Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Na For Those Of You Who Have Never (And Also Those Who Have) Brian Leeds zabrał nas na odrealnioną wycieczkę-pułapkę poza czasem, natomiast QTT4 to kontemplacja siarczystego mrozu Arktyki, który przy głębszej refleksji staje się metaforą nieskończonego kosmosu. No cóż, temat w ambientowej branży już dobrze rozklepany i wypróbowany, ale jak można zauważyć, Huerco nie stara się być wizjonerem, tylko zwyczajnie zależy mu na wartościowej muzyce. Dlatego też przy tym półgodzinnym nagraniu można stracić poczucie przestrzeni: po zamknięciu oczu nastąpi teleportacja do najmroźniejszych miejsc planety, w których najlepiej rozmyśla się o nieograniczonym wszechświecie. A więc kończę pisanie, bo palce za chwile przymarzną mi do klawiatuuuuuuuuuuuuuuuuuuu. –T.Skowyra
Zdarza się, że czasem można wyczytać coś ciekawego z syfu komentarzy youtube'a: "If I were to believe the comment section, Parquet Courts sounds like every band that ever existed." Tym razem ktoś wyjątkowo W PUNKT, ale pewnie nieumyślnie, zdissował Parquet Courts. Cóż, w czasie odsłuchu nie potrafiłem uciec od miliona skojarzeń m.in. z Orange Juice (wokal), Pavementem (fragmenty "Already Dead (Digital Only)"), ale to byłyby komplementy, bo Parquet Courts nie wyróżniają się zbytnio na tle całej masy zespołów generacji indie 2.0.
Choć wszystko opiera się na dobrze znanych kliszach (kolejny niepotrzebny post-punk w postaci "I Was Just Here"), to kawałki unikają raczej wad typu: "gramy na pół akorda w zwrotce, wyjemy w refrenie". Zdarzają się jakieś zabawy z naruszaniem schematu zwrotka-refren, noisem ("Dust"), co zapisuję na plus, ale generalnie nie ma do czego wracać.
Zastanawiam się tylko o co tyle szumu, dlaczego lista roczna, czemu "best new music"? Może dlatego, że: "Parquet Courts are definitely a thinking band, and a critical one."? (Jenn Pelly, Pitchfork). Jeśli uważacie, że to główna zaleta Parquet Courts, to sięgnijcie lepiej po jakieś kompendium grega, a nie płytę. –J.Bugdol
"Dzwoni kuzyn,
To mój kuzyn
Dzwoni kuzyn,
To mój kuzyn".
Ostatnio dobrze tę postać nakreślił redaktor Łachecki, więc ja rozwodzić się nie będę, chociaż mam z typem problem (Bałaganem, nie Łukaszem rzecz jasna). Ciągle sobie narzekam, że znowu to samo, o tym samym, w ten sam sposób. I w zasadzie nie dziwię się sobie, bo to tylko nieco naciągnięta opinia. Z tym, że gdy odpalam sobie w końcu materiał w całości, już tak bardzo mi to nie przeszkadza. Lecący sobie na najlepszych podkładach (częściowo oryginalnych, częściowo zajumanych) Kazek może i znowu nawija o jedzeniu, dragach i ruchaniu, ale pewna błyskotliwość, charyzma i charakterystyczność sprawia, że po prostu się chce tego słuchać. Zmęczenie materiału nie doskwiera też tak bardzo, gdy ogarnie się, że to już trzeci materiał typka w tym roku. No pokażcie mi drugiego takiego człowieka w tym kraju. Do usłyszenia w 2017. –A.Barszczak
What You Get For Being Young to zasadna kontynuacja Talk From Home – Kraft ponownie zajmuje się malowaniem ambientowych pejzaży pod patronatem Eno, szuka rozwiązań w obrębie rytmiki, zamiata hi-hatami niczym małymi miotełkami, a nawet próbuje nawiązać fakturą do eksperymentów Fennesza. Efektem jest kojący, relaksacyjny, choć chłodny album, który jest w stanie na moment zatrzymać pędzący czas i przez chwilę uświadomić słuchaczowi, że warto czasem zwolnić i odpuścić. I coś mi się wydaje, że gdy już za oknami zrobi się biało i ciemno, to wtedy sięgnięcie po ten materiał da jeszcze większą satysfakcję. Na pewno sprawdzę, czy tak rzeczywiście będzie. –T.Skowyra
Punk isn't so much a sound as a situation. Jestem odrobinę spóźniona, gdyż zakończyli i zakończyły działalność pod koniec września, ale skoro kobiety, mężczyzn i innych rozlicza się właśnie po tym, jak kończą, to zasłużyli na parę słów. W porównaniu do zeszłorocznego dema ("Masculine Artifice" najlepszym punkowym trackiem A.D. 2015, polecam uwadze!) mniej tu zaskakujących kontrapunktów, a całość wydaje się poświęcać przebojowość na rzecz agresji. To zrozumiałe, 2016 rok był trudny dla wszystkich, więc bezkompromisowe "agitki" mkną na nieskomplikowanych riffach z desperacją godną ważnej sprawy, bez większych problemów potwierdzając pozycję najciekawszego nieheteronormatywnego hardcore'u ostatnich lat. The answer is always some greeting card bullshit about "death, hate, sadness". Pięć petard, łącznie siedem minut, a potrafiłam uwikłać się w płeć. Sprawa jest prosta: chciałabym napisać, że ta EP-ka trwa tyle, co przeciętny utwór Swans, ale jest trzy razy krótsza. I tylko żal, że już nie nagrają swojego "Fagetarian And Dyke". Punk is not universal. Punk is hyper-specific. –P.Wycisło
Można by rzec - kolejne, podobne indie gitarowe granie. Perks to jednak inny przypadek – piosenki trzymają zaskakująco wysoki poziom i co najważniejsze, z zadziwiającą sprawnością unikają szablonów typu: zwrotka-refren-zwrotka i ogranych progresji. Weźmy choćby takie "Hard Work" z prowadzoną "pod prąd" harmonią czy bogatą melodykę wokalu w "Spare Me". Album Australijczyków wypełnia specyficzny feeling przypominający wolniejsze kawałki Yo La Tengo, jesienną melancholię Clientele (partia gitary w "Ride It Out"), czasami też leniwe pieśni Real Estate ("Spare Me", "Convenience").
