Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Przy okazji "Gone" Tomek namawiał do śledzenia Snakehips i najpilniejsi adepci porcysowego stylu życia pewnie już wiedzą, że było warto. Dość powiedzieć, że wspomniany singiel mógłby być miejsko zorientowaną odpowiedzią na Jessy Lanzę, a "Overtime" brzmi jak znacznie bardziej mechaniczna i brutalna, zaśpiewana ze ściśniętym gardłem wersja "Giving It All" Bondax. Pozostałe kawałki wcale nie odstają i w efekcie synth-funkujące r&b Forever (Pt.II) to świetnie wykorzystane 15 minut i istna pigułka na stres. Lubicie Chloe Martini, Tony Betties, The Internet i Lone? Polubicie również tę EP-kę. –W.Chełmecki
Kto nie słuchał Forever (Part II), ten ciapa, a już "Gone" to jazda absolutnie obowiązkowa. Zdaje się jednak, że dzięki All My Friends o Snakehips wreszcie usłyszy więcej osób, choćby ze względu na listę zaproszonych gości. W hymnicznym, niezwykle nośnym utworze tytułowym możemy usłyszeć Tinashe i Chance'a, wielowarstwowy, strapowany beat "Money On Me" zdobi swoją nawijką surfujący na fali wznoszącej Anderson.Paak, a w drake'owym "Dimelo" udziela się młodziutki, ale już nieźle rozpoznawalny Tory Lanez. EP-kę dopełnia wyluzowany, zadłużony w dorobku r&b zeszłej dekady i okraszony fajną linią basu jam "Falling" z Maliką na wokalu. All My Friends oceniam nieco niżej niż poprzednie wydawnictwo duetu, ale i tak polecam – wszak tak solidnego grania z pogranicza r&b i ościennego synth-popu nigdy za wiele. –W.Chełmecki
Czy kogoś ekscytuje jeszcze nowy hip-hopowy Snoop? Śmiga od jakiegoś już czasu. Upgrejdowany g-funk, trochę pharrellowych brzmień, odrobina futuryzmu od Swizz Beatz, kilka pop-souli (może nie Gnarls Barkley, ale w tym kierunku), fajne kolaboracje z Wiz Khalifą. Oczywiście, że za długie, oczywiście, że wielkiego szału nie ma, ale pomijając chujowe intro i rozczarowujący track Timbalanda, z 8 kawałków bym ripitował, gdyby doba trwała 32 godziny, a do reszty nie można się przyczepić. –M.Zagroba
Michał przy okazji zeszłorocznego długograja Snoopa zastanawiał się, czy kogoś ta postać jeszcze dziś interesuje. Chyba mogę zaliczyć się do tego grona, bo regularnie sprawdzam nowe nagrywki rapera, co w przypadku Neva Left radzę zrobić i wam. U Dogga, oprócz śmierci i podatków, pewny jest również zapas pewnej łatwopalnej substancji i przynajmniej kilka porządnych wałków na jeden album. Na tegorocznym LP doliczyłem się takich dziesięciu, a jako że ogólnie tracków jest tu szesnaście, łatwo wykombinować, że ponad połowa tego materiału to rzeczy przynajmniej dobre. Automatycznie stawia to Neva Left poziom wyżej od Collaid i czyni album najsolidniejszym w katalogu amerykanina od jakichś dziesięciu lat. Najjaśniej lśni tu wyluzowany "Go On", przywołujący współpracę Snoopa z Neptunes, ale niewiele ustępuje mu choćby przedostatni w zestawie słoneczny, rwany "I'm Still Here". Odpalcie całość i przekonajcie się sami. –S.Kuczok

W piosenkach Sophie Allison, nagrywającej pod aliasem Soccer Mommy, miłość ssie. Jest obszarem nieporozumień, rozczarowań i zdrad, a próba wydostania się z egzystencjalnego dołka przejawia się najczęściej w niezgodzie na obecny stan rzeczy. "Nie chcę być twoim pieprzonym psem, którym możesz targać sobie po ziemi" – Allison śpiewa z goryczą w "Your Dog". Dziewczyna ma smykałkę do introspektywnych tekstów wypełnionych nostalgią i nastoletnimi wspomnieniami. Jej teksty oscylują wokół dorastania, tęsknoty za wakacyjnymi miłościami i podkochiwaniem się. Melancholia przeplatana gniewem dominuje na albumie, który może zadowolić zarówno fanów Alanis Morissette, jak i Taylor Swift. Soccer Mommy – wraz z Julien Baker, Snail Mail, Mitski i wieloma innymi – dołącza do fali młodych kobiet, które używają łagodnych głosów, nieskazitelnych melodii i szorstkiego brzmienia do tworzenia ujmujących, dreampopowych refrenów, naznaczonych nieco slackerskim, gitarowym graniem. Clean opowiada przede wszystkim o uniwersalnych emocjach, nie tylko tych nastoletnich. Niezależnie od tego, czy wspomina się nocne zabawy w liceum, czy wakacyjne miłości, debiutancki album Soccer Mommy polecam wszystkim strapionym i zadumanym neurotykom. –A.Kiepuszewski

