
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Kurt Feldman nie próbuje swoją rewizytą miliony razy odkurzanych ejtisowych pop zajawek wywracać reguł zastanej gry. Designs In Rhythm, będący artefaktem żywcem wyjętym z adorowanej przez Kurta estetyki, paradoksalnie nie popada w zbutwiały posmak żerowania na uczuciu nostalgii do czasów, których nigdy nie było. W wysoce zintelektualizowanej grze dźwiękiem i konwencją tworzy raczej na starej mocno zdartej materii, alternatywną i naspidowaną wersję przeszłości w nieźle przekombinowanej i zmutowanej odsłonie (w stosunku do prostoty źródła). Klasyczne kompozycję naszpikowane połamanymi rytmami, nerdowskimi zagrywkami i syntezatorowymi krajobrazami potęgują atrakcyjność cukierkowej, ale niegłupiej melodyki, będącej w centrum dźwiękowej historii. Taka odświeżona odsłona powinna urzec słuchaczy − zarówno tych niedzielnych jak i tych bardziej zaangażowanych. −M.Kołaczyk
Ulubieniec redaktora Barszczaka wrócił z wyczekiwanym długograjem i chyba wypada skupić się na tym, że przelot przez pierwsze pięć indeksów Neō Wax Bloom to śmiało jedno z najlepszych kilkunastu minut tegorocznej muzyki. Od introwertycznego jak na warunki Iglooghosta, funkcjonującego niemal jako zapowiedź nadchodzących wojaży "Pale Eyes", przez pop-modernistyczny miszmasz "Super Ink Burst", aż po zabarwiony grimem "White Gun", Seamus Malliagh przygotował oszalały amalgamat wonky, bubblegumu, trapu, cloudu i cholera wie czego jeszcze. Irlandczyk silniej niż na Chinese Nü Yr skupia się na detalach, a efektem jest mieniący się tysiącem barw, niezwykle przemyślany ekosystem, stający w szranki z klasykami przystępnego maksymalizmu pokroju Alizzza czy Lido. I nawet jeśli reszta albumu to zaledwie wstrząsy wtórne po tym szalonym starcie, to i tak szacun dla kolesia, że w dość silnie wyeksploatowanej w ostatnich latach niszy udało mu się wyklarować tak wyrazisty styl. No ale miejscówka w Brainfeederze nie bierze się z dupy, co nie? W każdym razie rzecz nie do pominięcia dla złaknionych "nowej elektroniki". –W.Chełmecki
Złote dziecko Brainfeedera właśnie uraczyło świat kolejną, skazaną na sukces EP-ką, uparcie powtarzającą charakterystyczną formułę, mozolnie szlifowaną przez Brytyjczyka od samego początku. Po raz kolejny geniusz-junior dostarcza publice syntetycznej wielobarwności, napędzanej nasterydowaną producencką wyobraźnią. Jest głośno, chaotycznie i zaskakująco, a punktami odniesienia są wczesny Arca oraz największe ekstrawagancje PC Music. Problem w tym, że młodzieńcza witalność odznaczająca swe piętno w kompozycyjnym ADHD to rozrywka jednorazowego użytku. Przejażdżka wystrzałowym rollercoasterem rzeczywiście stanowi przyjemny zastrzyk adrenaliny, ale wychodząc z lunaparku, cały ten zapał gdzieś ucieka. Na pewno wartością takiej twórczości jest bezwarunkowe przywiązanie do chwili. Istnieje tylko moment, podczas którego przeżywamy krótką, aczkolwiek efektowną przygodę. Znika potrzeba refleksji, a intelektualny kontekst zastępuje szlachetność czystej energii. Mnie jednak od tego natłoku pomysłów boli głowa, zaś męcząca, kreskówkowa krzykliwość formy mdli niczym zjedzenie o jednego ciastka za dużo. –Ł.Krajnik
