Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Kiedyś Paulina i Natalia Przybysz działały jako Sistars. Teraz wszystko się pozmieniało. Natalia, która zgarnęła Fryderyki w najważniejszych kategoriach (za m.in. takie dzieła) wraz z Pauliną tworzą obecnie projekt Archeo. Ostatnim owocem siostrzanej współpracy jest cover nieśmiertelnych Talking Heads. I trochę z definicji wiadomo, że to nie mogło się udać. Wszystko, co decydowało o świetności "Burning Down The House", rozpłynęło się w kanciastej elektronice, która od jakiegoś czasu jak rak toczy polski pop. A najgorsze jest to, że pewnie już niedługo każdy DJ w każdym klubie będzie to puszczał, a kawałek stanie się prawdziwym hitem. Sami więc powiedzcie, czy nie lepiej było, gdy gdzieś w radiu leciało "Jeżeli jutra nie ma / ja nie przestaję śpiewać"? –T.Skowyra
Musiałem się chyba stęsknić za duetem AlunaGeorge, skoro zamiast spokojnie czekać na jakiś nowy singiel, wsłuchuję się w nagranie z koncertu duetu sprzed dwóch dni, na którym zaprezentowali kawałek "Heartbreak Horizon". Uwagę przykuwa niezwykle żywiołowa perkusja, w którą w kulminacyjnym momencie bębniarz łoi prawie jak u Richa Harrisona. Być może to tylko urok wersji live i po obróbce studyjnej będzie to brzmieć mniej organicznie, ale nie zmieni się inny element decydujący o tym, że bez wahania przyznaję piosence kciuk w górę. To przebojowy neptunesowy refren, który jest gwarantem tego, że "Heartbreak Horizon" zostanie kolejnym hitem Francis i Reida. –P.Ejsmont
Po całej serii różnych wydawnictw Abraham Orellana wreszcie prawilnie follow-upuje Electronic Dream. Nowy krążek będzie prawdopodobnie kontynuacją debiutu w równej linii, na co wskazuje już tytuł, Dream World, ale chyba i zawartość, o czym świadczy singiel "Day Dreams". Może to nie jest potężny klubowy banger, ale i tak sporo tu tańca. Z tym tylko, że w kawałku pobrzmiewa nostalgia lat dziewięćdziesiątych znana z house'owych czy transowych hitów z list przebojów (spoglądam na rzeczy w stylu "King Of My Castle"). Jest w miarę spokojnie, rześko, klimatycznie, ale dresiarski target też będzie ripitował, bo araab dostarczył hooki dla każdego i liczę na to, że na nowym długograju dostarczy ich jeszcze więcej. –T.Skowyra
Do zeszłorocznej EP-ki Calm Down, Alison Wonderland dorzuca debiutanckiego długograja. I w zasadzie niewiele się zmieniło, bo album kontynuuje tropy (czy raczej trapy) poruszone właśnie na wydawnictwie z ubiegłego roku. A są to pełne potężnego basu i równie potężnych dropów trapowo-popowe (słychać zarówno Rustiego, jak i Katy B) bangery brzmiące całkiem świeżo i zachęcająco (nawet Wayne Coyne i Lido nie odmówili sobie wspomożenia Alison swoimi umiejętnościami). I choć czasem ciężko odróżnić jeden kawałek od drugiego i brakuje tu wyrazistych highlightów (najlepszym w zestawie jest chyba "Take It To Reality"), to i tak nie nudzę się podczas słuchania Run. A takie osiągnięcie w 2015 roku zdecydowanie jest warte propsowania. −T.Skowyra
O Antwonie dawno nie było, a biorąc pod uwagę zbliżający się koncert w Warszawie, warto chyba pochylić się nad nowym singlem najbardziej obskurnego rapera Zachodniego Wybrzeża. I tutaj, już na wstępie, niestety pojawiają się małe schody, bo jeżeli ktokolwiek ma w pamięci zwrotkę "143" czy najfajniejsze momenty ubiegłorocznego LP i oczekuje powtórki z rozrywki (czyt. listowej dawki niewybrednego skurwysyństwa), może naprawdę mocno się zawieść. "Jacuzzi" to w gruncie rzeczy całkiem przyzwoicie skrojony rap w retardowej estetyce, nadal tak kretyński, że aż niezły, ale jednak ostatecznie nie zdaje egzaminu i tym razem można zarzucić mu sporo niedociągnięć. Autotune na refrenie w żadnym wypadku nie wywiązuje się ze swojej roli i zamiast nieść, po prostu wkurwia, sam bit natomiast jest do bólu przeciętny, zbyt tendencyjny jak na poznany do tej pory zmysł selekcji Antwona. Jako luźny, niezobowiązujący numer pod zamroczenie wódą – spoko, biorę. Jako zwiastun nowego LP – sorry, Winnetou, ale akurat od ciebie oczekuję znacznie, znacznie więcej. –R.Marek
