Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie dajcie się zwieść tytułowi: nowa twarz Media Expert może wygryźć Dodę z posady, ale żadnych nowych horyzontów wciąż nie odkrywa. Jej najnowszy singiel jest tak samo upośledzony jak większość poprzednich dokonań. Mógłbym się rozwodzić nad czerstwotą tego szlagwortu, ale mam lepsze rzeczy do roboty niż pastwienie się nad siódmą wodą po kisielu z Paramore. Ubogi pop dla ubogich emocjonalnie odbiorców, zdecydowanie nie polecam. –K.Bartosiak
Upośledzona piosenka promująca filmową chujozę to pakiecik, któremu nie zawsze potrafię odmówić. Obrazu wprawdzie JESZCZE (hehe, taki chuj, wcale się do kina nie wybieram) nie widziałem, ale teledysk nie pozostawia złudzeń, a ja w sumie mam lepsze rzeczy do roboty niż wkurwianie się na to, co tam robi Marian Dziędziel. Olać, wróćmy do meritum, które rządzi na swoich prawach. Oto do pierwszej ligi powraca dawno niewidziany Liber, który tworzył sobie gdzieś tam tę swoją chujnię, ale nikt tego nie grał i nikt się tym za bardzo nie zajmował. Skąd pomysł, żeby go odkurzać? Zabijcie mnie, ale nie wiem. Czyżby zbliżało się jakieś post-hiphopolo? Nie wydaje mi się, ale umówmy się: w majorsach lepiej wiedzą SKĄD WIEJE WIATR. Tym razem w pakiecie z Liberem przywiana została irytująca w reklamach Playa typiarka, która gra w tej wybitnej filmowej produkcji główną rolę. Z "Dzień Dobry, Kocham Cię" wszystkim zainteresowanym udała się rzadka sztuka: wynieśli gówno do tego pułapu, że przez moment zatęskniłem za oryginałem. Ale wtedy włączyłem oryginał i... No właśnie. Polecam zatem uniwersalne rozwiązanie: nie słuchać i nie oglądać niczego związanego z tym tytułem. -K.Bartosiak
Jesień już stuka do okiennic, a tu wciąż balearyczna aura. Po cichu liczyłem na coś w rodzaju Pali, jednak Lemonade woleli postawić na bezpieczniejsze zagrania. Owszem, stylistyka i wnętrze Minus Tide zahaczają o album Friendly Fires (najbardziej chyba "Come Down Softly"), jednak rażą niezbyt wyszukanymi, dość koronkowymi kompozycjami. Oddajmy im, że "Stepping" czy "Clearest" mają całkiem fajny feeling (trochę Tigercity i bardziej udane fragmenty wypuszczonego niedawno debiutu Fair Weather Friends), a "Water Colored Visions", mimo rozwlekłości, wyglądałby całkiem nieźle na Kampie!, to jednak całościowo nuży mnie ta płytka. "Durutti Shores", "Reaches", "Awake" czy "OST", to kawałki, w których większy nacisk został położony na sound i obróbkę, spychając konstrukcję piosenek na drugi czy trzeci plan, przez co przez krążek przemawia efekciarstwo i widać, że goście próbują łatać słabości ułożonych numerów produkcją. A szkoda, bo kolo ma całkiem fajny wokal, pomysł na granie też wydaje się niezły, brak tylko dobrych refrenów. -T.Skowyra
Ktoś tu chyba postanowił zafundować Lorde przyśpieszony kurs dorastania i warto byłoby znaleźć na to odpowiedni paragraf. Z pomocą (taa) Paula Epwortha rzeczywiście zaczyna brzmieć jak imitacja Lany czy Adele, więc warto zdać sobie pytanie o sens całego przedsięwzięcia. Dziewczyno, masz 17 lat, już pal licho, że próbujesz wyglądać na 30, ale jak jeszcze zaczynasz tak śpiewać, to nóż się w kieszeni otwiera. Niestety Nowozelandka zaczyna wpadać w kategorię tak zgrabnie zdefiniowaną przez Lenę Dunham na starcie Girls: "I think that I may be the voice of my generation - or at least a voice of a generation". Zdecydowanie bardziej wolałem, gdy kreowała się na rzeczniczkę kolejnego pokolenia gimbazy. Tam wciąż jest jeszcze wiele do opowiedzenia! -K.Bartosiak
Co za szczęście, że Chaz przerwał to przedłużające się milczenie. Jak to zrobił? Bujając się jak przygłup z brodaczem Kool A.D. w klipie z weekendu na przedmieściach. Piąteczka mordy, ale może jakiś konkret. Więc jest: "Don't bother me, I'm working" zapętlone w trzy i pół minuty zapowiedzi nowego albumu Les Sins, Michael, który premierę ma mieć w początkach listopada. Taneczny groove od Toro, rytmicznie gęsty i podrasowany charakterystycznym, funkowym retro – jak zwykle na najsmakowitszym poziomie, a i bardziej psychodeliczna ściana klawiszowego solo nie od czapy. To pracuj, i nie zawiedź nas, ziomek. -K.Miszczak
Andy Smith aka Lxury – Londyńczyk, dobry ziomeczek braci Lawrence, z twarzy klasyczny Brytol. Przede wszystkim jednak autor całkiem interesującej EP-ki Playground. Tytułowy z dziecięcymi chórkami i biesiadnymi wstawkami, czyli urodziny XXI-wiecznego siedmiolatka, 2stepowo zabarwiony "Company", czy nieco nowocześniej brzmiący, bogato obudowany wokół gitarowego motywiku "Raid" – to wszystko nieźle rokujące na przyszłość kawałki. Nawet nudniejsze pozornie fragmenty wcale nie nudzą, więc tak sobie myślę, że warto typa obserwować. –W.Chełmecki