
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Justin Vernon konsekwentnie zagłaskiwany przez krytyków uwierzył w końcu, że żadne inne struny, oprócz tych własnych, głosowych, właściwie nie są mu potrzebne. Posłuchajcie symptomatycznego dla najnowszego wydawnictwa amerykanina "Marion". To kompozycja podporządkowuje się i podąża tu za wokalem – najważniejszym instrumentem w nowej układance Vernona – a nie na odwrót. Muzyk, eksploatując i coraz mocniej skupiając się na własnym głosie, po macoszemu potraktował całą resztę tych utworów. Co gorsza, w kilku miejscach poszedł na łatwiznę i zaczął się powtarzać. Przykładowo – "Hollyfields" dość wyraźnie czerpie z "Hinnom, TX", a "Faith" długimi fragmentami imituje "Holocene". Jestem entuzjastą małej, Vernonowej rewolucji zapoczątkowanej na 22, A Million, a skoro znajduje ona tu swoją kontynuację, nie mam zamiaru zupełnie się na ten projekt obrażać. Życzyłbym sobie tylko, żeby następnym razem brodacz przyłożył większą wagę do songwritingu, bo przecież udowadniał już nie raz, że potrafi pisać piosenki. –S.Kuczok
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.