
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Od kilku dni zastanawiam się, kto jest liderem, jeśli chodzi o tegoroczny house na długim dystansie. Nie udało mi się (jeszcze) znaleźć ostatecznej i satysfakcjonującej odpowiedzi, ale jeśli dzisiaj musiałbym podjąć decyzję, to wywołuję do tablicy Anthony'ego. Postać znana, więc nie ma sensu przybliżać jego wydawniczych losów – dla mnie ważne jest to, że jego LP wreszcie wciągnął mnie całościowo i to nie tylko na dzień czy dwa. Zaskoczenia nie ma: na Fog FM sporo Sprinklesowych patentów (choćby początek openera czy "I'll Follow You"), ale to jednak inny rodzaj ambient house'u. Materiał ma parkietowy potencjał (weźmy tytułowy, "Benefit" czy "Lucys", aby sprawdzić siłę grywalności), mniej tu zadumy i powtórzeń bez końca, choć Naples nie jest w stanie daleko od tego uciec. Dzięki temu udaje mu się skompilować spójny i dość różnorodny album zarazem, bo po zakończeniu micro-house'owego "Unhygenix" otrzymujemy bajkową wprawkę ambientu "Channel 3", a po wręcz technoidalnym "Benefit" wjeżdża w tym wypadku zamglony uspokajacz "Channel 2", stopujący bieg na pełnej. Nowojorczyk niby niczego nowego tutaj nie odkrywa i nawet nie wnosi wiele do własnego portfolio, ale tak konkretnie ułożonego wydawnictwa na swoim koncie jeszcze nie miał. Przynajmniej w mojej ocenie. –T.Skowyra
Telegraficzny skrót: Naples dostarcza jeden z najlepszych albumów outsider-house'owych, jakie przyszło mi ostatnio słuchać. Czym on jest? Ten dziwny house? Dla niezorientowanych: outsider-house jest tym dla klasycznie dopieszczonego house'u, czym Guided by Voice dla przedstawicieli rockistowskich majorsów. Lo-fi i DIY uwięzione w pełnym perfekcjonistycznego blichtru świecie ekskluzywnych klubów. Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jak takie dziwaczne połączenie działa, nowy Take Me With You jest idealnym punktem, od którego można rozpocząć swoją przygodę. Pełne fenneszowej nostalgii, seinfieldowego nastroju, rozmytych syntezatorów i lekkich glitchów utwory, po brzegi wypełnione czasami ciężką, czasami zaś niesamowicie wzruszającą atmosferą. Ładne to, miłe to, nie męczy, wciąga i nastawia na więcej. Czego chcieć więcej? Gdy Vynehall wydaje najlepszą płytę roku, onieśmielając wszystkich wypolerowaniem każdej, nawet najmniejszej nutki do absolutnego połysku, Antony tkwiąc na brzmieniowych antypodach domowej produkcji, dokonuje czegoś niemal bliskiego, dając nam materiał pod względem technicznym niemal doskonały oraz esencjonalny dla całego nurtu; i przez to, że esencjonalny, brakuje mi tu tylko jakiś kreatywnych zabaw formą i bardziej zaskakujących momentów, ale wiadomo, że nie można mieć wszystkiego. −M.Kołaczyk
Rezydujący w Amsterdamie Jonny Nash już od jakiegoś czasu zajmuje się tworzeniem ambientowej, niebywale relaksacyjnej muzyki. Tegoroczny Eden to w moim odczuciu najbardziej subtelny ambient wydany w 2017 roku. Całość spowita zaspaną, trochę odrealnioną aurą nieco przywołującą albumy Hiroshiego Yoshimury z 80s, to doskonały soundtrack do porannej kontemplacji albo nocnych snów o potędze. Każdy gest, ruch czy westchnienie są tu wykonywane z namaszczeniem i czcią, nawet gdy pojawiają się syntetyczne bity, jak w "Ding Repair". I właściwie tylko tyle mogę napisać o tym wydawnictwie. Jeśli chcecie na 40 minut oderwać się od wszystkiego i zatonąć w pięknych, kojących błogością, eterycznych dźwiękach, to zapuśćcie Eden Jonny'ego. A jeśli ta rozmarzona peregrynacja sprawi wam radość, to sięgnijcie również po nagrany wspólnie z Suzanne Kraft Passive Aggressive – też nie powinniście się zawieść. –T.Skowyra
