Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Gdy miałam rok, Jorja miała zero. Gdy Jorja wypuszcza swój debiutancki album, ja siedzę i o tym jej debiucie piszę. Świat nie jest sprawiedliwy, a to nie jest jakaś odkrywcza myśl. Lost & Found to wyczekiwany przez nas, samodzielny i długogrający krążek młodej Brytyjki, bo Jorję znamy już z kilku znaczących kooperacji, na których pokazała, co i jak (potrafi zaśpiewać) – dzieliła swój sensualny głos z Drakiem, Kendrickiem i z koleżanką po gatunkowym fachu – z Kali Uchis. Debiut jest zręczną mieszanką contemporary r&b, soulu i trip-hopu; Jorja wyśpiewuje dojrzałe i emocjonalne mocne jak na dwudziestolatkę strumienie słowne ("I need to grow and find myself before I let somebody love me / Because at the moment I don't know me" <3), jeden numer nawet zwinnie freestyle'uje i wychodzi jej to zadziwiająco dobrze. Jorja gubi się i (głównie) znajduje, a ja nie ukrywam, że chciałam od tego debiutu czegoś więcej, że czegoś mi w nim brak; aczkolwiek nie narzekam, bo już sam refren i końcówka "Teenage Fantasy" czy przejmujące wokalne popisy w "Tomorrow" i "Don't Watch Me Cry" zasługują na – moją tutaj – łapkę w górę. –A.Kiszka
Joyce Manor to zespół, który należało zauważyć już dwa lata temu, wraz z zajebistym "Christmas Card", wraz ze świetnym Never Hungover Again. Przy okazji wydania Cody o kalifornijczykach zrobiło się głośniej, i choć dla mnie płyta ta porównań do poprzedniczki niestety nie wytrzymuje, to i tak wypada całkiem nieźle. To weezerowe w duchu granie brzmi jak swoisty punkowy pastisz, z lekko midwestowymi odchyłkami i stadionowymi, pop-punkowymi refrenami (singlowe "Fake I.D"). Cody wydaje się zbiorem dość sztampowym, ale na tyle konkretnym, że – o ile typy odwalą się od Kanye Westa – dalej będę ich obserwował. Czy coś jeszcze? Jeszcze zaryzykuję, że fani Wrens w refrenie najfajniejszego w zestawie "Make Me Dumb" mogą znaleźć coś dla siebie. –W.Chełmecki
Nie dość, że sprawiają fanom miłą niespodziankę nową EP-ką, to jeszcze wpadają do nas dwa razy w roku (ostatni koncert w Warszawie był naprawdę spooooooko). Ale do Gdańska Junior Boys zawitają dopiero w listopadzie, więc sprawdźmy teraz ich nowe, krótkie wydawnictwo. Nie będzie w tym wielkiego minięcia się z prawdą, jeśli napiszę, że Kiss Me All Night to po prostu zbiór odrzutów z Big Black Coat: słychać tu nastawienie na techniczną rytmikę (swoją drogą zajawki Jeremy'ego odciskają się także na muzyce Jessy Lanzy) i drążenie klawiszowych tematów oplatanych ornamentacyjnymi motywami ("Yes" i "Baby Fat") czy bardziej stonowane wibracje (cover Johna Martyna "Some People Are Crazy"), ale słychać też, że za materiał odpowiada ten, a nie inny duet z Kanady (tytułowy, tu z kolei słyszę jakieś echa It's All True). Więc może faktycznie to są odrzuty, ale słucham z przyjemnością i wam też RADZĘ zrobić to samo. −T.Skowyra
Szedłem dziś wzdłuż służewieckiej ściany ze świeżo udostępnionym The Water[s] na słuchawkach i po raz pierwszy w tym roku, nie licząc Beautiful Pimp 2 czułem się ''na rapie”. Wkurwił mnie DJ Mustard na producenckiej, bo przecież YG był bardzo w porządku, podobali się Lil Herb i Vince Staples, czekam na Żyta, ale Mick Jenkins to jest dopiero ziomek. Dopracowany i przemyślany od A do Z – dysponujący wciągająca barwą, złożonymi tekstami, genialnymi, płynącymi (co) bitami od najlepszych świeżych producentów (Kirk Knight, DJ Dahi, Statik Selektah i rewelacyjne trio OnGaud) i świetnymi klipami i grafikami. Jeśli komuś podobał się zeszłoroczny Vic Mensa, a nie bardzo akceptuje jego flirty z muzyką do sklepów z trampkami, to ma kolejnego dużego reprezentanta Chicago do sprawdzenia. Jak najbardziej listowy mixtape, raper ze świetnymi widokami na przyszłość. –Ł.Łachecki

Dobry chłopaczyna ten Mick Jenkins. Znalazł swoją niszę i konsekwentnie pomyka wyznaczonym przez siebie jazz-hopowo-chilloutowym szlakiem. Pieces Of A Man to taki oldschoolowy zestaw luźnych jonitów, w którym sporo trzeszczących sampli, miłego funku i ciepłego soulu. Czasem mam skojarzenia z pierwszymi nagrywkami Kendricka ("Stress Fracture" albo "Consensual Seduction"), jest czas na klawiszowy pop-rap w stylu OutKast (chyba mój ulubiony "Gwendolynn's Apprehension") i dużo cloud-rapowych sytuacji z jazzującymi samplami ("U Turn" z bujającym refrenem). Może brakuje mi tu jakiegoś wyróżniającego się, jasnego punktu w trackliście, ale ogólnie się nie czepiam – wolę posłuchać, skoro wszystko płynie tu z lekkością, w czym duża zasługa całkiem rozluźnionego Micka na majku. –T.Skowyra