
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Od początków istnienia Odd Future, Domo Genesis zawsze był Zeppo Marxem tej grupy. Na tle wręcz karykaturalnie przerysowanych osobowości swoich kompanów, jawił się jako postać znacznie bardziej stonowana. Podczas porównań z komiksową krzykliwością dokonań rówieśników, jego twórczość była dość często odbierana jako mało ekscytująca. Jednak teraz, gdy słynny hip-hopowy konglomerat się rozpadł, okazało się, że siła Domo leży w konsekwencji. Ten 25-letni raper to bardziej rzemieślnik niż artysta z prawdziwego zdarzenia. Przez lata nauki poznał wszystkie podstawy swojego fachu i dopracował je do warsztatowej perfekcji. Na Genesis ten profesjonalizm widoczny jest w zgrabnie napisanych numerach opartych na ciepłych, neo-soulowych dźwiękach. Wśród nich, swobodnie dryfujący wokal Domo, w bezpretensjonalny sposób opowiada o swoich marzeniach, zwycięstwach i porażkach.
Oczywiście, że jest to wszystko bardzo przewidywalne, ale ta banalność sprawia, że w utworach, które znalazły się na tym albumie jest coś niesłychanie uroczego. Wszyscy wiemy, że Genesis nie jest w stanie dać światu kolejnego Goblina czy Earla. Natomiast możemy być prawie pewni, że żadna jego płyta nie zawiedzie tak mocno jak Cherry Bomb. Należy chwalić tych, którzy nie boją się artystycznej brawury, jednak trzeba też pamiętać o pracowitych wyrobnikach. Ich metodyczność objawia się w wydawaniu porządnych albumów prezentujących stały, równy poziom. –Ł.Krajnik
Prawda jest taka, że raperów kochamy tylko i wyłącznie za jedną rzecz – charyzmę. Możemy oczywiście udawać intelektualistów, którzy w rytmicznej melodeklamacji szukają prawd objawionych o współczesnym świecie, albo strugać wyrafinowanych fetyszystów sampli noszących t-shirt z nadrukowanym winylem, a nawet udawać koneserów lingwistyki spędzających godziny na analizie pudła rezonansowego Young Thuga, lub też... i... oraz.. ale nie oszukamy naszych pierwotnych instynktów. Akademickie szpagaty Fostera Wallace'a na temat hip-hopu, czy błyskotliwe bon moty Roberta Christgaua dotyczące kodeinowego mesjanizmu Future'a nie znaczą tak naprawdę nic, gdy przypomnimy sobie o tym, że do szczęścia potrzebujemy tylko i wyłącznie Freddiego Gibbsa i wywracającego wnętrzności na lewą stronę basu. Tylko tyle i AŻ tyle. Tak więc, zanim świat znów wróci do podniecania się społecznie zaangażowaną kendrickowszczyzną, pozwól mi Drogi Czytelniku na popełnienie jeszcze jednej towarzyskiej gafy i zakomunikowanie wszem i wobec że grafika zdobiąca ten materiał to najlepsza okładka 2018 roku, a utworowi numer trzy ktoś kiedyś postawi pomnik. –Ł.Krajnik
Nowy talent na rapowej mapie LA można było wyhaczyć już rok temu, wraz ze świetnym mixtejpem Shit Don't Stop. W porównaniu do tamtego zbiorku All Blue – pierwszy regularny album G Perico – wydaje się bardziej skupiony i zwarty, ale też w większym stopniu jednorodny – i nie jest to bynajmniej jakiś zarzut, bo ten laserowy, wyrosły na spuściźnie DJ-a Quika g-funk mógłbym chłonąć w dowolnej ilości. Mniej retrospektywny niż Schoolboy Q, nie tak striptizerski jak YG, młody Perico w swojej krzykliwej nawijce jarzy się podskórnym obłędem, w czym pomaga mu dość oryginalna barwa głosu i szereg rozedrganych, pół-skandowanych refrenów w typie "Dedicate" czy utworu tytułowego. W ostatnich miesiącach nie słyszałem za wiele z west-coastowej szufladki, ale nawet z tą szczątkową wiedzą śmiało mogę nazwać All Blue czołówką roku w swojej kategorii – a jeśli się mylę, to tylko lepiej dla nas. –W.Chełmecki
