Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Zupełnie straciłem z radaru francuskiego producenta, bo właściwie pamiętam go z wydanej dziesięć lat temu płyty Monsters & Silly Songs. Tymczasem z tego, co się zorientowałem, Joakim nie próżnował i od tego czasu wydał kilka nowych płyt. Gdy słucham longplaya Samurai, wydaje mi się, że gość konsekwentnie gra swoje, nie zwracając uwagi na to, jak obecnie kręci się muzykę przy użyciu software'ów. Jeśli coś się u niego zmieniło, to na pewno nowy materiał jest dojrzalszy w porównaniu z wcześniejszymi próbami i ciekawie prezentuje się pakiet odniesień. Jest pływający krautrock w "In The Beginning", odświeżone "dojrzałe disco", ulepione jakby z części dostarczonych przez Yellow Magic Orchestra jeszcze z czasów debiutu w "Numb", jest kraftwerkowa autostrada "Not Because You're Sad", jakieś feng shui w "Jocho" i przede wszystkim sporo relaksującego new age'u (tytułowy, "Green Echo Mecha" oraz "Mind Bent"). Piosenki też się trafiają − "Exile" to nic wielkiego, ale fajnie, że Joakim potrafił odnaleźć się w tylu sferach i w każdej dać sobie w miarę radę. Jak prawdziwy samuraj. −T.Skowyra
Właśnie rozpoczyna się Twoja wspaniała podróż. Wciskając przycisk "play", przenosisz się do onirycznej krainy, w której wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Po lewej grupka fałszywych surferów wyśpiewuje anielskie arie na cześć słoneczników. Po prawej cztery grzywki polują na gigantycznego morsa. Groteskowej scenie przygląda się cierpiący na cukrzycę kapelusznik, który z powodu choroby przeszedł na emeryturę. Za nim stoją wyjątkowo włochate niedźwiedzie – sommelierzy częstujący każdego jagodowym winem. Na koniec wycieczki Królowa Kwasu wraz ze światowym mistrzem pinballa zabierają Cię na Księżyc, gdzie spędzisz resztę swych dni w towarzystwie najsłynniejszego obywatela wyspy Caspiar. Fajny trip, nie? –Ł.Krajnik
(fragmenty manifestu "Outsider House wg 100% Silk" autorstwa Hugo Kuli)
(...) nowy trend w muzyce elektronicznej. Jeszcze niedawno nikt nie kojarzył nowatorskiej nazwy, ale już jutro cały świat będzie celebrował tę stylistykę. "Outsider" to banalnie proste słowo oznaczające osobę wiecznie płynącą pod prąd. (...) Te dwa wyrazy zwiastują nadejście popkulturowego fenomenu. (...)
(...) jesteśmy najbardziej punkową-niepunkową wytwórnią XXI wieku (...)
(...) więc jak osiągnąć absolutną błogość? Trzeba wprowadzić w życie szlachetną ideę "Do It Yourself". Należy również zignorować ustalone przez resztę sceny reguły i skupić się na nieszablonowych smakach oraz doznaniach.(...) Pozwalamy dźwiękom na płatanie figli. One się po prostu pojawiają, równie naturalnie jak miauczenie u kota. (...)