Z takim klimatem premiera Perks wręcz idealnie przypadła na początek lata, szkoda tylko, że australijskiego, hehe. Tak czy siak, jest coś wciągającego i nieprzewidywalnego w tych spokojnych, luzackich utworach, poza tym dzieje się w nich "na oko" więcej niż powinno. To duży plus. –J.Bugdol
Na Häxan znajdziecie wiedźmy, demony, odprawiane w ciemności gusła – i to dosłownie, bo album ten stanowi alternatywną ścieżkę dźwiękową do Przygód Księcia Achmeda, niemieckiego filmu animowanego z 1926 roku. Kolejnym epizodom z historii Achmeda towarzyszą utwory podszyte tajemnicą i nutką grozy. Niezależnie czy mówimy o rytualnym bluesie "Trollkarlen Och Fågeldräkten", urodziwej repetycyjnej uczcie "Jagten Genom Skogen" czy patetycznym, procolharumowskim "Kalifen", muzykę spowija aura czarów, a jednocześnie specyficznej melancholii i jak można się było spodziewać, Ejstes z ekipą czują się w takim anturażu doskonale. Dungen instrumentalnie? A jak najbardziej, jeszcze jak. –W.Chełmecki
Donald Glover to taki trochę człowiek renesansu, bo choć nie jestem przesadnym jego fanem, to szerokiej rozpiętości jego działań nie można mu odmówić. Aktorzyna, niegdyś raper (już Kauai oderwało się od jego poprzednich nagrań), teraz śpiewak. Trzeci album kalifornijskiego nicponia prawdę mówiąc nieco mnie zaskoczył. Po zapowiedziach spodziewałem się raczej eklektycznego zbioru różnych pomysłów, a otrzymałem pełnokrwisty pomnik dla funkowych bohaterów sprzed 40 lat. Nie ma nic w tym z lamarowego afro-mesjanizmu, "Awaken, My Love!" to psychodeliczna odyseja rozkosznej retromanii, która z dużym wdziękiem i skutecznością naśladuje funkadelicowe klimaty. Robi to bezbłędnie bez popadania w nudziarstwo i tandetność. Całość prezentuje raczej równy poziom, konsekwentnie eksploatując obraną stylistykę. Wyróżniają się singlowy "Redbone", zamykający "Stan Tall" (obydwa na plus) oraz "California" (na minus, strasznie irytujący numer). Brakuje może większej przebojowości i nieco mniejszej odtwórczości, ale nie jest to szczególną wadą.
Podobno Questlove zadzwonił do D'Angelo w środku nocy, aby rozpłynąć się nad tym albumem. Cóż, myślę, że to trochę przesadzona reakcja, mimo niepodważalnej jakości tej płyty. Ale jeśli zachęci ona kogokolwiek do sięgnięcia po, dajmy na to One Nation Under A Groove, to nie pozostaje mi nic innego jak przyklasnąć. –A.Barszczak
Ultimate Lounge to w dużym skrócie lo-fi wariacja na temat r&b/downtempo, bedroom popu à la John K. i hauntologicznych eksperymentów z "anty-produkcją" ("Purple Room"). Wymieniłbym również kilka innych tropów, np. "Sun Lounger" przypomina rozkręcony przez chillwave jazz-house Introduction, zresztą momentami dorównuje Heardowi subtelnością zmian harmonicznych (1:36 i w outro na 2:25 – dla mnie highlight). "Waterdown" i tytułowy to z kolei ciekawe połączenie r&b i balearycznego lounge'u, ale daleko im do sielskich obrazków takiego Marka Barotta czy Nightmares On Wax (choć smyki od 1:10 w tytułowym to wręcz kopia z "Les Nuits").
Baron rzeźbi wielowątkowe utwory, dużo się w nich dzieje nie tylko kompozycyjnie, ale zwłaszcza na poziomie produkcji ("płynna" faktura "Getaway", początek "Waterdown"). Przy okazji poprzedniej EP-ki trafiłem na dziwaczne porównanie do Erika Satie (lol, częstość występowania Satie jako punktu odniesienia w wielu reckach – lekki niesmak), ale ja w optymistycznej wersji widzę Barona produkującego kawałki dla mainstreamu i podbijającego festiwale, tak jak kolega z Goldsmiths College – James Blake. –J.Bugdol
Zakreśl odpowiednią odpowiedź*:
1. Ambient to:
a) eleganckie dźwięki kołyszące do snu i wspomagające poranną medytację, hipnotyzująca repetycja stanowiąca tło dla powtarzalności codziennej rutyny, urocza melancholia, podskórny niepokój, celebracja minimalizmu nieprzeszkadzającego w czytaniu ulubionej powieści, muzyczny odpowiednik "coffee-table book".
b) pęknięte formy, powykręcane i popsute konstrukcje, pierwszy w życiu przyjęty cios w twarz, rozedrganie emocjonalne zakończone przepoconą bawełną, niemy krzyk Harlana Elisona, moment w którym odważyliśmy się w końcu wyjść z jadalni i pójść w stronę tego zaułku by spotkać JEGO. – Ł.Krajnik
*legenda: odp. a) płyta niedobra, odp. b) płyta dobra