Pod dwiema literkami NV kryje się Rosjanka Kate Shilonosova, która jakiś czas temu wydała w Orange Milk swój bodaj pierwszy album. Binasu brzmi jak przebieżka po subiektywnym katalogu, nazwijmy to, eksperymentalnego popu, który jakoś szczególnie rezonuje w rosyjskiej autorce tych niby-piosenek (skojarzenie z Another Green World). Na przykład "Grass In The Woods" swoją wachlarzową fakturką przywołuje "Hunter" Björk, tytułowy ma post-punkowo-krautrockowy posmak, ambientowe pociągnięcia pędzlem w "3Arms" hołdują stronie B Low (podobnie "YYG", choć z perspektywy zdegradowanego digi-ambientu), czy kanciaste klawisze "Dance" brzmią jak uspokojone i zwolnione Yellow Magic Orchestra. A sposób, w jaki NV ujmuje i przetwarza te wątki naprawdę może imponować, choć szczerze mówiąc najbardziej podoba mi się, gdy Kate działa na polu bliższym piosence w sensie formalnym, a tak dzieje się chociażby w "Inn" czy moim ulubionym "Kata", gdzie przeplatające się, repetycyjne motywy i melodie działają bezpośrednio na słuchającego, przy okazji od 3:51 nieśmiało zahaczając o poważkowe rejony. W każdym razie Binasu naprawdę intryguje. –T.Skowyra
Debiutancki krążek tria, którego skład tworzą Nadia Hulett (Phantom Posse) oraz Carlos Hernande i Julian Fader (obaj związani z zespołem Ava Luna; pamięta ktoś jeszcze taką fajną płytkę Electric Balloon?), unosi się ulotnie gdzieś między ciepłem dziecięcych wspomnień a całkiem dojrzałą refleksją nad naturą przywiązania, między indie-popową delikatnością a temperamentem funku, między kruchą poetyką Natalie Prass a porywającą pewnością siebie Lorely Rodriguez. oh my to triumf subtelnego songwritingu, osadzony estetycznie w granicach art-popu, lounge'u i kameralnej, klawiszowej ballady, czasami zarażający żywszym groovem, a innym razem snujący się marzycielsko wzdłuż ledwie naznaczonej, elektronicznej smugi . To nie typ oświecenia spadającego na nas z ogromną siłą, a raczej obietnica światła na końcu tunelu, przestrzeń wypełniona specyficzną pogodą ducha i eksperymentem, który zgubił swoje wytyczne, stając się już na zawsze ledwie plamką słodkiej nieuchwytności; płyta na wczoraj i na jutro – i na dziś, do czego szczerze zachęcam. –W.Chełmecki
Piotr Kaliński oraz Stefan Wesołowski w dupie mają waszą wiosenną radość. Duet polskich muzyków stara się z całych sił popsuć dobry humor wszystkim mięczakom, mającym czelność cieszyć się z promieni słonecznych za oknem. Nanook Of The North naraża działkowiczów na dźwiękowe islandzkie mrozy, zmieniające uroczy, kwietniowy krajobraz w obóz przetrwania dla najwytrwalszych miłośników awangardowej elektroniki. Nasączone melancholią, hipnotyzujące kompozycje są dowodem na potęgę krajowej sceny okołoambientowej, wyprzedzającej rodzimych raperów i gitarzystów o lata świetlne. Obecnie ciężko o bardziej bezkompromisowych, polskich artystów niż autorów takich płyt jak Szum czy Rite Of The End. Dlatego, mimo że gęsta atmosfera tego projektu prawie mnie zabiła, to i tak mam ochotę na kolejne podróże do intrygującego świata Nanuka z Północy. –Ł.Krajnik
