ale fajne. –M.Zagroba
Obiecałem, że napiszę coś o Pink Floyd, ale temat wyczerpali redaktorzy Teraz Rocka, pisząc o ich piosence (która, jak na mój gust, mogłaby kogoś przejąć jedynie wtedy, gdybyśmy potraktowali ją jako faktyczną relację z choroby Alzheimera) że jest ZNA-KO-MI-TA. "Znakomity" to jedno z najlepszych i najbardziej zazwyczaj adekwatnych słów na świecie, dlaczego ktoś postanowił je kompletnie wybebeszyć i postawić w jakiejś zupełnie nieprzystającej sytuacji – to mnie wręcz intelektualnie podnieca. Zastanawiam się, jak na równie wysoki poziom ironii – w ramach, powiedzmy, ćwiczeń stylistycznych – mógłbym wznieść się przy opisie nowego singla zespołu Muchy. Porywający? Wizjonerski? Kreatywny! 51% dwudziestoletnich Polaków uważa się za osoby KREATYWNE. Niektórzy też uważają, że wystarczy wiedzieć, jak napisać "rzeżucha", by uznawać się za osobę potrafiącą pisać – vide recenzujący Karma Market (dla mnie gorszy tytuł niż Yoko Eno, sory) Marcin Cichoński. Tymczasem, koledzy, sprawy mają się zupełnie inaczej. –Ł.Łachecki
Maxo uderza po raz kolejny (po obłędnie poszatkowanej digi-papce "Snow Other" i bezczelnie pysznym miodowym sorbecie "Honeybell") i znowu rozstawia po kątach wszystkich tych, którym wydaje się, że ich "śmiałe eksperymenty z elektroniką" są coś warte. Jak dobrze wiecie, sporo takich znajdziemy ostatnio w kraju nad Wisłą, ale to temat na inną rozmowę. Nowy numer z gościnnym śpiewem Dziewczyny Roku, to kolejny nieokiełznany przekładaniec, mieniący się tęczowymi barwami niczym grzbiet pstrąga. Czyli jak zwykle przybijamy pionę. A przyszłość zapowiada się jeszcze lepiej, bo koleżanka Kitty ogłosiła niedawno, że Maxo będzie brał udział przy produkcji jej oficjalnego, dwupłytowego (!!) debiutu. Czekam z niecierpliwością na to kolabo, Wy chyba też powinniście. -T.Skowyra
Tak jak na okładce albumu jest coś, co niejasno przypomina owocowe twarze Arcimboldo, tak i w warstwie muzycznej dostajemy swoje capriccio – bizzarro. A że jest kapryśnie, to można pogrymasić, bo po co komu drugie Crack The Skye. Tam pomysł na space operę i nowy album Rush sprawdził się idealnie, ale tutaj przy biciu gitarowej piany wszystko robi się bardziej soap. Dalej nie jest źle i nie wszystko jest tak pretensjonalne jak chórki w finale "Aunt Lisa", ale kilka świeżych hunterowskich refrenów w "High Road" czy "Motherload" to trochę za mało. Wierzę, że tych wariatów nadal stać na epicki trip, ale tutaj po prostu pokręcili się trochę wokół słońca, i tyle. Nic nadzwyczajnego, w zasadzie wszyscy to robimy. - W.Kowalski