Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Dobrego power-popu nigdy nie za wiele. Tym bardziej jeśli wymyka się power-chordsowym schematom i najntisowym tropom indie-rocka, nieśmiało zerkając w stronę math i sophisti. Stąd już tylko krok do progresywnego popu. Charly Bliss mogłoby być kolejnym MELODYJNYM indie bandem, który serwowałby zaledwie przyjemne hooki, ale dzięki umiejętnemu komplikowaniu aranżacji i harmonii, osiąga swój mały kompromis między bezpretensjonalną przebojowością a "skromnym wyrafinowaniem". Przesłodzone twee wokale, wielkie refreny i wspaniała sekcja wystarczają by grać jak, hmm... Deerhoof w wersji pop-rockowej i ja oczywiście to kupuję. –J.Bugdol