Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Słucham sobie coś na Spoti, aż tu nagle w ramach reklamy wjeżdża Edyta Górniak i poleca edit swojego singla "Glow On". I okazuje się, że Dustplastic całkiem zajebiście podeszli do tematu. Typy w komentach na YouTubie wskazują na podobieństwo do Random Access Memories i mają trochę racji, bo faktycznie jest tu sporo z estetyki lat 80. (nie wspominając o okładce). Tak czy inaczej, producencki duet remiksuje trochę w stylu dawnego Aeroplane − wiedzą, co to groove, mają wyczucie do zmian akordów i jeszcze potrafią to wszystko powiązać z fajnymi melodiami i wokalem. Czyli co, jeden z polskich singli roku? Na luzie. –T.Skowyra
Kilka miesięcy temu o Ghost Bath mówiło się jedynie w kontekście chińskiej nadziei hipsterskiego black metalu. Dziś wiadomo już, że był to jedynie epigoński zabieg mający zapewnić zespołowi niezbędny medialny rozgłos, a kolektyw faktycznie nadaje z Dakoty Północnej i cholernie blisko im do wizji muzyki kalifornijskiej paczki wieślarza Kerry’ego McCoya. Tegoroczny Moonlover to bowiem pokłosie popularności patentów wykorzystanych przed dwoma laty na Sunnbather wymieszane z groteskowością ich utrzymanego w konwencji depressive blacku debiutu – Funeral. Podgatunku, którego ostatnie dzieci brzmią bardziej satyrycznie niż samobójczo-groźnie, jak w pierwotnym zamyśle dźwięczeć miały. Potrzebny dowód? Weźmy na przykład największy walec z Moonlover – "Golden Number". Utwór ten spokojnie mógłby w jakimś stopniu mierzyć się z kompozycyjną wielkością blackgazingowo-post-rockowych "The Pecan Tree" i "Dream House" Deafheaven, stanowić swoisty zgrabny pastisz, gdyby nie kiczowate pianinowe outro bawiące tak samo, jak nieudana inwokacja kryjąca się pod pierwszym indeksem, "The Sleeping Fields". W całym zestawieniu zdecydowanie najrówniej prezentuje się nie tak bogato przyozdobiony w ekspresyjność, ale wygrany ultrapoprawnie "Happyhouse". Reasumując: to nie jest zła płyta, ba – nawet dobra. Zanotowano tu najprzyjemniejsze riffy od czasów wspomnianego Sunbather, a użytkownicy sieci cieszą się niesłychanie, bo Ghost Bath jako trzeci dołączają do wąskiego grona zespołów zrzeszonych pod internetowym tagiem "pink-gaze". Tak więc w oczekiwaniu na trzecie LP Deafheaven słuchajcie tylko tego lub też dwóch ostatnich płyt holenderskich An Autumn for Crippled Children. –W.Tyczka
Wszyscy zachłysnęliśmy się świeżością propozycji Gangu Albanii. Tłuste, imprezowe biciwa, klejące, hipnotyzujące refreny i wstrząsające miejscami klipy za 30 koła euro. "Trzech kowboi z workiem siana" i ich bezpruderyjny hedonizm, jakiego brakowało w polskiej rapgrze, podany z wielu perspektyw. Niestety na etapie ich wypadu do kasyna przyszedł moment zmęczenia materiału. Czerstwawe nawijki przeszkadzają jak nigdy wcześniej, refren lekko niedomaga, i nawet wstrząsająca obecność Jana Nowickiego na teledysku niekoniecznie poprawia sytuację. To w dalszym ciągu grywalny joint, ale gdzie tam temu do miłościwie nam panującego "Kokainowego Barona". –W.Chełmecki
Popek ogląda Hydrozagadkę, ale Gang Albanii coraz bardziej sprawia wrażenie jakiejś zdeprawowanej, zbuntowanej załogi ze statku Latającego Holendra z Pana Kleksa. Książę Rumunii, Cyganka z Anglii, baba z wąsem, wygrana w karty Miss Albanii, tajne receptury hodowców wielbłądów w Dubaju i wiązanka niesamowitych, narkotycznych przygód – to ich egzotyczne imaginarium. I choć wbrew zapowiedziom osiołek nie rozjebał mi mózgu, to kupuję te oniryczne opowieści w całości, nawet jeśli "Albański Raj" nie jest tak zaraźliwy jak ich debiutancki singiel. –K.Michalak
Rzec można, że los bywa przewrotny. Jeszcze niespełna tydzień temu chwaliliśmy Claire – która swoim wypuszczonym singielkiem-demem przypomniała nam, że w zjawisku pt. Grimes poza modą i nieprzeciętnym stylem bycia, chodzi też o muzykę – a już w kolejnym nasz entuzjazm zdecydowanie opadł. Boucher od czasu "Go" coraz śmielej zmierza w kierunku mainstream popu, co byłoby super sprawą, gdyby oprócz przystępności materiału stawiała także na solidny songwriting. Pozornie "Entropy" taki posiada, bo mamy tam zapadający w pamięć refren, ale jest on na tyle toporny i wymuszony, że zamiast wkręcać zwyczajnie draźni, a banalne zwrotki wcale mu nie pomagają. Nie jest to jakiś wybitnie zły track, lecz daleko mu do lekkości poprzednika, który oprócz całkiem zgrabnego songwritingu, charakteryzował się bezpretensonalnością, której tutaj tak bardzo brakuje. –M.Lewandowski
