Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Komentarz czytelniczki (Agata Tomaszewska): Post-fugeesowe dark r'n'b znalazło schronienie w gościnnej Szwecji. Seinabo nie tylko głosem blisko do Lauryn Hill. Siła i emocjonalny przekaz wzmocnione zaraźliwym bitem przenikają do serca i zostają jeszcze długo po zakończeniu kawałka.
Trochę jaranko, że Skylar (już nigdy więcej Saint Pepsi, jebać korpy) wrócił po kilku latach nieobecności na scenie. Szkoda jedynie, że ze swoim post-disco-frenchtouchowym, okraszonym indie-popowym wokalem comebackiem zdążył się załapać na ostatnie promienie letniego słońca. Na szczęście wszystko inne się zgadza, więc bez żadnych oporów wsiadam na tę kolorową, post-chillwave'ową karuzelę.

Schafter vs. konkurencja
Słodki, osobisty w wymowie pop zapatrzony w milenijny boom kreatywności tego genre'u dla wszystkich, którzy stoją na stanowisku, że heteroseksualizm jest przereklamowany.


Początek tego utworu nie zwiastuje niczego wielkiego, ot kolejny indie-popu z szeregu tych średnio zajmujących, ale wraz z wejściem lekko progowego riffu wszystko nabiera sensu. Tak wyraźnego, że od kilku dni nie potrafię przestać myśleć o motywie przewodnim tego zgrzytliwego, fajnie skompowanego lovesongu.
Mojżesz z Kalifornii ponownie wyprowadza fanów zaangażowanego, bardzo uczuciowego alt-r'n'b z katakumb muzyki dla ogólnych ludzi i toruje sobie drogę plemiennym, żarliwym soulem rozświetlającym mroki upalnej sierpniowej nocy. Sumney i jego muzyczny oręż w walce z brutalnością ciemiężycieli.
Sorry, Travis, ale mimo budzących uznanie starań nigdy nie będziesz Kanye Westem. Niemniej zawsze kilka tracków masz pierwsza klasa, zwłaszcza jak wychodzisz poza komfortowe, trapowe terytorium. Dobrze to słychać w psych-rapowym utworze wypreparowanym przez Kevina Parkera (z pomocą Pharrella) z Tame Impali, gdzie brzmisz tak, jak DJ Carpigiani przykazał - dziwnie, tripowo, a zarazem przystępnie.
Zeszłoroczne objawienie w obrębie smutnawnego, rozemocjonowanego art-r'n'b-popu oddaje swój numer pod baczną opiekę jak zwykle degenerującego tkankę brzmieniową Blake’a. Efekt jest co najmniej intrygujący. Ponadto jeśli szukacie odpowiedzi na pytanie, czy androidy śnią o miłosnych podbojach, to tu ją znajdziecie.