Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Elegancki, nokturnowy housik, który sprawdza się w każdych okolicznościach, jako muzyka tła podczas domowego chilloutu, soundtrack do wieczornych spacerów po Warszawie, jak i joint do baunsów nad Wisłą. Miła namiastka Disclosure oraz potwierdzenie, że Wawa nie zawsze pachnie kalafiorem.
Padło tu kiedyś pytanie, czy Rosalie. zna Rosalię. No mam nadzieję, bo katalońska rewelacja tego roku ze swoim przebojowym, nowoczesnym post-flamenco odstawia iberyjską konkurencję i nie tylko. Najpierw świetne "Malamente", teraz równie dobre "Pienso En Tu Mirá", czego chcieć więcej?
Bardzo chwytliwa, nieskomplikowana odpowiedź na pytanie, co by było, gdyby Banks poszła w lśniący, bujający funk i zakochała się na zabój. Junglepussy znalazła sprytny sposób na wyciąganie swoich fanów z depresji, na natychmiastowe poprawienie im humoru, posłuchaj jaki.
Schafter vs. konkurencja
Księżniczka crunk'n'b idzie na całego w rytmiczny, nigeryjski afrobeat, przy którym nie sposób usiedzieć w miejscu. "Śmiechawica, ze mną dupa dzika jak Afryka, odpala szluga, potem klika".
Słuchałem tego już kilka razy i wciąż jestem skonsternowany, w dalszym ciągu nie potrafię wydać jednoznacznej opinii. Gimb-nerd-trap na wczesnooddfuture'owym bicie, który jest tak wyrazisty, że aż daje po gałach. Koza mija bypassem grzęzawisko rapowej generyczności. Jeszcze do końca nie wiem, czy to dobre, ale na pewno jakieś.
Brainfeeder to ostatnio mój ulubiony label, a w sierpniu to już w ogóle, Dorian, Cole, Igloo - wszystko pierwsza klasa. Ostatni z wymienionych gagatków w szalonym, progresywnym "Clean Tamei" skaczę na głowkę w modernistyczną, klubowo zdekonstruowaną toń w drum’n’bassowym odcieniu. Daniel Lopatin ma godnego następcę.
Kunsztowny, ufunkowiony synth-pop z Chile, o którym nie wiedzieliście, że śniliście. Zmysłowe, ciut hipnagogiczne post-disco dla wybranych (400 odsłon, wtf). Piękno ukryte w gąszczu przeciętności.
Słodki, osobisty w wymowie pop zapatrzony w milenijny boom kreatywności tego genre'u dla wszystkich, którzy stoją na stanowisku, że heteroseksualizm jest przereklamowany.

Trochę późnawo wzmiankuję o tym synth-electro-rapowym numerze, ale dopiero wczoraj zdałem sobie sprawę z tego, że to przecież piosenka o Carpigiani, zwłaszcza biorąc pod uwagę tytuł, ale warstwa dźwiękowa też się zazębia. Nie da się bowiem ukryć, że ten futurystyczny, acz wyjątkowo przyswajalny (chyba najbardziej popowy utwór w zestawie) kawałek o niedogodnościach monogamii bezproblemowo wciela w życie poptymistyczne ideały. Mała przestroga na koniec – nigdy nie ufajcie raperom.