Nie znam muzyki autorów “Dynamite”, ale krótka przebieżka po ich katalogu raczej mnie nie rozgrzewa. Tutaj jednak stało się coś na tyle interesującego, że pewnie i w 2013 nie wahalibyśmy się odhaczyć wytworu ich współpracy pomiędzy letniakami od Mausi czy Charli XCX. To nieco zachowawczy numer jak na obecne standardy produkcyjne, zwłaszcza że gołym okiem słychać, gdzie to wszystko zmierza: uderzająca pod disco popowa kompozycja w takim odświeżonym stylu Thibauta Berlanda, chwytliwy refren i udany luzacki feat, celują w cieplejsze dni. Treściwość zgodnie z regułami tej gry, ale bez nadwyrężania swoich mocnych stron. Czyli kawałek może nie do końca według tytułu, a mimo to wciąż łatwo odnajdujący się na ripicie, czemu nadchodzące miesiące na pewno będą sprzyjać. –K. Pytel
Niewiele wiem o tej filigranowej wokalistce oprócz tego, że pochodzi z Korei Południowej oraz że jej jeszcze świeża EP-ka premierę miała w tym miesiącu. Développé, bo tak nazywa się rzeczone wydawnictwo, to całkiem sprawnie skrojony synth-pop, któremu zdarza się miewać momenty zarówno w kategorii nośnych motywów (”Delete”, ”So High”), jak i interesujących zabiegów producenckich (”Twenties”). Gdyby nie zamulająca końcówka, czyli dwa ostatnie tracki (które należało zwyczajnie wypierdolić), prawdopodobnie widzielibyśmy się w dziale recenzji. Jednak bardzo narzekać nie mogę, bo tych dobrych momentów jest tutaj więcej niż tych złych. Szczególnie ”Delete” wybija się na tle reszty, nie tylko ze względu na chodzący za mną od kilku dni chorus, bo i zwrotki tu też nie są od czapy. W zasadzie Azin mogłaby być taką koreańską Izą Lach, bo Koreanka i łodzianka operują podobną paletą emocji, pod względem barwy odległe też od siebie nie są, a i producenckie patenty są w obu przypadkach zbieżne (najlepszym przykładem jest właśnie ”Delete”, który automatycznie skojarzył mi się z”Million”), z tą różnicą, że jeśli mówimy o Azin, określenie "wokalistka" jest tym jedynie zasadnym. –M.Lewandowski
Spadkobiercy szkoły dysonansu spod znaku Jesus and Mary Chain na Transfixiation nie sprostali pokładanym w nich nadziejom. Owszem, skroili naprawdę solidne, doskonale przylegające do siebie gitarowe ściany hałasu oraz nagrali melodie dokładnie z pogranicza podręcznikowego shoegaze’u, goth rocka i garażowego noise’u, które strawi prawdopodobnie każde ucho (zaznaczmy tutaj, że przymiotnik "lekkostrawny" nie był najczęściej używanym do opisu ich twórczości epitetem), doprawiając je stricte punkowymi perkusyjnymi blastami, ale zabrakło polotu. Słuchając czwartego studyjnego albumu A Place To Bury Strangers trudno wyzbyć się wrażenia, że momentami można było docisnąć pedał do podłogi jeszcze mocniej, puszczając przy tym wodze fantazji i kierując w stronę najlepszych bangerowych odjazdów towarzyszących dotychczasowemu opus magnum trampkarzy z Brooklynu – Exploding Head. Za grzecznie i zbyt zachowawczo, by zapracować na plusa, ale pamiętajmy, że to wciąż fajne, rytmiczne piosenki, o które w tej konwencji w 2015 roku raczej nie będzie łatwo (patrząc na kalendarium zapowiedzianych premier), a ich koncerty zapewniają niezapomniane, euforyczne doznania. –W.Tyczka
Sprawa jest poważniejsza, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jak się okazało, ten krótki mikstejp raczej nie jest zbiorem odrzutów pozostałych po współpracy z Björk nad jej nowym, przedwcześnie wyciekłym albumem. Owe szkice zostały wykorzystane do jakiegoś poronionego pokazu mody projektantów z Hood By Air (z którymi to Arca był już związany wcześniej). Swoją drogą, ta kooperacja dobrze koresponduje z jego lekko niedorzecznymi wywodami na temat seksualności. Jednak mniejsza o to, bo to, co nas interesuje, to ten zlepek pierdów, który mimo jego przeznaczenia zostanie jednak raczej zapamiętany przez ludzi jako plik na Soundcloudzie. Dzięki krótszej i luźniejszej formie Sheep znacznie bliżej do pozostałych po Yeezusie odpadów w postaci &&&&& aniżeli do zeszłorocznego Xen. Jedni się cieszą powrotem do bardziej przypałowych eksperymentów, inni narzekają na kolejne wydawnictwo niezorientowane bardziej bitowo-rapowo (jak obydwa Stretche dla UNO NYC). Ale warto jednak zauważyć, że jeszcze nigdy Arca nie był tak niebezpiecznie blisko cieszącego się obecnie dużą popularnością industrialnego techno.