(... ) a co najważniejsze – celebruj pół-amatorszczyznę! Jak zbawić klubową kulturę? Estetyką lo-fi. Jak nadać dźwiękom witalności? Estetyką lo-fi. Jak walczyć z miałkością hitów typowych nocnych imprez? Lo-fi, lo-fi, lo-fi, lo-fi.(...) –Ł.Krajnik
Śmierć, podatki, kolejna porządna płyta Spoon. Tak, niektóre rzeczy są pewne jak techno w Trendzie. Ekipa Britta Daniela powraca i nawet jeżeli nie czekałem na to z wypiekami na twarzy, to zawsze jakoś miło robi się na sercu, gdy stare ziomeczki nie zawodzą. Tylko nie dajcie się zwieść piszącym o "alternative-dance", ponieważ delikatne poszerzenie palety brzmieniowej o elektronikę niczego nie zmienia – dziewiąty album Amerykanów to nadal dobry indie-rock, minimalistyczny niezal oparty na repetycji uroczych motywów i charakterystycznym głosie Daniela. Całość wypada odrobinę słabiej niż They Want My Soul, z którym przegrywa w pojedynku na highlighty, ale chyba trochę lepiej niż Transference. Mnie to wystarczy, bo Last.fm nie kłamie, gdy twierdzi, że wychowałem się na muzyce tych typów. –P.Wycisło
Za co kocham Borixona? Za zestawienie jakichś niezbyt wydumanych analogii biblijnych z niedorzecznym namecheckingiem i litanią nazw high-brandów, bo ten paradoks wreszcie pachnie "ameryczką" z prawdziwego zdarzenia. Kocham również otwarte głoszenie postaw hedonistycznych w najbardziej niuskulowych momentach płyty, które niewiele później ściera się z absolutnym wypaczeniem propagowanej doktryny tam, gdzie spotykamy już autorefleksyjną eseistykę oraz próby podjęcia tematów "wartkich i ważnych" (vide brzydota poezji "Nie Płacz Kochanie").
Lopa, towiec, Josh, pacan – w kwestii prawilniactwa synonimów terminu "trawka narkotyczna", Boryna na dziś nie ma sobie równych. Wreszcie Kanciaste flow przeciętnego rapera, poprzez konsekwencję i metodyczne działania wydawnicze, doczekało się estetyki, w której z powodzeniem może zacząć brylować. Dlatego osadzone na świetnie wyprodukowanych bitach, prost(acki)e gry skojarzeń i słów ("Yerba", "Jackiechan", "Sashimi") uprawiane przez BRX-a to kwintesencja dobrego, polskiego retard-rapowego słuchowiska. Zajebiście, że Tomek w końcu dogonił sen o niczym nieskrępowanym baunsie, który chciał uprawiać 14 lat temu w ramach Hardcorowej Komercji. Koktajl to najlepsza płyta w dyskografii kieleckiego artysty. Zdecydowanie równiejsze deklamowanie, niż jego pierwsze – silnie singlowe – przymiarki do takiego grania (Rap Not Dead, New Bad Life). Trzeba po prostu jasno zaznaczyć, że lepiej słuchać naturalności narkocentrycznych utworów pióra Borixona, niż dajmy na to wyjątkowo groteskowych weed-loverskich manifestów przebrzmiałego Włodiego z wysokości "Kominów". –W.Tyczka
Jacob Long, reprezentant Kranky kryjący się pod pseudonimem Earthen Sea, stawia na korzenne, tradycyjnie pojmowane dub-techno, jednak zamiast na tej podstawie wznosić industrialne konstrukcje, maluje wyjątkowo wciągające, mroczne, ambientowe pejzaże, które dopełniają jednostajne bity – to bardziej kino noir niż Stalker. Już sama okładka znakomicie portretuje zawartość, bo słuchanie An Act Of Love przypomina trochę podróż w głąb czarnej dziury albo przedzieranie się przez mgłę i ciemność. Warto skorzystać, zanim wiosna na dobre o sobie przypomni, a temat smogu znów zejdzie na dalszy plan. –J.Bugdol
