Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Debiut Sophie to queerowe, kiczowate połączenie popowej ironiczności PC Music z brutalizmem Amnesia Scanner. Mam na tej płycie kilku faworytów, ale mój typ do listy mógł być tylko jeden, spójrzcie na grafikę w tle fanpeja. "Immaterial" to najbardziej przebojowy, przyswajalny moment na tym albumie, a zarazem interesująca polemika z hitem Madonny. Afirmatywna muzyka, przy której wszystko wydaje się możliwe.

Aurora w swoim fantastycznym synth-boogie-funku wydestylowała carpiwave w jego najczystszej postaci. No bo przyjrzyjmy się, z czym mamy tu do czynienia, a więc w tej ekscytującej, ejtisowej mantrze o prym walczą: wczesna Madonna, Prince i Jurkszta pod patronatem Krzesimira. Jeśli będzie poniżej dziesięciu reakcji, to zwijam interes, no dobra, wcale nie, ale doceńcie tego pięknego obskura.
Malkmus wypuszcza swój indierockowy latawiec w niezbadane psych-funk-krautowe przestworza. Mamy tu jeszcze folkowy wstęp, środkową część w duchu wczesnego Stereolab i transowy finisz, czyli dla każdego coś miłego. Eksplorujcie do woli.
Przedstawiać nie trzeba. Od lat niezmiennie trzymają tak samo wysoki poziom i jakoś tak się na ogół składa, że niezmiennie najbardziej rozkładają mnie ich tzw. openery płyt. Tak jest też w przypadku "Cover The Mountain" z wydanego 11 maja albumu Any Day. Proszę słuchać i głosować.

Troye i jego queerowy, wysokonakładowy pop wyróżniają się na plus na dzisiejszej scenie mainstreamowej. Współproducent wystrzałowego "Bon Appetit" i tu pokazał, na co go stać w ramach schludnego, ejtisowego piosenkopisarstwa naznaczonego wpływami The 1975.
Teraz coś na przełamanie pozytywno-poptymistycznego nastroju. Monachijski producent i jego sejsmicznie rozedrgane, majestatyczne ambient-techno pod znakiem Saturna znają sposób na to, jak popsuć mi humor i wprawić mnie w kontemplacyjny mood. Wydaję 50 euraków jakbym spluwał schyłkowym człowieczeństwem.
"Chcę jej nagiej, albo ona, albo nie chcę żadnej" oplecione w pasie powabnym, repetytywnym synth-lo-fi-r'n'b-funkiem pozbawionym zbędnych ornamentów. W trakcie cudownego, wspominającego początki braci Aged mostku nawet gołębie płaczą w miłosnym uniesieniu.
Mówicie, że spamuję Wam walla? Vince Staples najwyraźniej czyta w moich myślach. Pozdrawiam.