Drogi Wojciechu! Na wstępie muszę napisać, że Porcys nie poprosił mnie o normalną recenzję, bo wiedzą, że takich nie piszę. Myślę, że jestem ci po pierwsze − jako pismak, ale też po prostu słuchacz-muzyczny pasjonat − winny ogromne podziękowania. Przypomniałeś mi, że wystarczy nagrać nudny album, by rzucić na kolana kwiat dziennikarstwa muzycznego w Polsce. Przypomniałeś, że wszyscy czekamy na płytę chłopaków z Hewry. Przypomniałeś, że nie czekam na nowe utwory Taco Hemingwaya. Przypomniałeś, że naprawdę lubiłem cię słuchać, gdy pod pseudonimem nagrywałeś na Youtube, jak budujesz domki w Minecrafcie. Przypomnialeś, że w każdej legendzie tkwi rapowe ziarno prawdy (w tym konkretnym przypadku legendarne storytellerskie umiejętności). Tylko szkopuł w tym, Wojtku, że ja naprawdę nie mam problemów z pamięcią i nikt mi nie musi niczego przypominać. Więc może podziękowania zostawię na chwilę, gdy w końcu nagrasz niezłą płytę albo gdy przestaniesz szydzić z pluszowego rapu, bo przedstawiciele pluszowego rapu są zdecydowanie ciekawszymi raperami i nagrywają lepszą muzykę. Z wyrazami szacunku. −P.Wycisło
"Christine" Adama Wazonka towarzyszy mi nieprzerwanie od grudnia zeszłego roku, dziś trudno zliczyć bilety skasowane z tym numerem na uszach. Soliterre – zespół tego samego Kanadyjczyka czeka podobny los, bo nie sposób oprzeć się tym sophisti-popowym cukierkom, które idealnie trafiają w moją wrażliwość. Double Life stanowi hołd dla naszych idoli: przecież takie "Cry" musi być pamiątką z wycieczki po domu Michaela Jacksona, kiedy panowie z Vancouver wykorzystując chwilę nieuwagi, zakosili z jakiejś szuflady taśmę z niepublikowanym odrzutem z Off The Wall. Wazonek jest songwriterskim koksem, ogromna ilość bodźców nie przesyca. Wiecie, niektóre zespoły tworzą tak, jakby nieumiejętnie składali meble według instrukcji, te jakoś się trzymają, ale dziwnym trafem zostaje im masa śrubek i innych części, które później wpychają gdzie popadnie, albo próbują złożyć z tego coś dodatkowego, ale niestety efekt jest miałki, po kilku użyciach zaczyna skrzypieć. Soliterre zmontowało sobie całkiem solidną szafę z wykorzystaniem wszystkich potrzebnych elementów, czyli tych hooków, harmonii wokalnych, nieoczywistych akordów. No i teraz mają gdzie trzymać płyty Steviego Wondera, Steely Dan, Wham, Scritti Polliti, Spandau Ballet, a z nieco nowszych bandów: Tigercity i Ice Choir. Tymczasem ja wysyłam CV do Ikei. –A.Kasprzycki
Bardzo czekałem na nową płytę Zosi Mikuckiej. Po usłyszeniu brzmiącego jak upgrade SNMK, bajmowego "Fantazi" myślałem, że inspirowany Fellinim Federico nie może się nie udać. A jednak czuję się trochę rozczarowany tym krążkiem, bo po pierwsze Sonia nie poczyniła w zasadzie żadnego progresu: kawałki i historie dalej snują się tak jak się snuły, poza tym zniknęło gdzieś to nieokiełznanie i łatwość w trzaskaniu hooków. Jedynie produkcja przypominająca trochę juniorboysową jest bardziej plastyczna, ale wciąż tak samo oszczędna i minimalistyczna. Zwyczajnie brakuje mi tu dobrych, popowych melodii i wkręcających się refrenów. Oprócz singlowego kawałka właściwie tylko "Havana" kontynuująca geograficzny trop "Jesieni Na Hawajach", wypada dobrze. Gdyby nie Fellini w centrum płyty, to stawiałbym, że inspiracją dla tej piosenki było Soy Cuba Kałatozowa, a muzycznie mamy tu nawiązanie do fajoskich ballad Shazzy (i to jest komplement, a nie żadna ironia czy coś). Reszta niestety szybko wylatuje z głowy i to jest chyba najsmutniejsze. Ale trudno, mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej. Dlatego nie ma co płakać nad rozlaną lemoniadą. –T.Skowyra
Brawa dla Krakusów za to electro o gładkim brzmieniu. Na delikatnych klubowych pulsach i minimalistycznie powtarzanych tematach snute są nocne dumania w duchu lirycznego Junior Boys albo the Knife. Zespołowi zdarza się też spojrzeć w kierunku klimatów electro- popowych ("Bones"), ale w moim odczuciu powinni raczej kierować wzrok w mrok, bo im ciemniej, tym efektowniej im to wychodzi (szczególne wyrazy uznania za wersję radiową "In A Swoon", chociaż ambientowy pejzaż "Ecce Puer" też nie jest zły). –M.Zagroba
Zrobiłoby się ciekawiej, gdyby kolorowiutki pop od twórcy zeszłorocznego Desire (całkiem porządnego, chociaż może trochę spóźnionego albumu), za jakiś czas włączył producenta z Los Angeles pod kuratelę PC Music. Warunkiem byłoby bardziej zdecydowane podejście do tagu experimental. –K. Pytel