Dawno temu natknąłem się na wspaniały wywiad z Krzysztofem Zanussim. Uznany polski reżyser jak zwykle ze swadą, błyskotliwie i z humorkiem odpowiadał na pytania, przy okazji zdissował Depeche Mode i Tarantino oraz pochwalił Schuberta (Franza, nie Rudiego). Musze jednak przyznać, że w pamięć zapadła mi przede wszystkim przezabawna anegdota z czasów, gdy Zanussi wykładał na Sorbonie. Wspomniał, że w sali obok swoje zajęcia prowadził Jacques Derrida, ale pan Krzysztof z właściwą sobie skromnością dodał, że studenci wychodzili z wykładów francuskiego filozofa, by posłuchać polskiego profesora. Podobno zwracał się wtedy do oświeconych słuchaczy słowami: "ten pan z sali obok mówi nieprawdę, nie wierzcie mu". Dlaczego o tym wspominam? Otóż przeczytałem w internecie parę recenzji Sleep Well Beast i z bólem serca stwierdzam, że mówią nieprawdę. Nie wierzcie im. Ale jeżeli szukacie dobrej płyty na bezsenność, to trafiliście doskonale, bo działa niezawodnie. Sypiam całkiem nieźle, byku. –P.Wycisło
Styczniowa EP-ka Negative Gemini to jedno z pierwszych wydawnictw 2018 roku, które warto obadać nieco uważniej. W kontekście Body Work, a więc ostatniego longplaya Lindsey French, Bad Baby wyróżnia niejako porzucenie centralnie dance'owego kierunku – tym razem taneczna perspektywa zostaje skryta pod powierzchnią baśniowej krainy snów. Tak dzieje się w "Infin Path", brzmiącym jak fragment Vespertine w delikatnych objęciach Goldiego. Utwór tytułowy to z kolei cyfrowa wariacja na temat Cocteau Twins, pierwsza część "You Weren't There Anymore" wywołuje z łóżka zmęczonego Ariela o 5.30 nad ranem, a "Skydiver" to ukryty w klawiszowym pałacyku, eteryczny chillwave dla marzycieli, którzy marzą i żyją w swoim marzeniu. Nie lekceważyłbym też krótkiej ballady "My Innocence" z ekspresyjnym wokalem Lindsay i bonusowej wersji "Bad Baby". A tak naprawdę w ogóle nie lekceważyłbym tego zbiorku, o którym niektórzy być może już zapomnieli. –T.Skowyra
1080p wciąż dostarcza dobry kontent. Sam Beatch i Sebastian Davidson nagrali kasetę, na której pałaszują wszelkie odmiany technoidalnej materii. Precyzyjniej rzecz ujmując, ich Rubber Sole (śmieszny tytuł swoją drogą), to patchwork peryferyjnego techno ("bb"), parkietowego house'u ("Guu Yuu"), kojącego minimalu ("Sheffie"), umiarkowanie eksperymentalnej elektroniki (Restate), delikatnego, laboratoryjnego ambientu ("TRSX Moon"), czy klikowego cykania ("Future Goner"). Wachlarz interesujący, sztuką jest połączenie tego w jedną zgrabną całość. Duetowi Neu Balance się udaje, bo same tylko barwy dźwięków w spokojnym "Better Off Alone" świadczą o dobrym smaku i znajomości tematu. Najlepiej poszło kolesiom przy dance'owym edicie "Restate", gdzie ze sci-fi'owej powłoki wyszyli microhouse'ową serwetkę, dość wyraźnie wzorując się na technice Farbena. Także zachęcam do sprawdzenia tego, jak i kolejnych wydawnictw labelu Richarda McFarlane'a, bo zawsze jest co najmniej ciekawie, a często, tak jak w przypadku Rubber Sole, świetnie. –T.Skowyra
Szósta już płyta The New Pornographers niczym specjalnym nie zaskakuje. Dostajemy kolejny zestaw niezłych piosenek, które są za mało intrygujące, żeby chciało się do nich wracać. Za zdecydowaną większość kawałków odpowiedzialny jest A.C. Newman i nie mam z tym problemu, bo wszystkie trzy kompozycje Bejara są dość toporne i należą do najgorszych momentów albumu. Chwilami dobrze się tego słucha: opener ma fajne hooki i miłe dla uche harmonie, "Backstairs" i "Dancehall Domine" dość przyjemne refreny, całkiem podoba mi się też "Hi-Rise" ale w sumie zastanawiam się po co mam poświęcać na tę płytę czas jeśli w każdej chwili mogę odpalić sobie Mass Romantic. Wierni fani zespołu chyba się jarają, a mi nie chce się nawet kręcić nosem, bo dostałem mniej więcej to, zego się spodziewałem. -P.Ejsmont
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.