Punk isn't so much a sound as a situation. Jestem odrobinę spóźniona, gdyż zakończyli i zakończyły działalność pod koniec września, ale skoro kobiety, mężczyzn i innych rozlicza się właśnie po tym, jak kończą, to zasłużyli na parę słów. W porównaniu do zeszłorocznego dema ("Masculine Artifice" najlepszym punkowym trackiem A.D. 2015, polecam uwadze!) mniej tu zaskakujących kontrapunktów, a całość wydaje się poświęcać przebojowość na rzecz agresji. To zrozumiałe, 2016 rok był trudny dla wszystkich, więc bezkompromisowe "agitki" mkną na nieskomplikowanych riffach z desperacją godną ważnej sprawy, bez większych problemów potwierdzając pozycję najciekawszego nieheteronormatywnego hardcore'u ostatnich lat. The answer is always some greeting card bullshit about "death, hate, sadness". Pięć petard, łącznie siedem minut, a potrafiłam uwikłać się w płeć. Sprawa jest prosta: chciałabym napisać, że ta EP-ka trwa tyle, co przeciętny utwór Swans, ale jest trzy razy krótsza. I tylko żal, że już nie nagrają swojego "Fagetarian And Dyke". Punk is not universal. Punk is hyper-specific. –P.Wycisło
Był taki facet. Każdy jego występ bawił mnie do rozpuku. Wystarczały dwa pierwsze zdania jakiegokolwiek monologu i po prostu nie wyrabiałem ze śmiechu. Gdy już czułem, że zaraz pęknę, to ten gość dorzucał taki kawałek, że zbierałem szczękę z podłogi. On był prawie jak gwiazda rocka. A jaką miał świetną, kolorową kurtkę!
Problem w tym, że całe show opierało się wciąż na tym samym, powtarzanym w kółko żarcie. Identyczny prolog, podobne rozwinięcie i puenta, którą znałem na pamięć. Nawet mu się nie chciało dodać kolejnego dowcipu do tego skromnego repertuaru. Uparcie od kilku lat używał jednego akordu.
Tak więc, najpierw ja odkryłem tę tajemnicę, a potem cała reszta. Niektórzy fani nawet prosili o wprowadzenie wspomnianej drugiej anegdoty. Ludzie wysyłali maile z gotowymi historyjkami, a nawet chóralnie wykrzykiwali propozycje grepsów podczas występów. Niestety wszystkie te próby skończyły się fiaskiem.
W końcu anulowano całe tournée i teraz ten koleś opowiada swój jedyny żart do lustra. –Ł.Krajnik
Zaledwie pół roku po wydaniu mixtape'u SECURITY Gaika, jako londyński przedstawiciel ponurego trap-grime'u z elementami jamajskiego dancehallu, zdołał podpiąć się pod wytwórnię Warp Records i wystrzelić z kolejnym materiałem – EP-ką Spaghetto. Ta krótkograjka, powiedzmy sobie szczerze, nie wprowadza żadnej nowej jakości na około-hip-hopowej wyspiarskiej scenie. Estetycznie leży bowiem niebezpiecznie blisko (z założenia) darmowego materiału wydanego w kwietniu. Stąd absolutnie nie dziwi brak nadmiernej ekscytacji mediów towarzyszącej premierze nowego wydawnictwa, skoro Brytyjczyk w podobnym stylu przerabiał plusy i minusy życia w gentryfikującym się w zawrotnym tempie, postmodernistycznym Londynie już kilka miesięcy wcześniej. Niemniej Spaghetto sprawdzić zdecydowanie warto. Choćby jako kolejny, wersyfikowany, przystanek na po-brexitowej ścieżce MC, który z niebywałą lekkością wykłada w dekadenckim stylu o procesach gnilnych zachodzących w tkance społeczno-politycznej dzisiejszej Anglii. –W.Tyczka
Słuchając nowego Lustwerka, zwodzony "bezwysiłkowością" jego tracków, zbyt późno uświadomiłem sobie, że chyba dopiero tutaj udało się zrealizować zamysł Drake'a, by stworzyć album-playlistę, łącząc doświadczenie immanentnej dla KULTURY STREAMINGU, głuchej, obojętnej izolacji z nowym odliczaniem mijających sekund podczas jazdy windą muzaku.
