Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Witold Tyczka:
Dylan Baldi coś tam przebąkiwał, że nowe Cloud Nothings będzie sonicznym odpowiednikiem jego niedawnej fiksacji na punkcie bliżej niesprecyzowanej "energii". "The Echo of the World" odkrywa pierwsze karty dźwiękowej mini-rewolucji garażowych chłopców z Ohio. Trzy pierwsze minuty to swobodna interpretacja bardziej DIY/lo-fi fragmentów "cięższego" indie wczesnych Modest Mouse, która stanowi w zasadzie niezobowiązujące intro do części właściwej: czterdziestosekundowego, czystego skramz ewokującego czołowe figury amerykańskiej, krzyczanej sceny emo lat dziewięćdziesiątych. Przy tych dźwiękach lody Carpigiani topią się w zaskakująco szybkim tempie.
Kobiecy odpowiednik Johna Mausa zawsze wykombinuje coś ciekawego, nawet jeśli nie jest to wyjątkowo oryginalne. Jej podniosły, nowofalowy synth-pop zawsze robi mi dobrze, oniryczne "A Slice Of Lemon" nie stanowi w tej kwestii wyjątku.


Początek tego utworu nie zwiastuje niczego wielkiego, ot kolejny indie-popu z szeregu tych średnio zajmujących, ale wraz z wejściem lekko progowego riffu wszystko nabiera sensu. Tak wyraźnego, że od kilku dni nie potrafię przestać myśleć o motywie przewodnim tego zgrzytliwego, fajnie skompowanego lovesongu.
Najważniejsza songwriterka w historii polskiego popu wzbogaca swój piosenkowy dorobek o kolejny wysokojakościowy singiel. “Ćma” to trance’owa, wyszlifowana na połysk pochwała imprezowego życia pod osłoną nocy, przekonująca zachęta do pląsów do białego rana. Zniuansowane EDM dla koneserów wyjątkowej wrażliwości kompozycyjnej.
Wychwalane z każdej strony Brytyjki, które upodobały sobie kminienie pokomplikowanego dance-popu sprawdzają się nie tylko na odcinku zwięzłych singli, bowiem równie dobrze radzą sobie z precyzyjnie rozplanowanymi, synth-weird-popowymi suitami. Muzyka dla fanów sonicznego rozbuchania, trzech piosenek w jednej i niepokojącego klimatu z filmu Donnie Darko.
David Loca, który od jakiejś dekady naśladuje Ariela Pinka w końcu nagrał kawałek razem ze swoim idolem. To był dobry ruch, bo efektem tej współpracy jest przyjemniacki, synth-popowy hołd dla muzyki z 80s. Potraktowałbym Was lepiej i napisał coś więcej, ale nie mam dziś na to specjalnej ochoty.
Stęskniliście się za Diogenes Club? Jeśli tak, to Tomek spieszy Wam na ratunek, swoją drogą, ciekawe, na ile jest to świadoma inspiracja, ale w sumie ma to drugorzędne znaczenie wobec faktu, jak ten sophisti synth-pop zręcznie popyla przed siebie. Wiadomo, nie jest to najlepsza piosenka w Polsce, ale na pewno jedna z przyjemniejszych w tym roku. Słuchajcie długo i namiętnie, czy coś takiego.
