Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Agresywna matma niewielkich wycinków z najnowszej dyskografii La Dispute, trzy riffy Dylana Baldiego, hymniczny poptymizm Touché Amoré, końcówka "Satellite" niedocenionych Loma Prieta, "art-brutowy" projekt Shizune, 30 sekund "Pilori" Birds in Row oraz wykrzyczane "Must Be Nice" nieodżałowanych wirtuozów Comadre. To moje core'owe granie po roku 2010, czyli dźwięk momentów i triumf skrajnie wyszczuplonych wyimków. I choć nie tak łatwo wyobrazić sobie osadzenie w ryzach tej estetyki twórczości Converge, to właśnie album The Dusk In Us uderza w znacznie bardziej "eksperymentatorsko-punkowe" tony, niż pierwotnie mogłoby się nam wydawać. Weźmy na przykład tytułowy utwór z tegorocznego wydawnictwa – swobodna wariacja na temat kanonicznych liści Unwound w świecie okrutnego dysonansu. Tekściarz zespołu, Jacob Bannon, przekraczając czterdziestkę opuszcza gardę i jego nonkonformizm nie przybiera tak radykalnych, jak kiedyś, form, a mimo to nokautuje (w wykrzykiwanych strofach) emocjonalnym delivery na poziomie słynnego Jane Doe. Gitarzysta nie z tej planety, Kurt Ballou, przypieczętowuje swoją produkcyjną sprawność ukazując w pełni, że na scenie tak mocno zapatrzonej w retro-najntisowy kanon, gdzie dominuje niezdrowe wyrobnictwo Albiniego, wciąż można kreować brzmienie może nie silnie futurystyczne, ale zdecydowanie odbiegające od powszechnie przyjętych standardów. Dzisiejsze Converge to metalcore przewietrzony – w żaden sposób niespłycający oddechu. Dowód na to, że ich "Coral Blue" to nie był jednorazowym wyskokiem. The Dusk In Us wydaje się więc być najrówniejszym, najbardziej przebojowym i konstrukcyjnie najdziwaczniejszym tworem zarówno Converge (od czasów You Fail Me), jak i całej "cięższej" gitarowej muzyki głównego nurtu ostatnich pięciu lat. To tytuł, który będziemy cytować nie tylko w listach rocznych, ale kto wie, czy nawet nie w podsumowaniach perkusyjno-gitarowych ekscesów tej dekady. –W.Tyczka