Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Lata mijają, a ja wciąż podobnie reaguję na dystyngowane, pianistyczne ballady Yorke'a. I pewnie tak samo zareaguję na ewentualną klapę renowacji Suspirii.

Zmutowany, futurystyczny grime o zepsutej, post-afrobeatowej rytmice. Mroczny, zaangażowany społecznie manifest, który połamie Ci szczękę.
Delikatny, post-edmowy future-pop z euforycznym, niemal pozbawionym słów refrenem, z którego dumny byłby zarówno Max Tundra jak i Avicii. Dajcie mi znać, kiedy Yasutaka Nakata się wypali.
Jeden z mastermindów niedawno zawieszonego Hoops ([']) wychodzi ze swojej piwnicy/garażu/sypialni z indie-popem, do którego krew tłoczy mechaniczne, funkowe serce. Brzmi to wszystko trochę jakby John K. coverował jakiś niewydany numer Bena Jacobsa.
Denzel w końcu odsłania przed nami swoją łagodniejszą, bardziej melodyjną stronę. I dobrze, bo jego nieco staroszkolny, zaskakująco chwytliwy southern rap efektownie przebija balonik trapowego hajpu.
Luksusowe, zmysłowe r'n'b, które pokazuje soulowej konkurencji miejsce w szyku. Sypialniana serenada w stylu mniej zadziornej Cassie bądź Teedry Moses. Pozwólcie się ukołysać do snu w jedwabnej pościeli.
Pojebany lo-fi-synth-autotune-pop Good Posture unaocznia fakt, że warto czasem zanurzyć się w soundcloudowe odmęty. Wytwór chorej, popowej wyobraźni wyjęty ze świadomego snu Ariela Pinka.
Po kilku miesiącach poszukiwań pyton królewski w końcu się odnalazł, co ciekawe, za swoją kryjówkę obrał studio nagraniowe Miguela. Pewnie dobrze na niego wpływa otoczenie kwaśnego, gitarowego r'n'b inspirowanego bardziej agresywnym wcieleniem Prince'a. I nie tylko na niego.
Gaspar Noe poleca.

Kelis robi swój milkshake z gwiezdnego, post-clubowego pyłu z krańców drogi mlecznej. Poptymizm wywrócony na drugą, mniej przystępną stronę.