Jay Som "gra i trąbi" już od 2012 i po serii pojedynczych tracków wreszcie wydała w zeszłym roku swój pełnowymiarowy debiut Turn Into. Jej songwriting jest bardziej eklektyczny, niż się na początku wydaje. Z jednej strony opiera się na przełamywaniu bazowego, indie-rockowego, gitarowego schematu, z drugiej – na ubarwianiu go wpływami synth-popu ("Babybee"), dream-popu ("Remain", "Lipstick Stains", "For Light") czy noise-popu ("1 Billion Dogs"). Silne są też wpływy slowcore'owo-shoegaze'owe ("Bedhead"), a czasem słyszę po prosu najntisowe indie Liz Phair ("Take It"). Jay Som próbuje wszystkiego po trochu, bo podobno jedną z głównych inspiracji było dla niej E•MO•TION ("One More Time", które przypomina mi bardziej barwnego soft-rocka lat 70.). Jedno jest pewne – Everybody Works to niesłychanie równy materiał, odznaczający się dużym potencjałem, polecam więc śledzić dalsze kroki tej artystki. –J.Bugdol
Jacques "Szermierz krótkich form" Greene, twórca wielobarwnego garage'u, zapisany w naszej pamięci głównie za pośrednictwem wybornego "Another Girl" w końcu wydał swój debiutancki krążek. Ile to już lat minęło, ileśmy się naczekali? Długo. Niegdyś futurystyczny sound pokrył się patyną a całe ciśnienie uszło. Feel Infinite przyszło na świat i trzeba przyznać – jest dobre. Jak na moje ucho absolutnie brak tu olśnień, zaskoczenia, nowości, ale nie przeszkadza to w tym, żeby czerpać z tej muzyki dużo radości. Trudno, aby kolorowe, pościelowo-parkietowe, popełnione z greene'sowskim wyczuciem utwory mi się nie podobały. Zbędny i drażniący gościnny występ How to Dress Well nie wadzi, gdy następny jest piękny "I Won't Judge", a jeszcze parę indeksów później wita nas absolutnie porywający "Real Time", który pokazuje jak mogłoby wyglądać Les Sins, gdyby Bundick nie porzucił frenchtouchowskich tropów. Wyjątkowo przyjemny soundtrack do wyrywania się z przedwiosennego marazmu. –A.Barszczak
Najprościej byłoby napisać, że Hyper Flux to rzecz dla miłośników hiperaktywności i powykręcanego IDM-u. Nie oddaje to jednak różnorodności tej płyty, splatającej wątki autechre'owskiej spuścizny i nadszarpniętego footworkowym nerwem, rozpadającego się techno z subtelnie wplecionym dźwiękiem najróżniejszych, często całkowicie autorskich instrumentów, które Hervè Atsè Corti pożyczył od swojego ojca-konstruktora. "Esotic Energy" mógłby nagrać Tim Hecker po usłyszeniu Motion Graphics; "Lly Spirals" bliżej klimatom Aphexa; "Multicone" to z kolei miękki, elektroakustyczny ambient, doskonale obrazujący wyraźny na krążku, kolorystyczny kontrast na przecięciu cyfrowych i tradycyjnych środków wyrazu. Hyper Flux raczej nie zagraża pozycji Instant Broadcast w hierarchii dyskografii Włocha, ale to wciąż świetny album, któremu błędem byłoby nie dać szansy. –W.Chełmecki
Po średnio interesującym Dumb Flesh połowa brytyjskiego duetu Fuck Buttons jeszcze raz próbuje zdobyć moje serce swoim solowym dziełem i tym razem, przynajmniej częściowo, udaje mu się to. Zmasowany industrialny terror poprzednika na World Eater został ułożony i bardziej zróżnicowany. Gdy dwa lata temu grały raczej fragmenty, tak tutaj kompozycja całości prezentuje się znacznie lepiej. Ponownie obecne tyrady hałasu tym razem w intrygujący sposób skontrastowane zostały z takim na przykład "Please", ekwilibrystycznym treningu z herndonowskiej stylistyki, a przy okazji najlepszym numerze na płycie. Nie mogę powiedzieć, że każdy moment nowego wydawnictwa Powera mnie kupuje – czasem ciągnące się w nieskończoność pasaże fabrycznego electro męczą i przynudzają, a "The Rat" brzmi jak nieco ciekawsze wcielenie Death Grips. Można jednak przymknąć na to oko, bo World Eater to mimo wszystko bardzo dobra płyta, zdecydowanie bardziej przystępna niż piesio z okładki. –A.Barszczak