Ikonika wypłynęła na początku dekady razem z falą post-dubstepu. Ale nie zasiedziała się długo w tej szufladce, bo już na kolejnym longplayu Aerotropolis sprawdzała się w house'owym graniu zasilanym przyjemnymi melodiami modern-funku. I kiedy dziś wracam do tej płyty, to ciężko mi narzekać. Nie inaczej jest z najnowszym Distractions, z tym że tym razem Sara Abdel-Hamid przeniosła się ze swoim sprzętem i pomysłami do miasteczka purpurowych basów, retro-synthów i modernistycznego r&b. I dla mnie to jest jeszcze lepsza opcja, bo kupuję klawiszowy rap w "Sacrifice", z łatwością zagłębiam się w te statyczne jamy ("435", "Lossy" czy "Not Actual Gameplay") i akurat jestem fanem kubistycznych konstrukcji Kingdoma (wsłuchajmy się w "Lear" czy "Love Games"). Jest nawet nieśmiała odpowiedź na "Bank Head" w rozkosznie zimnym "Noblest", więc chyba nawet nie muszę wspominać, że na końcowej stacji "Hazefield" wita nas Jessy Lanza ze swoim cudownym głosem. Sprawdzajcie. –T.Skowyra
Na starcie odpalcie "Rh Negative" jako ściągawkę i streszczenie inżynieryjnego bossostwa Antona w tworzeniu melancholijnej głębi; w wyciskaniu absolutnego brzmieniowego maksimum z możliwości, jakie dają dronowe struktury. Świetna sprawa poznać typa, zwłaszcza gdy okazja ku temu właściwa – dwa nowe krążki wydane w ostatnich miesiącach. Tak więc, czy warto dać im szanse? Czy raczej wyszukać czegoś z przeszłości? To zależy, co prywatnie preferujecie. Na Sirimiri Anton zredukował do niezbędnego minimum rozrywające hałasem, globalne lamenty chrapliwych przesterów, w imię radosnego oddania się introspekcji – kontemplacyjnej ambientowej otoczki. Tę stylistyczną rewoltę ogłasza się już na starcie, w bardzo przyjaznym, repetycyjnym, ale niestety pozbawionym konkretów "Downfallu", tkwiącym gdzieś na przecięciu Vangelisa, Basińskiego i tych nielicznych optymistycznych momentów SAW II, aby w kontynuacji pozostał już sam Basiński, przechodzący w zdezelowanym "Vasastanie" do powolnych glitchów z niepokojąco mocnym znamieniem twórczości Fennesza. Kończy się to wszystko zabójczo smutnym epilogiem, którego bogactwo budowane jest na Enowskich, klawiszowych migawkach. Jeśli po takim opisie nie drażni Was powtarzalność formy, to znaczy, że ostygliście na tyle, że nie potrzebna Wam wymuszona innowacja. Chyba, że są tu gdzieś na sali jakieś ambientowe świry (ZRÓBCIE JAKIŚ HAŁAS!!!), wtedy zachęcać nie muszę. Ostatecznie zostajemy z może przeciętnym, ale bardzo, ale to bardzo miłym dla ucha krążkiem do obadania (chociaż z tego premierowego albumowego duetu zdecydowanie bardziej poleciłbym Midnight Colours – nie pytajcie czemu o nim nie mówię, sam nie wiem). −M.Kołaczyk
Bracia Aged nigdy nie zyskali popularności w mediach – nawet w momencie wydania debiutanckiego no world nie zrobiło się o nich jakoś specjalnie głośno. Powodem takiej recepcji, pomijając marketingowy aspekt, jest charakter ich utworów. Wymuskane, subtelne aranżacje oraz wyrafinowany songwriting – to nie są atuty, które mogłyby przyciągnąć rzesze randomowych słuchaczy. Dlatego inc. no world pewnie pozostaną już w niszy, a ich nagraniami będzie cieszyć się garstka zajawionych. Tak to niestety wygląda, ale jak widać Daniel i Andrew specjalnie się tym nie przejmują. Może nawet dzięki temu mogą wciąż robić to, na co mają ochotę: Living to zbiór pięciu melancholijnych, jamów (w tym w samym środku instrumentalny "Sent" z czarującą partią fletu) utrzymanych w klimacie intymnego, wysublimowanego r&b (coś między D'Angelo i Talk Talk), a więc dokładnie takim, do jakiego przyzwyczaił nas duet. Cała piątka indeksów składa się na spójny zbiór, który jest mi bliższy od ostatniego, całkiem przecież udanego regularnego albumu. Kto jeszcze nie sprawdził i ma wolne 25 minut niech odpala poniższy stream. –T.Skowyra
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.