Okazuje się, że niewiele trzeba, by Grimes wróciła do kręgu moich zainteresowań. "REALiTi" to zaginione demo z 2013 roku w wersji jeszcze przed miksem i masterem. I choć jakość dźwięku pozostawia nieco do życzenia, to paradoksalnie jest to na swój sposób fajne i sympatycznie nawiązuje do pięknych czasów sypialnianych wałków Nite Jewel i reszty. 80sowe inspiracje dość jednoznacznie kojarzą się tym, co wówczas dogorywało w obrębie chillwave'u, ale czy to zarzut? W żadnym wypadku, to były dobre czasy! Przed zbliżającym się longplayem Boucher możemy sobie życzyć tylko więcej tego typu eksperymentów. –K.Bartosiak
Proces rozmieniania się na drobne jest w przypadku Gang Of Four ściśle powiązany z postępującym wykruszaniem się pierwotnego składu zespołu. What Happens Next zdaje się wpisywać w ten trend, bardzo wymownie dotykając dna i jednocześnie – po zwinięciu manatek przez Jona Kinga – będąc właściwie solową nagrywką Andy’ego Gilla. Wyobraźcie sobie wszystko, za co uwielbiacie Gang Of Four: bezlitośnie regulującą zasady gry sekcję Allem-Burnham, wściekle rozgoryczone szczekanie Kinga, maszynowo siekająca riff za riffem gitara Gilla, niepowtarzalne brzmienie i klimat, oszałamiające nowatorstwo. Na "ich" nowej płycie nic z tego nie ma. Są za to teutońskiej urody echa najbardziej obleśnych trendów najntisowego industrialu, tandetna produkcja i ciosane tępym tasakiem kompozycje, przy których trzeba się solidnie napocić, by znaleźć choćby zalążek czegoś ciekawego. Wraz z What Happens Next Gang Of Four definitywnie rozpada się jak domek z kart, a z tegorocznych powrotów legend post-punku znacznie lepiej wypada Pop Group. Panie Gill, niech pan tu kończy to spotkanie! –W.Chełmecki
Wydanie mojego atestu dla głosu i twórczości Laury Groves miało miejsce przy okazji opisywania wyśmienitej EPki Nautic Navy Blue . Po kilku miesiącach pora na pozytywne wzmocnienie – jej kolejne solowe wydawnictwo sprawia, że sympatia tylko rośnie. Nie brakuje tam kawałków łączących oszczędność Johna K., przebojowość Ballet School i magię Cocteau Twins. ”Dream Story” urzeka hojnością melodii co jakiś czas wykradającą kompozycję ułożonemu rytmowi, ”Friday” ballada o pięknym smutku, a ”Mystique” wydaje się niezwykle udanym, wielowymiarowym i przestrzennym closerem. Punkt ciężkości osadzony jest jednak na pierwszych minutach płyty, kiedy ”Commited Language” rozbrzmiewa prostą melodią pachnącą kwitnącą wiśnią, wspiera się na silnych ramionach basu, i przechodzi w tak charakterystyczne dla Nautic wieczorne brzmienie refrenu. Piosenka wydaje się być kolażem zupełnie różnych pomysłów na piosenkę, coś jak połączenie fotografii, portretu, martwej natury i surrealistycznej twórczości Salvadora Dali. –M.Riegel
Obaro Ejimiwe nakłada na głowę kaszkiet, niedbale przerzuca przez szyję stonowany kolorystycznie szal i dwa lata po Some Say I So I Say Light znów deklarapuje (fuzja deklamacji i rapowania, czujesz?) swoje proste historie żywcem wyrwane z mikroklimatu brytyjskiego nine-to-five życia. Trochę taki Kolonko, bo bez kwiecistych metafor i używając konstrukcji zdecydowanie prostych (by nie powiedzieć najprostszy), bez ogródek "mówi jak jest". W "Off Peak Dreams" zaskakuje nieco warstwa muzyczna. Kojarzony bardziej z garażowymi, mglistymi podkładami Ghostpoet sięga dziś po żywe instrumenty koncentrując cały utwór wokół miarowego bicia perkusji i gitarowego gryfu. Jest nieźle, a dostarczony w refrenie dwuwersowy manifest ("I don't know about you but I know me / look mate, I said I'm ready to roll") biorę, w oderwaniu od konceptu sennych marzeń według taryfy zniżkowej, za gwarant wysokiego poziomu zbliżającego się wielkimi krokami trzeciego regularnego albumu Anglika zatytułowanego Shedding Skin. –W.Tyczka
Gdybyś pytał, to Grubson jednak żyje (fizycznie, artystycznie, jakkolwiek; radujmy się!) i jest zmobilizowany, żeby po powrocie z krainy zmarłych na dobre wstrząsnąć polskim przemysłem fonograficznym. Czy to transcendencja, której doświadczył w nirwanie, skłoniła go do napisania tak game-changing makaronizmów, jak "Original Rudeboy Style coming your way/It’s pay day, mayday, mayday, mayday/Tu Sanepid, więc będzie niezłe earthquake!"? Czy to gibonek spalony z Ellingtonem i Evansem był kluczowym powodem wykorzystania w refrenie elementów jazzowego bigbandu? Czy lekcji retoryki udzielał mu sam Abraham Lincoln, czego efektów można upatrywać w zajebiście przemyślanym akcentowaniu końcowych zgłosek? Odpowiedź na wszystkie pytania otrzymacie po premierze kolejnego krążka Grubego, na tę chwilę jednak zamilczmy i pozwólmy oddać się wierze, że tak konkretna jazda jest wyłącznie mgiełką iluzji. –R.Marek