Wpisując to wszystko w jeszcze inny kontekst: jestem świadomy tego, że analityczne podejście Blunta i Ferraro funkcjonuje często jako narzędzie do intelektualnego samozadowolenia (zarzut Otta przeciwko OPN), ale ja unikałbym tego typu krytyki. Information to barwy teraźniejszości spoza Doliny Krzemowej i grzebania w archiwach, Information to "Muzyka Pop". Najbardziej doświadczam jej, oglądając ludzi zaczepianych w programie ESKI, "Co się słucha": konfuzja, obojętność, brak wyraźnej przyjemności, zawsze wywoływały u mnie smutne wrażenie nieudanej – przepraszam za słownictwo – dystopii. Co śmieszne, wyczuwam na tym albumie wspólny wajb z Yaeji i Channel Tres, i o ile co do tej pierwszej nie mam wielkich zastrzeżeń, to u Channela irytuje mnie to, że CHCE być muzyką pop, a Lustwerk nią po prostu JEST. To dobry znak. –J.Bugdol
Na wysokości EP-ki Zebra, gdzie pojawiło się oszczędne, szkieletowe r&b, Gallant zapowiadał się na co najmniej ciekawą postać. Wraz z nagraniem longplaya trochę podkopał swoje szanse. Ology brzmi jak dostosowany do komercyjnych rozgłośni, napędzany soulem i r&b pop, a sam Christopher Gallant przypomina kogoś między Weekndem, Anthonym Gonzalezem i Miguelem, tylko w raczej stonowanej wersji. Są na tej płycie jakieś przyzwoite fragmenty (prince'owy "Talking To Myself" chyba wyszedł najlepiej, no i "Skipping Stone" też jakoś wyszedł), ale tak prawdę mówiąc nie chce mi się ani słuchać tych rozegzaltowanych, bladych wałków, ani tym bardziej o nich pisać. Więc poprzestaję na tych kilku linijkach i raczej na dobre rozstaję się z debiutem tego gamonia. No i trochę szkoda, że wyszło tak, a nie inaczej. −T.Skowyra
Drogi Morganie, długo kazałeś nam na siebie czekać, ale nie będę ukrywał, że warto było. Dwa kawałki z nie byle jakim gościem to zawsze coś! Ze strony współzałożyciela Metro Area nie ma tutaj żadnej wolty stylistycznej, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Znów mamy do czynienia z intensywnymi kaskadami synthów i powykręcanymi biciwami odwołującymi się zarówno do r&b i house’u, jak i do minimal techno, ale nowojorczyk scala to (jak zwykle) z taką klasą, że słuchanie "Calling Card” i "Mezzanine” (oraz ich dubowych odsłon) jest wielką przyjemnością. A Jessy Lanza? No cóż, jej Pull My Hair Back jest zasadniczo bliskie stylistyce Geista, więc chyba nie muszę dodawać, że Kanadyjka poradziła sobie znakomicie. Jeżeli ta EP-ka ma być wprawką do kolejnego Double Night Time, ale tym razem z wokalami Lanzy, to z miejsca jestem kupiony! –J.Marczuk
czy "riki tiki"
to wciąż największy frazes o Gangu
a może... "ram pam pam"?
ale tu są całą prawdą, jakby
magnetyczną poezją zmieszaną
przez Roberta M
Popek i Borixon, kochankowie
nigdy bardziej nieprzejrzyści, żargonowi
przemierzają ulice
białej mafii
wynalazcy, surowych rymów miotacze
(Popek miażdży w "Kapitan Kox")
ale Borixon
też daje z siebie to co najgorsze: choćby w
"Kocham Cię Robaczku"
szkoda że bity bywają nudne albo
bezwładne jak na poprzednim Gangu;
"Albańskie Kakao", "Wita Was Król".
–Elvis John
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.