Ciężko powiedzieć, czy to chwilowa zmiana kursu, efekt konieczności dostosowania muzyki do pokazu, czy może jednak kierunek, w jakim ten kolo zmierza. Charakterystyczne, maksymalnie intrygujące brzmienie, wykrzywianie rzeczywistości, osobliwa wrażliwość – to wszystko zostało po staremu, brakuje może jedynie klawiszowych, minimalistycznych wprawek, które pojawiły się na ubiegłorocznym debiucie. Nie ma jednak chyba sensu rozwodzić się nad pojedynczymi trackami (w ogóle podzielenie tego tworu na kawałki to niezłe wyzwanie) i wydaje mi się, że próba opisywania takiej muzyki skończyłaby się na tworzeniu rebusów w suahili, dlatego pozwolę sobie spasować. W dalszym ciągu jest to przejebany kolaż potłuczonych bitów, powykrzywianych sampli z przeróżnych źródeł, ambientu i testu nowych wtyczek VST. Ogólnie to "chuj nie funk", a jak ktoś lubi te klimaty, to polecam. Tak się składa, że ja lubię, chociaż te chóralne sample uważam za jego najgorszy pomysł po umieszczeniu Snoopa na poprzednim mikstejpie.
Warto trzymać kciuki i liczyć, że Arca jeszcze przyłoży swoje wenezuelskie dłonie do czegoś ciekawego, a nie popłynie, tworząc coraz bardziej nieprzystające do rzeczywistości szwindle. Obserwujmy sobie rozwój akcji w spokoju, a jak dobrze pójdzie, to w 2020 i w Polsce spotkamy skejtów w pończochach. –A.Barszczak
Chłopaczyna trochę zmiękł i znormalniał. Jego mixtape &&&&& był na tyle popieprzony i frapujący, że Kanye zaprosił go na ostatnią wieczerzę, a i FKA też mu sporo zawdzięcza. Nie dziwota, że mocno czekałem na longplej typa, zwłaszcza po tym, jak dziesięć miechów temu usłyszałem ten fragmencik (który swoją drogą koresponduje za sprawą motywu z "Failed"). Ale jak przyszedł czas na pełnoprawny album, to wenezuelski wizjoner Alejandro Ghersi zagrał nad wyraz zachowawczo. Nie wiem, czy dostał jakieś wskazówki od Mute, czy to jego własny wybór. Tak czy inaczej, na próżno szukać na Xen momentów iście porażających lub pokazujących coś zupełnie nowego. Arcę ratuje to, że jednak wytworzył swój unikalny styl, będący mieszanką poronionej, narkotycznej elektroniki w duchu Autechre, smyczków i hip-hopowej konwencji, stąd też takie wałki jak tytułowy, "Sad Bitch", "Slit Thru", "Lonely Thugg" czy "Fish", to rzeczy robiące wrażenie. Jednak mimo wszystko oczekiwałem czegoś więcej i dużo bardziej wolę poprzedni, odważniejszy mixtape. Ale nie skreślam Ghersiego, bo w przyszłości powinien rządzić. No i ciekaw jestem, co wykombinuje z Björk. Na pewno warto czekać. -T.Skowyra