
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Czyżby objawiła nam się nowa Ariana Grande względnie Tinashe? Fajnie by było, bo synth-r'n'b-popowe "Can I" z efektownym, post-trapowym refrenem to niezły bopik.
Odczytuję ten soulowy szlagierek jako koncert Pet Shop Boys (sampel i interpolacja w refrenie) na Dzikim Zachodzie rodem z filmu Django w reżyserii Eryki Badu. Słyszę tu też trochę Solange w tej bardziej zwartej i bezpretensjonalnej odsłonie.
Ten bombastyczny, szkatułkowy utwór to przykład typowego, adhdowskiego k-popu, który nastawiony jest na odniesienie międzynarodowego sukcesu (check choćby podróżniczy teledysk). I wiecie co? Chyba go odniesie, bo to kawał poprawiającego humor hiciora.
Sporo czasu spędziłem w zeszłym roku z piosenkami LSO, ale jakoś żadna nie przekonała mnie na tyle, żebym mógł ją z czystym sercem umieścić wśród propozycji do listy, a może po prostu trochę przytłoczyła mnie ilość kontentu. Na szczęście w 2019 nie mam takich problemów, bo już pierwszy tegoroczny utwór tego najoryginalniejszego polskiego zespołu przepalił mi styki, a zwłaszcza jego eksplozywne prog-dnb-trap-popowe zwieńczenie, po którym zrobiło mi się ciemno przed oczami. Knower na środku ostródzkiej tundry.
LIZ w wersji tanecznego, zaborczego uk garage'u? Tego chyba jeszcze nie było, a szkoda, bo sunie to doprawdy znakomicie. Elizabeth może nie, ale DJ Carpigiani zawsze dzwoni dwa razy.
To już dość stary utwór (takie mamy czasy, że 7 miesięcy to prawie wieczność), ale wciąż żywię mały sentyment do tego poczciwego, uderzającego w czułą nutę szumidła. "Keep You Close" to romantyczny dream-pop/shoegaze, którym trudno mi pogardzić. A może to tylko halucynacje z braku światła?
Coals (Łukasz): Ja to jestem swojski chłopek i w moim sercu zawsze Dylan, Smashing Pumpkins etc. (loooool zlinczujcie mnie). Tak jak w gimnazjum zacząłem na grubo jarać się muzyczką, tak teraz jak poczuje zapach nostalgii mocno zakochuje się w danym utworze i męcze bułe kazdemu głośnikowi. Kawalec leci przez dwa tygodnie i odchodzi w zapomnienie. Są jednak tacy artyści, z którymi się moje uszka kumplują, no i czasem chce im się do nuty wracać. Takie kumple sinusy co wracają jak czegoś potrzebują. Styl Lil Pipa zawsze kojarzył mi się z tymi słodkimi czasami, kiedy w Tv leciało Green Day, a ja pykałem w Guitar Hero i uczyłem się pierwszych rockowych licków. Kawałek, który zapodałem jakoś tak naj naj naj mi wchodzi i odpala w głowie taśmy z dzieciństwa w jakości HD. Pewnie chodzi o miłe akordziki, reverby i filtr low pass, ale choooj w to. Wolę się rozpłynąć niż myśleć.
Jeśli nie chcecie, żebym skończył jak Afrojax, to kopsnijcie mi dziesiątaka. Koniec z paleniem kiepów, teraz już tylko Viceroye.
Prosty, trafiający w przebojowe sedno dance-pop naznaczony post-dubstepowymi/ukgarage'owymi wycieczkami SBTRKTa. Można tu również dostrzec echa twórczości Basement Jaxx, co poczytuję jako dodatkową zaletę.
Protegowani Young Thuga wypuścili w tym roku wyjątkowo do rzeczy post-trapowy albumik, gdzie najjaśniej świeci właśnie tytułowy utwór. Najbardziej cenię w nim nadający świeżości kompozycji gitarowy sampel i bardzo melodyjne wejście Gunny. Fajne to!